Poet of de Fall pisze: Podobno Amerykanie nie udzielają nawet pomocy komuś leżącemu na ulicy ze strachu, że niewdzięcznik o coś ich pozwie.
Może nie jest aż tak źle, albo raczej motywacja jest tu inna. Tutaj nie zaleca się pomagania osobom poszkodowanym w wypadkach, poza oczywistymi sytuacjami jak pożar samochodu, bo zwykle profesjonalna pomoc nadjedzie za parę minut, a nieumiejętna próba pomocy często przynosi więcej szkody, niż pożytku.
W USA podobno jest więcej prawników, niż we wszystkich pozostałych krajach świata razem. Wielu z nich żyje z tego, że sądzą kogo się tylko da, bardzo często ogłaszając się, że ich klient nie musi z góry zapłacić ani grosza. Jeśli wygrają - adwokat bierze jakiś procent sumy, jeśli przegrają, wszystkie koszty ponosi kancelaria adwokacka. Dlatego wiele osób się na to decyduje, bo nie mają nic do stracenia.
Grażynka mi nieraz mówiła, że w ich szpitalu mają cały wydział prawniczy, zajmujący się tylko sądzeniem się, lub ugadzaniem z pacjentami i ich rodzinami. Często są wypłacane jakieś sumy ugodowe tylko dlatego, że to jest mniejszy koszt dla szpitala, niż rozprawa sądowa, której wynik nie jest pewny. Tym bardziej, że o wysokości odszkodowań decydują ławnicy i sumy przez nich wyznaczane mogą być naprawdę księżycowe.
Poza tym tutaj panują "mody" na sądzenie się w jakiś branżach. Tak było np. z falą procesów ofiar azbestu, czy papierosów, czy też rzekomych ofiar katolickiego kleru. Kilka diecezji zbankrutowało, wszystkie coś zapłaciły, ale to wcale nie znaczy, że księża byli czemukolwiek winni. Zobaczmy pokrótce jak taki mechanizm działa.
W kraju, gdzie katolicy stanowią mniejszość i gdzie patrzy się na nich z góry, propaganda medialna przekonała przeciętnego Smitha, że księża to sami pedofile. Ktoś podaje do sądu księdza i diecezję o odszkodowanie za molestowanie, które rzekomo miało miejsce 40 lat temu. Ksiądz ma dziś 75 lat, ofiara ma pięćdziesiąt i jest to w 100% proces poszlakowy. Ksiądz zaprzecza, ofiara się upiera przy swoim, nie ma żadnych świadków, a ława przysięgłych ma wydać wyrok. I zgadnij co się dzieje? W 9 na 10 przypadków ksiądz jest uznany winnym a diecezja ma zapłacić, powiedzmy, 10 milionów dolarów odszkodowania. Z tego lwią część zabierają adwokaci i zaraz szukają kolejne dojnej krowy. Tylko, że ani ze sprawiedliwością, ani z faktami z przeszłości nie ma to nic wspólnego.
W szpitalu u Grażynki przepisy wymagają, by na jedną pielęgniarkę nie przypadało więcej, niż 5 pacjentów. Na intensywnej terapii noworodków była jedna pielęgniarka na jedno dziecko. A gdy któraś nie przyjdzie do pracy, to się w awaryjnym trybie ściąga jakąś z agencji, za duże pieniądze, bo musi ich być tyle, ile przepisy wymagają. Co więcej, pielęgniarka nie może nawet przymknąć oczu na parę minut. Niedawno z bólem serca Grażynka musiała zwolnić z pracy swą wieloletnią koleżankę, bo ta zasnęła w pokoju pacjenta. Czy coś się stało? Nic, gdyby pacjent jej potrzebował, obudziłby ją zapewne. Chodzi tu jednak o strach przed sądem, bo gdyby taki pacjent zmarł, czy doznał jakiegoś pogorszenia stanu zdrowia, a jego rodzina wykazała w sądzie, że mówił im on, że pielęgniarka spała w czasie pacy, to mieliby niemal automatycznie wygraną sprawę. Podobnie, jak w sytuacji, gdy okazałoby się, że nie było wystarczającej liczby pielęgniarek na zmianie.
To dlatego ich zarobki są tak wysokie - po prostu szpitala nie stać na to, by ich było za mało, zatem jedyne wyjście, jakie mają, to płacić wystarczająco dużo, by zawsze było pełne zatrudnienie i by to pielęgniarkom bardziej zależało na pracy, niż szpitalowi na pielęgniarkach.