Idze, idze, bajoku!

Teksty jakie zamieściłem w tym roku na swoich blogach: www.polonus.alleluja.pl, www.polon.us, www.hiob.us i www.jaskiernia.com
Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11192
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Idze, idze, bajoku!

Post autor: hiob » 09-07-06, 02:00

Zawsze myślałem, że mówię poprawnie po polsku. To znaczy takim "literackim językiem". Jak pan redaktor z polskiego radia. Tymczasem niedawno trafiłem na ciekawy temat na forum mojej byłej szkoły, VIII LO w Krakowie, dotyczący krakowskiej gwary, i okazało się, że wcale tak z moją polszczyzną nie jest dobrze, jak mi się wydawało.

Okazuje się bowiem, że ja po wykąpaniu się w łazience wyłożonej flizami, ubieram buty i kurtkę, idę na pole, żeby pójść na nogach, bo auto w warsztacie, załatwić parę spraw. Ubiorę też krawatkę i wezmę parasolkę. Po drodze kupie se bajgla, popatrzę na fiakry i zjem sznycla w barze. W drodze powrotnej kupię wekę i wypiję krachlę prosto z flaszki. Odbiorę też ubranie od krawca i kupię cwibak, placek z borówkami, serowiec i andruty na piszingera dla mamy. Kupię też jarzynę na kleparzu podleję szlaufem grządki. W domu ubiorę pantofle, i powieszę bańki na choince. Odbiorę też od sąsiada hebel i druszlak. Pooglądam też stare zdjęcia, jak w chałacie chodziłem do szkoły i robiłem figle tercjanowi. Później sprawdzę, czy szabaśnik jest wyłączony, bo piekłem kajzerki, usmażę chrust, dam cumla dziecku, zgaszę lampkę stojącą na nakastliku, odsunę kapę z łóżka i pójdę spać, żeby po ciemku nie wpaść na jakieś szpeje. Oglądnę tylko jeszcze jakiś film.

Tymczasem ktoś, na drugim końcu Polski po kąpieli w łazience wyłożonej glazurą, założy buty i kurtkę, wyjdzie na dwór, żeby pójść piechotą, bo samochód w warsztacie, załatwić parę spraw. Założy też krawat i weźmie parasol. Po drodze kupi sobie obwarzanka, popatrzy na dorożki i zje kotleta mielonego w barze. W drodze powrotnej kupi bułkę paryską i wypije oranżadę prosto z butelki. Odbierze też garnitur od krawca i kupi keks, ciasto z jagodami, sernik i wafle na torcik czekoladowy dla mamy. Kupi też włoszczyznę na targu i podleje wężem grządki. W domu założy papucie i powiesi bombki na choince. Odbierze też od sąsiada strug i cedzak. Poogląda też stare zdjęcia, jak w fartuchu chodził do szkoły i robił figle woźnemu. Później sprawdzi, czy piekarnik jest wyłączony, bo piekł bułki, usmaży faworki i i da smoczka dziecku, zgasi lampkę stojącą na nocnym stoliku, odsunie narzutę na łóżko i pójdzie spać, żeby po zmroku nie wpaść na jakieś rzeczy. Obejrzy jeszcze tylko jakiś film.

A to tylko przykłady powszechnego używania innych słów, dochodzi do tego jeszcze specyficzny akcent i odpowiednie przekręcanie. Jak np. "zimioki" zamiast "ziemniaki", Polecam monolog Maćka Stuhra o tym, czym się różni mężczyzna od kobiety… gdy rozmawiają przez komórkę. Fragment o kobiecie może niezbyt oryginalny, na festiwalu w Opolu w 2003. Marcin Daniec w monologu pt. "Taką konstrukcją jest kobita" miał podobne spostrzeżenia (to tekst o mistrzostwach świata w pilce w Korei, jakby znowu stal się aktualny. Niestety.) I jasne, że nie wszystkie z tych powiedzonek są tylko krakowskie, niektóre są znane i na Śląsku i w Kieleckim i w innych regionach. Ale niektóre z nich są tak krakowskie, jak Lajkonik i Sukiennice. Na przykład to "wychodzenie na pole", "ubieranie płaszcza", zamiast zakładania go, czy "chodzenie na nogach", zamiast na piechotę.

A co ma to wszystko wspólnego z apologetyką, ewangelizacją i głoszeniem Ewangelii? Absolutnie nic! Ale rodzinka jest na wakacjach w Krakowie, więc dzwonię tam po trzy razy dziennie i dopadła mnie nostalgia. Bo można Krakusa wyrwać z Krakowa, ale nie da się Krakowa wydrzeć z serca Krakusa. Posłucham sobie chyba jeszcze raz monologu Stuhra. To tak, jakbym w mieszkaniu u mamy otworzył okno na pole i słuchał sąsiada, który siedzi przy piwku na ławeczce, pod płaczącą wierzbą i gada przez komórkę.
Ostatnio zmieniony 25-07-10, 00:22 przez hiob, łącznie zmieniany 1 raz.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Alex
Przyjaciel forum
Posty: 1424
Rejestracja: 24-10-07, 22:24
Lokalizacja: Gdynia

Re: Idze, idze, bajoku!

Post autor: Alex » 30-12-07, 17:41

Bo można Krakusa wyrwać z Krakowa, ale nie da się Krakowa wydrzeć z serca Krakusa. Posłucham sobie chyba jeszcze raz monologu Stuhra. To tak, jakbym w mieszkaniu u mamy otworzył okno na pole i słuchał sąsiada, który siedzi przy piwku na ławeczce, pod płaczącą wierzbą i gada przez komórkę.
Pamiętam, , że kiedy jako dziecko jeździłam do rodziny do Wadowic i po 2-3 tygodniach wracałam do domu, to "śpiewałam" nie gorzej niż wadowicka rodzinka. Zresztą zawsze bardzo mi się to podobało.

W czasach PRL-u usiłowano nam wmówić, że Polska wszędzie jest taka sama. Regionalizmy przedstawiano jako coś gorszego - oczywiście oprócz "towaru eksportowego", zespołów Mazowsze czy Śląsk. Pewnie, ktoś powie, że zespoły folklorystyczne istniały i za PRL, ale to był ruch taki bardziej "niszowy". Teraz mamy cały nurt folk w muzyce - Golce, Zakopower, Trebunie itp.

Pamiętam, że dla nas dzieciaków w wieku "podstawówkowym" mowa kaszubska była synonimem "wsi" (rozumianej jako epitet), niewykształcenia i obciachu. Po 1989 roku zaczęło się to zmieniać, ludzie zaczęli być dumni ze swojej odmienności i zaczęli ją wręcz demonstrować. Na Kaszubach obecnie w szkołach organizowane są klasy z "wykładowym językiem kaszubskim" (fajnie to brzmi :-) ), dzieci tańczą w zespołach folklorystycznych, mamy regionalne Radio Kaszebe nadające częściowo po kaszubsku, którego można posłuchać TUTAJ.
(prędzej tam zrozumiem tekst angielskiej piosenki niż didżeja "zawijającego" po kaszubsku :oops: ). W miasteczkach można spotkać dwujęzyczne tabliczki z nazwami ulic....

Kilka dni temu TV powtórzyła film "U Pana Boga za piecem", nakręcony w Łukasza stronach :-) . Coś pięknego - dla mnie mogliby go puszczać raz w miesiącu. I zgadzam się z Vanilią, który/a (? :-) ) skomentował chyba w shoutboxie, że "najlepsze są swojskie klimaty" :-). Nie bójmy się być inni...

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11192
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: Idze, idze, bajoku!

Post autor: hiob » 30-12-07, 19:24

Zgadza się. Film "U Pana Boga za piecem" widziałem parę razy i uważam go za lepszy od "Misia". Pewnie, że pokazuje inną rzeczywistość i inną epokę, ale ma z "Misiem" coś wspólnego: Ilustruje pewne zjawisko społeczne, jakie zaistniało w najnowszej historii Polski.

A ja choć czuję się Polakiem, to nie mniej czuję się Krakusem. Galicja, miłościwie nam panujący Franciszek Józef, muzyka góralska, gwara beskidzka, to wszystko są rzeczy siedzące głęboko w sercu. Tego się nie da wyrwać bez robienia śmiertelnych ran i też nie chcę wcale tego wyrywać.

Wiem, że są tacy, którzy zupełnie inaczej to widzą i nie uważam, że są gorsi, czy lepsi ode mnie. Są inni. Ale dla mnie ta krakowsko-galicyjska rzeczywistość jest czymś ważnym i bliskim sercu. I żadna muzyka mnie tak nie wzrusza, jak góralska. Pewnie jest to wynik wakacji spędzanych na Podhalu, pasterek z przepięknie śpiewanymi kolędami przez setki pijanych górali... nie wiem. Tego zresztą nie da się opowiedzieć, to trzeba poczuć.

Każdemu co innego w sercu gra. Pamiętam kiedyś, z dziesięć lat temu, wszedłem do księgarni na Milwaukee Avenue w Chicago. Tam można było odsłuchać płyt, czy taśm, zanim się je kupiło. Były słuchawki i guziczki do wyboru płyty. Był tak kompletnie pijany góral, ze słuchawkami na uszach i głośno, w przenikliwie piękny, żałosny sposób śpiewał "sekundem" jakąś góralską piosenkę. Oczywiście nikt z nas nie słyszał "primu", pierwszego głosu, ani muzyki i wszyscy w sklepie się podśmiechiwali, ale mnie nie było do śmiechu. Ja nie mogłem powstrzymać łez i musiałem wyjść ze sklepu. Jakbym umiał, najchętniej zaśpiewałbym razem z nim. :cry:

I to nie jest nawet tęsknota za Polską. Może u niego tak było, może zostawił tam swoich bliskich. Ja mam swoich bliskich tutaj, a z resztą rodziny jestem w kontakcie niewiele rzadziej, niż ludzie mieszkający, powiedzmy, w innym mieście w Polsce. Ale to jest ta "mała ojczyzna", ojczyzna babcinego kwaśnego mleka, ojczyzna wakacji w Zakopanem i pasterek w starym kościółku na Kościeliskiej, czy w parafialnym kościele w Marcyporębie. Zresztą nie wiem, jak to powiedzieć, bo tego nie da się opowiedzieć. I wiem, że niejeden mi powie: "Idze, idze, bajoku", ale ja tak to właśnie czuję i nic na to nie poradzę. :oops:

PS. A teraz z zupełnie innej beczki... Czy ten link w oryginalnym poście do monologu Dańca się otwiera? Mnie pyta teraz o hasło. Nie wiem, czy to dlatego, że jestem w USA, czy wszyscy mają takie problemy? Na tamtej stronie były setki kabaretów, od Kierdziołka po Dymek z papierosa. Ja na szczęście je wszystkie ściągnąłem sobie do komputera, ale ciekawi mnie, czy inni mogą ich jeszcze posłuchać.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Alex
Przyjaciel forum
Posty: 1424
Rejestracja: 24-10-07, 22:24
Lokalizacja: Gdynia

Re: Idze, idze, bajoku!

Post autor: Alex » 30-12-07, 21:00

Czy ten link w oryginalnym poście do monologu Dańca się otwiera?
Nie chce się otworzyć, pokazuje się komunikat "Nie można otworzyć tej strony"

Ta scena z góralem śpiewającym w sklepie musiała być naprawdę niesamowita, chwytająca za serce...

Tak jakoś jest, że im człowiek starszy, tym sprawy związane z własnym pochodzeniem, rodzinną pamięcią i tradycjami są coraz ważniejsze. Ja mam to szczęście, że mojego Taty Brat był zapalonym historykiem (chociaż z wykształcenia doktorem matematyki) i wśród wielu publikacji na temat historii regionu (między innymi dzieje wadowickiego liceum) pozostawił po sobie spisaną historię rodzinną razem z drzewem genealogicznym.
I dla mnie w jakimś momencie stało się to bardzo ważne - jakby dokumentuje moją "galicyjską połowę" mnie, czyniąc tę część coraz bliższą.

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11192
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: Idze, idze, bajoku!

Post autor: hiob » 30-12-07, 21:57

Alex pisze:
Tak jakoś jest, że im człowiek starszy, tym sprawy związane z własnym pochodzeniem, rodzinną pamięcią i tradycjami są coraz ważniejsze. Ja mam to szczęście, że mojego Taty Brat był zapalonym historykiem (chociaż z wykształcenia doktorem matematyki) i wśród wielu publikacji na temat historii regionu (między innymi dzieje wadowickiego liceum) pozostawił po sobie spisaną historię rodzinną razem z drzewem genealogicznym.
I dla mnie w jakimś momencie stało się to bardzo ważne - jakby dokumentuje moją "galicyjską połowę" mnie, czyniąc tę część coraz bliższą.
Zabawne... właśnie trzymam w ręce "Kronikę Rodzinną" innego absolwenta wadowickiego liceum, Mieczysława Jaskiernii. Oglądam zdjęcia osób, których nawet nie miałem szans poznać. Mój dziadek zmarł, zanim się urodziłem, ale na zdjęciu z pogrzebu widzę tatę. Tradycja. Tata z mamą, moją babcią Wiktorią i swoim dziadkiem, a moim pradziadkiem, Tomaszem Jaskiernią. Tata ma z 8 lat, więc to gdzieś rok 1935. Chrzciny Jurka Jaskierni, rok 1950. :mrgreen: Ślub moich rodziców w 1954. Takie zdjęcia są bezcenne.

Nawiasem mówiąc takie kroniki mają jeszcze jeden uboczny skutek. Na wielu stronach internetowych są "listy Żydów" w polskim rządzie i tam także jest moje nazwisko. To znaczy Jurek Jaskiernia figuruje tam jako Aaron Aksman. A ja, prawdę mówiąc, byłbym zaszczycony, gdyby we mnie płynęła krew semicka, ale niestety nie jestem w stanie znaleźć żadnych korzeni semickich w mojej rodzinie. Strony podające listy Żydów będących u władzy w Polsce oczywiście twierdzą, że ludzie ci zacierają ślady swojej przeszłości, by nie wyszło na jaw ich prawdziwe pochodzenie. Ale ja widziałem groby moich przodków do kilku pokoleń do tyłu. Czy znaczy to, że jakiś mój prapraprapradziadek zmienił nazwisko Aksman na Jaskiernia, bo planował, że jego praprapraprawnuk Jerzy (przepraszam, Aaron :mrgreen: ) zostanie ministrem? Głupota niektórych ludzi nie ma doprawdy granic. Nigdy nie ukrywałem, że mam inne poglądy polityczne, niż Jurek. Ale pochodzenie mam dokładnie takie samo. Przynajmniej po mieczu. A więc po nazwisku. I to wiem na pewno, że Aksmanami to my nie jesteśmy. :lol:
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Alex
Przyjaciel forum
Posty: 1424
Rejestracja: 24-10-07, 22:24
Lokalizacja: Gdynia

Re: Idze, idze, bajoku!

Post autor: Alex » 30-12-07, 22:19

Hiob, te wszystkie informacje mówią jedno: masz ciekawą historię rodzinną - jest o czym pisać :-D i co zostawić dzieciom.

Mój Tata, za namową swojego brata, też spisał wspomnienia. I do tej historii rodzinnej będą mogły sięgnąć moje dzieci, kiedy i dla nich te sprawy staną się ważne. Mam nadzieję, że przeszłość ich Dziadka stanie się częścią także ich tożsamości.
Ostatnio zmieniony 01-01-08, 21:38 przez Alex, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11192
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: Idze, idze, bajoku!

Post autor: hiob » 31-12-07, 17:02

Alex pisze:Hiob, te wszystkie informacje mówią jedno: masz ciekawą historię rodzinną - jest o czym pisać :-D i co zostawić dzieciom. ...
Czytam właśnie dalej tę kronikę rodzinną i zdumiewa czasem, jak się wikłają losy ludzi. Wujek pisze między innymi:

"W roku 1943 kiedy już pracowałem wstąpiłem do Armii Krajowej wprowadzony przez kolegę szkolnego Antoniego Paradowskiego..."

Moja rodzina pochodzi ze wsi, nikt nie był żołnierzem w momencie wybuchu wojny. A stryj, autor kroniki rodzinnej, uczył się, a potem pracował w Krakowie i dlatego został chyba jedynym żołnierzem AK wśród najbliższej rodziny. Ironią losu jest, że to właśnie jego dzieci zostały działaczami partii komunistycznej. Ale tak to często bywa w życiu. :-)

Pewnie kiedyś w wolnej chwili przepiszę fragment kroniki dotyczący moich rodziców i trzeba będzie kontynuować dalsze losy tego odgałęzienia rodzinnego drzewa. Kronika kończy się bowiem 10 lat temu, a życie się toczy dalej. I, jak wspominałaś, na nas spoczywa obowiązek przekazania kolejnym pokoleniom tego, skąd wyszli i skąd pochodzą.

Tym bardziej, że czasy, gdy przez pokolenia mieszkało się w tej samej wsi minęły. Moja córka ma chłopaka z Anglii, dziewczyna mojego siostrzeńca jest Japonką mieszkającą w Niemczech, więc nie wiadomo, gdzie nasi wnukowie zawędrują i gdzie trzeba będzie szukać następnych pokoleń. :-D
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11192
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: Idze, idze, bajoku!

Post autor: hiob » 27-09-10, 06:02

Gazeta Wyborcza zamieściła właśnie taki tekst:


Nie takie rajtki straszne, czyli jak mówią krakowianie

Małgorzata I. Niemczyńska


Do warszawskiego lokalu wchodzi krakowianin i mówi do barmana: "Dajże tonik!". Barman podaje mu żeton do automatu do gier

Zdumienie na twarzy zamawiającego pod Wawelem zrozumie każdy. - To typowo krakowskie, nie ma co do tego wątpliwości - śmieje się dialektolog Artur Czesak z Katedry UNESCO do Badań nad Przekładem i Komunikacją Międzykulturową UJ. - Sam uwielbiam te wszystkie "-że" i "-żesz", na przykład "weźże", "chodźże", "zróbżesz"

Krakowianie prośby i rozkazy wzmacniają partykułą, by wyrazić zniecierpliwienie, zażyłość lub "bo tak". O pomyłki nietrudno także w sferze gastronomicznej. - Paradoksalnie z krakowskimi słowami mniejszy mam problem, gdy wymawiam je w innych częściach Europy Wschodniej niż w innych częściach Polski - przyznaje krytyk kulinarny Robert Makłowicz, krakowianin i człowiek bywały. - A to dlatego, że słowo "borówka" na określenie czarnej kuleczki (nie - jak w Warszawie - czerwonej) istnieje identycznie lub prawie identycznie po czesku, słowacku czy chorwacku. Właściwie we wszystkich językach słowiańskich oprócz rosyjskiego. Tymczasem nasze oficjalne "jagody" to przecież owoce każdego krzewu!

"Sznycel" (kotlet mielony) jest według Makłowicza zrozumiały wszędzie tam, gdzie były Austro-Węgry, a "weka" (bułka paryska) to w ogóle słowo austriackie. - W innych częściach kraju nie wymawiam go, bo nie wiem, co bym dostał. Podobnie jest też na przykład z "cwibakiem". Moja babcia zawsze robiła cwibak, a nie żaden keks. Nazwa ta pochodzi od słów "zwei baken", czyli po prostu "dwa razy piec".

Można być jednak spokojnym, że krakowianin uprze się przy swoich słowach, gdy tylko będzie mógł. - Powiedziałem moim córkom, że je wydziedziczę, jeśli jeszcze raz usłyszę w domu "faworki". Nie ma żadnych "faworków", jest "chrust"! - autorytarnie podkreśla publicysta Leszek Mazan, który zresztą uważa środowisko studenckie za równie żywe źródło podwawelskich neologizmów, co niegdyś zabór austriacki. A i ten (jak widać po nieszczęsnych "sznyclach") nadal nie pozostaje bez wpływu na mowę krakowian. - Jest pewne, że Kraków i jego okolice zawsze były wyjątkowe, a rozmaite zaszłości wciąż oddziałują na współczesny język - rozstrzyga dr Czesak.

Mazan dodaje: - Jestem ogromnym orędownikiem słowa "upierdliwy". Wierzę, że wywodzi się ono z Krakowa, bo właśnie tutaj nazywano Franciszka Józefa "starym pierdołą". Bardzo żałuję, że w zapomnienie odchodzi inny mój ulubiony zwrot: "sędzia kalosz". Wymyślił go w latach 20. XX wieku pewien chłopaczek, który dorabiał sobie, podając piłki na boisku Cracovii. Nazywano go Hrabia Komar. Przy dzisiejszej wulgaryzacji stadionowego słownictwa nikogo już tym jednak nie obrazimy, niestety.

W książce "Kraków dla początkujących" Mazan wspomina badania, jakie w latach 80. minionego wieku przeprowadzili naukowcy z Zakładu Historii Języka i Dialektologii Instytutu Filologii Polskiej UJ. Po przesłuchaniu 500 godzin nagrań zrealizowanych w rozmaitych okolicznościach udało im się ustalić, że krakowianie potrafią obrażać siebie nawzajem na mniej więcej 600 sposobów! Wśród słów mających na celu poddanie w wątpliwość walorów intelektualnych (lub innych) rozmówcy znalazło się około 100 nazw zwierząt (z "baranem" na czele). Obok "agara", "bajtloka", "buca" czy "andrusa" dumnie prężył się również "klarnet". Tu rada dla przyjezdnych: aby osiągnąć zamierzony cel, wymawiać go należy, charakterystycznie przeciągając ostatnią samogłoskę rozkaźnika - "klarnecieee!".

Ale - uwaga - pod Wawelem może nam się udać kogoś obrazić nie tylko słowem, ale także pominięciem słowa. Pod warunkiem że jest to tytuł naukowy, rodowy lub inny. Czy w którymś jeszcze polskim mieście znajdziemy równie dużo osób wrażliwych na tym punkcie? W książce "Zjeść Kraków" (Makłowicz napisał ją ze Stanisławem Mancewiczem) przytoczona zostaje anegdota o żebraku, który pod kościołem Mariackim z upodobaniem zaczepiał przechodniów, mówiąc do nich: "Dzień dobry, panie hrabio!". Aż trafił się jeden szczególnie dbały o demokratyczną równość i poczuł się w obowiązku sprostować, że hrabią bynajmniej nie jest. W odpowiedzi usłyszał: "Zatem dzień dobry, panie profesorze!".

Krakowianin może się też poczuć dotknięty, jeśli wyjdziemy przy nim na dwór. Nie jest przecież tajemnicą, że pod Wawelem wychodzi się wyłącznie na pole. - Źródło takiego stanu rzeczy ginie w pomroce dziejów - opowiada dr Czesak. - Nie ma jednak wątpliwości, że także w dialektach wiejskich rejonu krakowskiego, rzeszowskiego czy miechowskiego ludzie wychodzą na pole. To nie cecha samego miasta Krakowa, ale i pewnego obszaru. A skoro coś jest takie duże, to znaczy, że jest stare. Nie należy więc tego wyśmiewać. I niech nikt nie udaje, że nie rozumie, o co chodzi - ostrzega.

Krakowianie i warszawianie wciąż uwielbiają się bowiem kłócić o to, kto z nich jest bardziej dworski. Pierwsi uważają, że ich dziadowie wychodzili na pole z dworu, drudzy sądzą, że ich protoplaści poruszali się wyłącznie w dworskich ramach. Mieszkańcy grodu Kraka najchętniej umieściliby swoje drogie "na pole" w słownikach. Gdy w minionym roku Jacek Dukaj złamał literacki monopol zwrotu "na dwór", publikując w powieści "Wroniec" zdanie: "Mama zabroniła Adasiowi wychodzić na pole", fakt ten krakowska śmietanka towarzyska przyjęła z entuzjazmem (był on przedmiotem kawiarnianych rozmów, a także pojawił się na branżowych blogach).

- W słownikach nie występują też w ogóle "rajtki", bo słowniki są wydawane w stolicy, a tam mają "rajstopy" i "rajtuzy" - ubolewa dr Czesak. - Tymczasem "rajtki" są słowem niezłym, tylko pomijanym przez warszawskich naukowców. To woła o pomstę do nieba! Krakowscy słownikarze muszą tę lukę zapełnić.

A i szeregowi krakowianie chętnie dorzucą im jeszcze kilka swoich ulubionych wyrazów. - Bardzo lubię "bajoka", ale też "zastrugaczka" jest fenomenalna - wymienia Makłowicz. - Tego nikt poza Krakowem nie rozumie!

Dla porządku więc wyjaśnimy, że "bajok" to "pleciuga" lub "mitoman", a "zastrugaczka" oznacza "temperówkę".
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

ODPOWIEDZ