Marek MRB pisze:Nie zgadzam się z Tobą, Hiobie.
Wszystkie te strzelaniny, jakie miały ostatnio miejsce w szkołach czy kampusach skończyłyby się po paru strzałach, gdyby kilka osób miało broń.
Widziasz, Marku, to nie jest takie proste, bo w praktyce to tak nie działa.
W 2012 roku w 259 przypadkach ktoś w obronie własnej zabił w USA napastnika. Było to w kraju, gdzie jest 300 milionów sztuk broni w prywatnych rękach i gdzie 1/3 ludzi posiada broń palną. Równocześnie w tym samym okresie miało miejsce tutaj 1,2 miliona aktów przemocy, takich jak morderstwo, gwałt, czy napad z kradzieżą, czyli takich sytuacji, gdzie użycie tej broni byłoby uzasadnione.
W tym samym roku zamordowano przy użyciu broni palnej 8342 osoby, ponad 20 tysięcy popełniło samobójstwo i 548 osób zostało zabitych przez przypadek. Dwa razy więcej, niż tych kryminalistów! W pięcioletnim okresie 2008-2012 stosunek ofiar napadów do zabitych kryminalistów wynosił 38:1. Zatem teoria, że powszechna dostępność broni dla "good guys" spowoduje spadek przestępczości i zwiększy bezpieczeństwo rozpada się jak domek z kart. Praktyka pokazuje, że jest dokładnie odwrotnie.
Oczywiście ze statystykami jest zawsze tak, że łatwo się nimi manipuluje i zawsze można je ukazać w innym świetle. Zwolennicy posiadania broni wskazują na fakt, że zwykle wystarczy tę broń pokazać, by odstraszyć napastnika. Wiadomo, że w co najmniej 67 tysiącach przypadków rocznie to zadziałało, a niektórzy twierdzą, że było ich znacznie więcej. Jednak te wszystkie przypadki w większości i tak nie zagrażały życiu napastników, zatem zabicie takiego napastnika byłoby, w świetle nauki Kościoła, niemoralne. Byłoby morderstwem.
Ciekawym faktem jest i to, że o ile w przypadkach zabicia napastnika w samoobronie w 56% przypadków był on osobą obcą, a w 11% nie mamy danych, to w 19% przypadków byli to sąsiedzi i współpracownicy, a w 14% krewni i osoby pozostające w jakiejś personalnej relacji z ofiarą. Tymczasem w 2012 roku 75% ofiar znało swojego mordercę, a w ponad jednej trzeciej przypadków był to "partner", współmałżonek, czy były współmałżonek - albo -małżonka".
Tekst angielski, z którego korzystam, używa słów "spouses, ex-spouses or others involved in a romantic relationship".
Zatem nie jest to wcale takie proste. Jak to kiedyś powiedział Yogi Berra, "In theory there is no difference between theory and practice. In practice there is." W teorii nie ma różnicy między teorią, a praktyką, ale w praktyce jest. W teorii jasne, że dobrze jest mieć możliwość obrony swojej rodziny, ale w praktyce wygląda to tak, że dostęp do broni, brak oporów z jej użyciem, daje przewagę kryminalistom, nie miłującym pokój obywatelom, a ponadto i tak zdecydowana większość wypadków przemocy w USA zdarza się wśród członków rodziny, kochanków i byłych kochanków, współpracowników itp. A przeciw tym najtrudniej się bronić, bo to nie jest złodziej włamujący się o 3 rano do domu. To bliska, czy znajoma osoba, która zwykle na skutek braku opanowania emocji robi coś, czego się nie spodziewamy i nie mamy wtedy akurat przy sobie naładowanego pistoletu.
purpureus pisze:hiob pisze:Władysław, o czym Ty mówisz, człowieku? Zastanawiałeś się nad tym w ogóle? Przecież to jakaś paranoja. Zapewne wiesz, że mając broń w domu masz sto razy większe szanse, że zginie członek Twojej rodziny, niż że w ogóle zobaczysz jakiegokolwiek napastnika? Zatem jeśli dobro Twojej rodziny leży Ci na sercu, powywalaj te wszystkie śmiercionośne zabawki. Zapewniam cię, że różaniec jest dużo lepszą bronią niż pistolet.
Zapewne to jest przyczyna dla której na Bliskim Wschodzie chrześcijaństwo się zwinęło
Dosyć groteskowo takie deklaracje wyglądają w sytuacji gdy w każdej chwili możesz zadzwonić pod 911. Jeden z moich ulubionych unitariańskich teologów Joahim Stegmann w XVII wieku miał podobne poglądy do Ciebie Hiobie. W trakcie rzezi kozackich wzywał wiernych do modlitwy do czasu, gdy na własne oczy zobaczył malutkie i bezbronne dzieci zamordowane przez kozaków. Wtedy zadał sobie dosyć oczywiste pytanie czy mamy życie niewinnego dziecka cenić niżej aniżeli agresora, który chce je zamordować.
To demagogia. Nie jestem i nigdy nie byłem pacyfistą. Uważam, że czasem mamy obowiązek chwycić za broń i walczyć za Ojczyznę. Ale to nie o tym tutaj mówimy. Na Bliskim Wschodzie toczy się regularna wojna, na kilku frontach. My dyskutujemy o sytuacji w Polsce. Natomiast jeśli chodzi o chrześcijaństwo, to akurat najbardziej burzliwie rozwijało się przez pierwsze parę wieków istnienia, gdzie płaciło się bardzo wysoką cenę za to, że się uznało w Jezusie Mesjasza. Jezus powiedział, byśmy schowali miecz, bo od miecza zginiemy. Mówił, byśmy wzięli nasze krzyże i poszli za nim i tak zrobili pierwsi chrześcijanie, dzięki czemu chrześcijaństwo opanowało cały ówczesny świat.