Na pryszcze to są maści

Teksty jakie zamieściłem w tym roku na swoich blogach: www.polonus.alleluja.pl, www.polon.us, www.hiob.us i www.jaskiernia.com
Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11192
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Na pryszcze to są maści

Post autor: hiob » 13-11-09, 15:35

Wiek dwudziesty, a zwłaszcza lata sześćdziesiąte, były świadkiem niezwykłych wydarzeń. Cały świat ogarnęły wręcz rewolucyjne przemiany. Może nie tak widoczne "za żelazną kurtyną", dość szczelnie izolującą "obóz państw przodujących" od zacofanego i zgniłego Zachodu, ale na tym Zachodzie naprawdę się działo. Oj, działo.

Protesty przeciw wojnie w Wietnamie, ruchy i marsze w obronie równych praw wszystkich ludzi, zrzucanie autorytetów z piedestałów i zrzucanie krawatów i marynarek z ciał, by się oblec w dżinsy, kwiaty i dym palonej marihuany. Ale i u nas i w Czechosłowacji mieliśmy rewolucje i bunty i mieliśmy rok 68 i rok 70. Cały świat wrzał.

Oczywiście każdy skutek ma przyczynę i nic się nie stało samo z siebie. To, czego byliśmy świadkami w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, było owocem tego, co zaczęło się wcześniej. A działo się nie tylko na amerykańskich uniwersytetach i na ulicach Pragi, warszawy i południowych stanów USA Działo się także w Kościele.

W Stanach Zjednoczonych "byłych katolików" są miliony. Dzisiaj jest to już ponad pięćdziesięciomilionowa armia ludzi, którzy opuścili Kościół. I te ucieczki z Kościoła to nie jest ani coś, co się zaczęło dzisiaj, ani nawet w latach sześćdziesiątych. To zjawisko jest znacznie starsze. Ludzie ci odchodzą głównie do wspólnot, które nie mają praktycznie żadnej liturgii. Do zielonoświątkowców, adwentystów, baptystów, fundamentalistów, ewangelików, a także do takich sekt, jak mormoni i świadkowie Jehowy. Wiele z tych wspólnot składa się w 70-80 procentach z byłych katolików.

Dlaczego odeszli? Przyczyn jest wiele, ale jedną z nich było to, że to, co im oferował Kościół im nie wystarczało. Czasy, gdy wierni milczeli i rozbili to, co im ksiądz z ambony kazał – minęły. Tym bardziej, że dzięki wolnemu przepływowi informacji i powszechnemu odrzucaniu autorytetów, coraz więcej ludzi miało pytania, na które nie mogli w Kościele znaleźć odpowiedzi. Nie mogli, bo im nikt tych odpowiedzi nie chciał udzielić. Odchodzili więc tam, gdzie ich słuchano i gdzie im oferowano to, czego Kościół im Niechciał, albo nie mógł dać.

A sam Kościół, zwłaszcza w takich krajach, jak USA, bardzo się bał cokolwiek zrobić, by nie być oskarżonym o "protestantyzację". Zamiast więc prowadzić, być skałą, opoką, reagował tylko na posunięcia innych. Zamiast stać się liderem, zaczął być spychany do defensywy.

Przyczyna tego leżała także po stronie Kościoła, który zapomniał trochę o swej odwiecznej Tradycji. Tradycji, którą zawsze była bliskość z wiernymi. Od czasów Jezusa –Emanuela, Boga-Wśród-Nas, poprzez zmianę liturgii z greckiej na łacinę, która wówczas była językiem ludu, czy poprzez to, co zrobili święci Cyryl i Metody, tłumacząc Biblię i księgi liturgiczne na język staro-cerkiewno-słowiański, by Słowo Boże i Mszę przybliżyć wiernym. Ale czasy, gdy wszyscy, którzy potrafili czytać, potrafili to robić po łacinie, należały już do przeszłości.

Zatem był to najwyższy czas, by i Kościół powrócił do tego, co zawsze, od wieków, a szczególnie w pierwszych wiekach było Jego mocną stroną. Trzeba było skończyć z podziałem kler – wierni, Kościół – Lud Boży i wzmocnić jedność Kościoła jako Ludu Bożego. Nie w sensie zacierania granicy między laikatem, a kapłanami, ale w sensie burzenia muru oddzielającego ich i uniemożliwiającego wiernym zbliżenie się do Emanuela, intymny związek z Chrystusem.

Dlatego powołanie Drugiego Soboru watykańskiego nie mogło nastąpić w lepszym czasie. To jest wyraźne działanie Ducha Świętego. Kościół wreszcie zrobił to, co być może należało zrobić znacznie wcześniej. Ale na pewno nie można było dłużej zwlekać.

Dlaczego zatem dzisiaj jest tak źle? Dlaczego opustoszały kościoły? Dlaczego straciło wiarę tak wiele osób? Co się stało takiego, że nie wyszło to, co miało wyjść? Czy Kościół popełnił błąd?

Jedyny błąd, jaki został i nadal zostaje popełniany, to twierdzenie, że aktualna sytuacja jest owocem Soboru Watykańskiego. Dlaczego tak twierdzę? Bo widzę, co się stało w innych wspólnotach eklezjalnych. W "historycznych" kościołach protestanckich: Luterańskim, episkopalnym, czy anglikańskim, w prezbiteriańskim – mamy zupełne pustki. Mimo, że nie było tam żadnych soborów, ani żadnych zmian. Mają często przepiękną liturgię, ale nie mają nikogo, kto by był świadkiem odprawiania tej liturgii.

Tymczasem te wspólnoty, które nie mają żadnej liturgii, te, w których nabożeństwo polega głównie na godzinnym kazaniu pastora, na temat jakiegoś fragmentu Biblii – te przeżywają renesans. Ludzie tam ciągną, bo spotykają tam żywego Jezusa. Poznają Jego Słowo i poznają innych ludzi, którzy tym Słowem chcą rzeczywiście żyć.

Na "Frondzie" mamy niekończące się dyskusje z tradycjonalistami z kręgu Lefebrystów, którzy oskarżają często Sobór Watykański Drugi o wszelkie zło, jakiego jesteśmy wszyscy świadkami w Kościele. Błąd, jaki popełniają, to mylenie lekarstwa z przyczyną choroby. Uznawanie skutków za przyczynę.

Podają oni często taki argument, że przecież na Mszach Bractwa panuje skupienie, odprawiane są one z wielkim nabożeństwem, ale "Msze posoborowe" jakie są, każdy widzi. Zatem – przywróćmy stan sprzed Soboru, i wszystko będzie dobrze. Moim zdaniem jest to zupełne nieporozumienie. Znowu ze słusznej obserwacji wyciągane są fałszywe wnioski.

Mieliśmy niedawno w naszej parafii wikarego, który teraz jest proboszczem w parafii Świętej Anny w Charlotte. Ojciec Reid, wspaniały kapłan, młody, "posoborowy". On to w naszej diecezji odprawia Mszę w nadzwyczajnej formie, w której czasem uczestniczę. Ale w jego parafii każda Msza jest dokładnie tak samo piękna, nabożna, odprawiana w skupieniu. Nikt u niego w parafii nie gada minutę po ostatnim błogosławieństwie, dzieci nie biegają, a on sam nie "odklepuje" Mszy, niezależnie do tego, w jakiej formie Ją odprawia.

Dlaczego tak jest? Jak to jest możliwe, że u niego na Mszy, niezależnie od formy jest pobożnie? Bo on wychował swoich parafian. Bo okazał się dobrym pasterzem swojej trzódki, tłumacząc, czym jest Msza i dlaczego kościół nie jest miejscem, gdzie się gada, biega, gdzie dzieci płaczą i gdzie się czyta gazetkę kościelną.

Gdybyśmy dziś zastąpili Mszę Novus Ordo Mszą Trydencką, gdyby ją odprawiali ci sami kapłani i uczestniczyli w niej ci sami wierni, mielibyśmy naprawdę problem. Skąd bowiem wzięłoby się to skupienie i nabożeństwo? Ono musi przyjść z naszych serc. A jak nie ma w tych sercach wiary, jak nie ma w nich zrozumienia, czym jest Msza, to sama forma nic tu nie zmieni.

Sobór Watykański przeprowadził wspaniałą reformę. Każdego dnia dziękuję za nią Bogu. Ja, choć dość regularnie uczestniczę w nabożeństwach w innych formach i rytach, bardzo lubię "nową Mszę", która zresztą bardzo przypomina liturgię, jaką opisuje święty Justyn Męczennik w roku AD 155:

"W dniu zwanym dniem Słońca odbywa się w oznaczonym miejscu zebranie wszystkich nas, zarówno z miast jak i ze wsi.
Czyta się wtedy pisma apostolskie lub prorockie, jak długo na to czas pozwala. Gdy lektor skończy, przewodniczący zabiera głos, upominając i zachęcając do naśladowania tych wzniosłych nauk.
Następnie wszyscy powstajemy z miejsc i modlimy się za nas samych… oraz za wszystkich, w jakimkolwiek znajdują się miejscu, by otrzymali łaskę pełnienia w życiu dobrych uczynków i przestrzegania przykazań, a w końcu dostąpili zbawienia wiecznego.
Po zakończeniu modlitw przekazujemy sobie nawzajem pocałunek pokoju. Z kolei bracia przynoszą przewodniczącemu chleb i kielich napełniony wodą zmieszaną z winem.
Przewodniczący bierze je, wielbi Ojca wszechrzeczy przez imię Syna i Ducha Świętego oraz składa długie dziękczynienie (po grecku: eucharistian) za dary, jakich nam Bóg raczył udzielić.
Modlitwy oraz dziękczynienie przewodniczącego kończy cały lud odpowiadając: Amen.
Gdy przewodniczący zakończył dziękczynienie i cały lud odpowiedział, wtedy tak zwani u nas diakoni rozdzielają obecnym Eucharystię, czyli Chleb, oraz Wino z wodą, nad którymi odprawiano modlitwy dziękczynne, a nieobecnym zanoszą ją do domów."


A co z Arcybiskupem Lefebvre? Moim zdaniem zrobił on błąd w swej ocenie Soboru Watykańskiego Drugiego. Nie zrozumiał wiele z jego dokumentów i z motywów, jakimi Sobór, pod natchnieniem Ducha Świętego się kierował. Co więcej, nie potrafił rozróżnić tego, czego Sobór nauczał z tym, co się stało w praktyce i co każdy mógł zaobserwować dookoła siebie.

Problemem bowiem nie były ustalenia Soboru, ale ten stan wrzenia, jakiego byliśmy wszyscy świadkami. Wielu ludzi, wielu biskupów, wielu przełożonych wspólnot zakonnych miało swoje idee na "poprawę" Kościoła. Szukali tylko pretekstu, by te chore pomysły wprowadzać w życie. Stąd te wszystkie wypaczenia, eksperymenty, rozwalanie ołtarzy, wyrzucanie łaciny, usuwanie klęczników i konfesjonałów. Ale Sobór Watykański nie naucza nigdzie, by takie rzeczy robić. Wręcz przeciwnie.

To, czego byliśmy świadkami w Kościele, szczególnie w Europie zachodniej w czasie ostatnich czterdziestu lat, to nie jest owoc, czy wynik Soboru. To jest owoc rewolucji społecznej z połowy dwudziestego wieku. I gdy rewolucja ta w kościele luterańskim, czy anglikańskim dała nam owoce w postaci rozwiedzionych lesbijek, które są "biskupami", to Kościół Katolicki wyszedł z tego zamętu mocniejszy. Właśnie dzięki genialnym dokumentom soborowym.

Te owoce już są. Widać to już od dawna w Afryce. Widać już także wyraźnie, choć to dopiero pierwsze przebiśniegi, w Stanach Zjednoczonych. Ludzie przestali masowo odchodzić i zaczęły się powroty do Kościoła. Co więcej, powracający katolicy i protestanci konwertujący na katolicyzm stają się drożdżami odnawiającymi Kościół i budzącymi Go z letargu. Europa będzie następna. Nie mam co do tego wątpliwości. Wiosna już jest.

Co nagle to po diable, a Kościół nigdy nic nie robił na chybcika. Patrząc z perspektywy Nieba, jeden rok jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden rok. Na pełne owoce Soboru ciągle trzeba jeszcze poczekać. Dlaczego? Bo ciągle jego ustalenia nie zostały jeszcze w pełni wprowadzone.

Polska była w tej wspaniałej sytuacji, że w okresie posoborowym Kościołem rządził Prymas Tysiąclecia. On się nie dał zwieść "duchowi soboru". Podchodził do wszystkiego rozważnie. Zresztą – zapewne Maryja Dziewica, nasza Królowa, której oddał on całe swe życie i polski Kościół, chroniła i prymasa i Kościół. Dlatego mamy ciągle stare ołtarze i freski i większość eksperymentów ominęły nasz kraj.

Zachód nie miał takiego szczęścia. Działano szybciej, niż myślano. Zasłaniając się "duchem soboru" wrogowie Kościoła zrobili dużo złego. Ale Duch Święty czuwa. Powołał Jana Pawła Wielkiego i Benedykta XVI na przywódców Kościoła. Obaj byli aktywnymi członkami Soboru. Obaj wiedzą doskonale, czego Sobór nauczał i co było w jego dokumentach. I konsekwentnie wprowadzają te ustalenia. Ale to musi być żmudny i powolny proces, bo i opozycja jest spora i sam Kościół jest potężnym organizmem, w którym prawdziwe reformy, reformy wymagające prawdziwej odmiany serc, muszą zajmować czas.

A Bractwo i Lefebvre? Ich działalność nie tylko nie pomaga, ale wręcz przynosi wiele szkody. Każdy rozłam i każdy bunt szkodzi i każdy jest owocem działania złego. Czy Lefebvre nauczał czegokolwiek dobrego? Oczywiście. Nikt tego nie neguje. Ale i Luter i Kalwin nauczali wiele dobrego. I co z tego? Dlaczego zatem Kościół teraz wyciąga do nich rękę?

Kościół był chory na raka. Rakiem tym było wiele –izmów, ale w sumie możemy je sprowadzić do wspólnego mianownika i powiedzieć, że był nim kudłaty. To on opanował serca wielu katolików, także księży, także biskupów. A na raka jedynym lekarstwem może być poważna i przynosząca wiele ubocznych skutków terapia.

Taką "chemoterapią" był Sobór Watykański. Ale chemia osłabia pacjenta i rak, jaki był w organizmie, na skutek tej kuracji zaatakował z całą mocą. Jednak kuracja pomogła i pacjent już się czuje lepiej. Jak mogła nie pomóc? To Duch Święty jest lekarzem i Jego kuracja zawsze jest skuteczna. No a co z Bractwem?

Bractwo to jest pryszcz. A na pryszcze, gdy się ma raka, to się nie zwraca uwagi, albo się je wyciska i dezynfekuje skórę. Jednak Kościół w swym miłosierdziu i swej mądrości smaruje, i to od dawna, tego pryszcza gojącą maścią. Dzięki temu wielu z księży Bractwa powróciło. Na przykład stowarzyszenia takie jak Filii Sanctissimi Redemptoris, którego członkowie całkiem niedawno pozytywnie odpowiedzieli na apel B16, czy Instytut Dobrego Pasterza, czy też Bractwo Kapłańskie Świętego Piotra, które już od ponad 20 lat jest w pełnej jedności z Kościołem i papieżem. Także Bractwo Kapłańskie Świętego Jana Marii Vianneya, działające do 2002 roku w Południowej Ameryce, dzięki gestowi pojednania ze strony Jana Pawła Wielkiego i zdjęciu z nich ekskomuniki rozwiązało się i w nowej formie przyjęło nazwę Personalna Administratura Apostolska Świętego Jana Marii Vianneya, stając się częścią struktur Kościoła Katolickiego i pozostają w pełnej z Nim jedności.

Papież Benedykt XVI chciałby mieć wszystkich z powrotem u siebie, stąd toczące się rozmowy. Dlaczego? Bo Kościołowi trzeba kapłanów i wiernych, gorących w wierze i kochających Tradycję. Wielką tragedią jest letniość i bezpłciowość naszej wiary. O kapłanach i biskupach z Bractwa można wiele złego powiedzieć: O ich pysze i buncie, (mówię nie o ich sercach, ale czynach, jakich się dopuścili), ale przecież to nie wynika z ich wad charakteru, ale z źle rozumianej miłości do Jezusa i do Kościoła. Jednak na pewno nie można ich nazwać letnimi. Oni nie buntują się dla buntu, ale dlatego, że myślą, że droga, jaką wybrali jest jedynym ratunkiem dla Kościoła. Naprawdę nie widzą tego, co dla mnie jest tak oczywiste: Że Sobór Watykański był koniecznym lekarstwem na raka, a nie przyczyną choroby.

Wszyscy jednak możemy się czegoś nauczyć od siebie nawzajem. Nie jesteśmy bowiem, nie powinniśmy być swoimi wrogami. Naszym wspólnym wrogiem jest kudłaty. I zarówno ci, którzy zawsze bezwarunkowo pozostawali wierni papieżowi, jak i ci, którzy papieża uważają za przeszkodę, zgadzają się w jednym: To indyferentyzm, dyktatura relatywizmu, obojętność, nieznajomość wiary, niewiara w dogmaty, w naukę o piekle, w prawdziwą obecność Jezusa w Eucharystii – są rzeczywistymi problemami. I to nas powinno łączyć.

Zamiast trwonić czas na dyskusje bez znaczenia i użeranie się na temat tego, czy ekskomunika jest ekskomuniką, czy nie, warto skupić się na tym, co nas łączy. Warto przeczytać dokumenty Soboru Watykańskiego. Może, po zapoznaniu się z nimi, w jakiejś życzliwej formie zwrócić uwagę naszemu księdzu na ich nauczanie. Przywrócić stałe części Mszy po łacinie. To nada samej liturgii uroczysty charakter. Tego naucza Sobór. I tyle łaciny się da szybko nauczyć.

Jedno jest pewne: Nie ma powrotu do czasów przedpoborowych. Nie ma, bo Sobór był konieczny. Był dobry. Był święty. Był owocem działania Ducha Świętego. Ale też nie ma jeszcze czasów posoborowych, bo niewiele jeszcze wprowadzono z tego, czego Sobór naucza. Czeka nas jeszcze długa droga. Na razie musimy więc, jak to napisał w swoim liście biskup Sioux City, Iowa, egzorcyzmować ducha soboru i wprowadzić to, co jest zapisane w jego dokumentach, a nie tracić czasu na "światowe i babskie baśnie". Bo z tego czasu, jaki otrzymaliśmy, rozliczy nas kiedyś Pan Jezus.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Zbyszek Michał
Przyjaciel forum
Posty: 964
Rejestracja: 14-10-08, 10:17
Lokalizacja: qq

Re: Na pryszcze to są maści

Post autor: Zbyszek Michał » 13-11-09, 21:22

Wartościowe ujęcie: faktycznie, jeśli sobie uświadomić, że SWII miał miejsce tuż przed rewoltą końca lat 60tych, to sobór ten należy widzieć jako dar (Dar) w ostatnim momencie.
Jezu ufam Tobie!

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11192
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: Na pryszcze to są maści

Post autor: hiob » 14-11-09, 01:18

Teraz tylko trzeba się modlić, żeby rzeczywiście wprowadzić wszystko to, czego Sobór nauczał, a usunąć to, co się wkradło do Kościoła pod pretekstem "ducha soboru". Ale myślę, że to się już dzieje i, moim zdaniem jest teraz znacznie lepiej, niż było 20, czy nawet 10 lat temu. Przynajmniej w USA.

W dużej mierze to zasługa EWTN i wielu lokalnych katolickich rozgłośni radiowych, których nie było dwadzieścia lat temu, ale także jest to zasługa nowych biskupów i kapłanów, którzy teraz opuszczają seminaria, znacznie bardziej ortodoksyjne i tradycyjne, niż były 20-40 lat temu.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

ODPOWIEDZ