Katolicyzm po polsku. I wcale nie jest to o obronie krzyża.

Teksty jakie zamieściłem w tym roku na swoich blogach: www.polonus.alleluja.pl, www.polon.us, www.hiob.us i www.jaskiernia.com
Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11192
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Katolicyzm po polsku. I wcale nie jest to o obronie krzyża.

Post autor: hiob » 23-08-10, 04:10

Otrzymałem dziś interesujący list, prośbę o radę. List był prywatny, ale jest on dość symptomatyczny, bo chyba pokazuje nie tylko kłopotliwą sytuację dziewczyny, która do mnie napisała, ale także szerszy problem naszego społeczeństwa. Dlatego, za zgodą autorki listu i po zmienieniu kilku danych, (i usunięciu paru miłych słów, za które dziękuję), postanowiłem odpowiedzieć na niego publicznie.
Zaraz po maturze poznałam cudownego faceta, fajny wesoły, inteligentny i przystojny….Poznaliśmy się wyjeżdżając na wakacyjną pracę. Pracowaliśmy razem przez 3 miesiące i się w sobie zakochaliśmy na zabój… Tak się złożyło, że oboje jesteśmy z jednego miasta i nawet blisko siebie mieszkamy, więc po powrocie do domu bardzo szybko podjęliśmy decyzję o wspólnym zamieszkaniu (on miał swoją kawalerkę) Ohhh….zapomniałam wspomnieć najważniejszej kwestii… Ja jestem wychowana w wierze katolickiej…
No właśnie. Pierwszy problem. Nasze wychowanie w wierze katolickiej. Komu jeszcze dziś przeszkadza fakt, że kochający się ludzie mieszkają razem? A przecież to jest naprawdę coś niemoralnego. Coś, czego żaden katolik, ani żadna katoliczka robić nie powinni. Nie tylko jest to niemoralne, ale także nierozsądne. Nawet, gdy taka próba zakończy się kiedyś ślubem, to takie małżeństwo ma znacznie większe szanse na rozwód, niż osoby, które wytrwały w czystości do ślubu.
… choć nie chodzę do kościoła, wierzę w Boga, ale widzę wiele nieprawidłowości w funkcjonowaniu istatytucji jaką jest Kościół. Obchodzę święta, wszystkie święta, łącznie z walentynkimi, czy dniem kobiet. Byłam chrzczona, miałam komunię, bierzmowanie…
Nie wystarczy wierzyć w Boga. Dobrze by było jeszcze wierzyć Bogu. Wierzyć w to, czego On naucza. Bo On nie che nam robić na złość. On nas uczy pewnych rzeczy, by nas ustrzec przed cierpieniem, złem, rozczarowaniami.

Chrześcijaństwo nie polega na tym, by "mieć komunię" i "obchodzić walentynki", ale by mieć osobistą relację z Bogiem. By był On naszym Ojcem i przyjacielem. By stał się całym naszym życiem i byśmy my oddali Jemu całe nasze życie. Bez tego żadne święta nie mają żadnego znaczenia. Stają się jedynie pogańskimi zwyczajami.

Piszesz, że nie chodzisz do kościoła. Gdybyś była tam w ostatnią niedzielę, usłyszałabyś te słowa:

Jezus nauczając, szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy. Raz ktoś Go zapytał: Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni? On rzekł do nich: Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: Panie, otwórz nam! lecz On wam odpowie: Nie wiem, skąd jesteście. Wtedy zaczniecie mówić: Przecież jadaliśmy i piliśmy z Tobą, i na ulicach naszych nauczałeś. Lecz On rzecze: Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy opuszczający się niesprawiedliwości!

Piszesz: "widzę wiele nieprawidłowości w funkcjonowaniu instytucji jaką jest Kościół". Z pewnością masz wiele racji. Ale jakie to ma znaczenie? Naszą rolą jest słuchać, czego Kościół uczy. Nieprawidłowości? Pewnie jakieś są. Trudno mi się tu ustosunkować do tak ogólnego zarzutu. Mogę jedynie przypomnieć, co sam Jezus powiedział o faryzeuszach i ich nauczaniu:

Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. (Mt 23, 2-7)

Jezus widzi ludzkie serca. Może je oceniać. My nie. My możemy oceniać jedynie czyny. Jednak nawet, gdy czyny przywódców Izraela były złe i złe były ich motywy, ciągle Jezus nakazuje słuchać ich poleceń, bo "zasiadają oni na katedrze Mojżesza". O ile bardziej zatem my dziś, w Nowym Przymierzu, mamy obowiązek słuchać tego, czego naucza Kościół? Teraz, gdy Jezus powiedział:

Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał.
(Łk 10, 16)

Piszesz dalej:
On….No i tu jest problem… On był wychowany w wierze Świadków Jehowy. Był wychowany, nie praktykuje tej wiary, nie należy do żadnego zboru, nie uczestniczy w spotkaniach ani w wykładach. Nie obchodzi świąt katolickich, ale obchodzi urodziny, sylwestra…mieszkał ze mną przez 3 lata… Ok i teraz tu zaczyna się mój problem…

Ze względu na to, że widzę w Tobie osobę bardzo postronną, chciałabym Cię prosić o pomoc…

Nie potrafimy znaleźć kompromisu…Bardzo się kochamy i chcemy być razem (choć jak to bywa często w takich sytuacjach, nie mamy wsparcia w rodzinie, bo zarówno jego mama- bardzo wierząca Świadkowa jak i moi rodzice- katolicy, nie popierają tego związku)

Ze względu na to, że ja jestem wieczną buntowniczką i nie lubię jak ktoś mi coś narzuca, nigdy nie uważałam na lekcji religii brakuje mi argumentów, żeby go jakoś przekonać że nasza wiara to samo zakłamanie (jak on uważa) ale jest też poparte jakimiś prawami, które są zawarte w piśmie. On zaproponował takie rozwiązanie- żebyśmy razem zaczęli czytać Pismo Święte i razem poznali prawdę…

Dla mnie to żadne rozwiązanie…bo jeśli już mamy czytać to pismo to pewnie za jakiś czas on będzie chciał, żebyśmy zaczęli się stosować do tego co jest w nim zapisane… A przecież wszyscy wiemy, że katolicy prawie w ogóle nie stosują się do tego co jest tam napisane…Żyją tak, bo jest im wygodnie…

I pewnie ja też dalej bym sobie tak spokojnie żyła, gdyby nie to, że poznałam jego… Ja wciąż chciałabym obchodzić święta, urodziny, chciałabym ochrzcić kiedyś swoje dzieci… A wiesz co jest najgorsze? Że z dnia na dzień tracę już nadzieję na znalezienie rozwiązania, bo widzę, że te wiary się całkowicie wykluczają…
Tak czytam, czytam… i sam nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Nie trywializuję Twojego problemu. Wiem, że to jest dla Ciebie sprawa niezwykle poważna, wręcz tragiczna. Czasem życie nam się tak układa, że wydaje nam się, że weszliśmy w ślepą uliczkę i nie ma jak z niej wyjść. A jednak to wyjście jest i to niezwykle proste. Trochę się tylko obawiam, że będzie dla Ciebie zbyt trudne do zaakceptowania.

Oboje, z tego co piszesz, jesteście dość swobodni w podejściu do wiary. Raczej jest to coś zwyczajowego, zewnętrznego, niż wiara w sercu, coś będącego w głębi duszy. I tak pewnie, obawiam się, odczuwa w Polsce większość ludzi dzisiaj. Pewnie byś się oburzyła, gdyby ktoś powiedział, że nie jesteś katoliczką. I ten katolicyzm jest, jak widać, bardzo ważny dla Ciebie. Tyle, że z prawdziwym chrześcijaństwem ma on bardzo niewiele wspólnego.

Nie dziwi mnie wcale, że ani jego, ani Twoja rodzina nie jest zachwycona Waszym związkiem. Ciebie pewnie także to nie dziwi. Piszesz, że jesteś buntowniczką? Hmm.. A postępujesz bardzo "mainstreamowo". Jak martwa ryba płynąca z prądem.

Nie chcesz wspólnego czytania Pisma Świętego? Co prawda interpretacja Świadków Jehowy zawiera wiele błędów i oficjalne, angielskojęzyczne tłumaczenie Biblii także jest ich pełne, ale może to Ty być go czegoś nauczyła? Bo przecież Kościół Katolicki nieomylnie naucza prawdy o Bogu. Piszesz, że "katolicy prawie w ogóle nie stosują się do tego co jest tam napisane". Smutna prawda, ale prawda tylko częściowa. Wielu bowiem się stara, a niektórym nawet się to udaje. I nie mówię tu wyłącznie o takich katolikach, jak Jan Paweł Wielki, czy Matka Teresa z Kalkuty. Mówię o milionach szeregowych katolików, starających się na co dzień żyć Ewangelią i nauczaniem Jezusa.

Piszesz, że chciałabyś ochrzcić swoje dzieci, obchodzić święta… Ale po co? Dlaczego? Czemu jest to dla Ciebie ważne? Zapytaj sama siebie o to. Dla sąsiadów? Dla rodziny? Bo tak się zawsze robiło? Gest bez znaczenia, by nas nie wzięli inni na języki? Co jest ważniejsze? Te zwyczaje, czy nasza relacja z Bogiem? Nasze szczęście przez najbliższe kilka lat, czy nasze życie wieczne?
Może mógłbyś mi podać jakieś namiary do kogoś, do kogo moglibyśmy się zwrócić z tym problemem… Szukałam teologów z Gdyni, Trójmiasta, ale niestety każdy z nich jest katolikiem, a zależy nam na tym aby była to osoba postronna- taka jak Ty… Z góry dziękuję za czas, który mi poświęciłeś na przeczytanie tego maila i za czas który poświęcisz na odpisanie…
Może ktoś czytający te słowa w komentarzach poda jakieś namiary… I dziękuję za zaufanie, choć ja także (niestety :))))) jestem katolikiem. I to niezwykle dumnym z tego powodu.

Moja odpowiedź pewnie Cię rozczarowała, ale nie znam żadnego tricku, magicznej sztuczki, która rozwiąże Twoje problemy. Przede wszystkim muszę Ci powiedzieć, w nieomal przeddzień mojej trzydziestej pierwszej rocznicy ślubu, że miłość czasem wymaga ciężkiej pracy. Bo miłość to jest dużo bardziej coś, co się robi, niż coś, co się czuje. I trwałe małżeństwa są możliwe tylko między osobami dzielącymi między siebie wspólne wartości.

Są miliony ludzi, którzy nigdy się nie rozwiedli mimo, że nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale czy to o taką przyszłość Ci chodzi? Bo to zauroczenie, ta miłość, jaką się odczuwa na początku, ewoluuje. Zmienia się. Sama wiesz, że dziś inaczej to odczuwasz, niż w czasie Waszej wakacyjnej pracy przed trzema laty. A piętnaście, dwadzieścia, czy trzydzieści lat później to uczucie zaczyna nabierać innych barw i smaków.

Nie mówię wcale, że miłość dojrzała jest gorsza. Wcale nie. Uważam, że znacznie lepsza. Lepsza, bo jest ona stworzona przez nas. My sobie na nią zapracowaliśmy. To jest cudowne móc szczerze powiedzieć: Moja żona jest moim najlepszym, jest moim jedynym prawdziwym przyjacielem. I jak cudowną rzeczą jest móc kochać swego najlepszego przyjaciela. By to jednak było możliwe, konieczne jest posiadanie wspólnych wartości. Inaczej za parę lat nie pozostanie nic.

Jednak by mieć wspólne wartości, trzeba przede wszystkim mieć swoje. Nie wystarczy obchodzić walentynkę i mikołajki. Dla Ciebie sprawa obrzędów religijnych jest niezwykle ważna. Ale dla mnie to jest trochę niezrozumiałe. To są rzeczy ważne, gdy są wynikiem czegoś. Gdy są skutkiem, nie celem. Bo liczy się tylko jedno. Nasza miłość do Boga.

Gdy postawimy Boga na pierwszym miejscu, gdy pokochasz Jezusa bardziej, niż swego faceta, to wszystko wskoczy na swoje miejsce. I gdy on pokocha Boga bardziej niż Ciebie, także i on będzie lepszym mężem i ojcem Twoich dzieci. Wtedy można razem szukać prawdy. W Biblii, w nauce Kościoła, wśród teologów i apologetów. Jednak gdy nasza wiara sprowadza się do zwyczajów i praktyk, które lubimy, ale ich nie rozumiemy, gdy się sprowadza do obrony symboli, to tak naprawdę nie ma to nic wspólnego z chrześcijaństwem.

PS. Akurat na Frondzie komentarzem dnia był felieton, który także dotyka tych spraw. Przeczytaj, warto: http://fronda.pl/cicha_woda/blog/kobieta_mezczyzna
Ostatnio zmieniony 23-08-10, 04:18 przez hiob, łącznie zmieniany 1 raz.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Awatar użytkownika
Nafteta
Przyjaciel forum
Posty: 1078
Rejestracja: 27-07-10, 13:24
Lokalizacja: Lublin

Re: Katolicyzm po polsku. I wcale nie jest to o obronie krzyża.

Post autor: Nafteta » 27-08-10, 13:05

Gdy postawimy Boga na pierwszym miejscu, gdy pokochasz Jezusa bardziej, niż swego faceta, to wszystko wskoczy na swoje miejsce. I gdy on pokocha Boga bardziej niż Ciebie, także i on będzie lepszym mężem i ojcem Twoich dzieci. Wtedy można razem szukać prawdy. W Biblii, w nauce Kościoła, wśród teologów i apologetów. Jednak gdy nasza wiara sprowadza się do zwyczajów i praktyk, które lubimy, ale ich nie rozumiemy, gdy się sprowadza do obrony symboli, to tak naprawdę nie ma to nic wspólnego z chrześcijaństwem.
Podpisuję się pod tym, radzę poważnie radę hioba przemyśleć, wziąć do serca, Hiob ma rację.

ODPOWIEDZ