KubaCh pisze: W porównaniu z państwami, które jeszcze niedawno były równie katolickie jak Polska (Hiszpania, Irlandia), to poparcie p. Palikota jest w Polsce mizerne. W tamtych państwach poparcie dla Kościoła w społeczeństwie zniknęło absolutnie w ciągu zaledwie kilku lat. A u nas p. Palikot ma póki co poparcie mniejsze niż Samoobrona w swoim apogeum.
Jednak nie wiemy, czy i u nas tak się nie stanie. Nie wiemy, czy RP zniknie ze sceny politycznej jak Samoobrona, czy też przekształci się w silną lewicową partię na wzór tego, co się stało w Hiszpanii, z poparciem większości obywateli.
Nie raz spotkałem się z zarzutem, że środowiska lewicowe stosują politykę "małych kroków" w walce o swoje interesy. A tymczasem gdy my katolicy próbujemy coś przeforsować, to jesteśmy tak nierozsądni, że "walimy z grubej rury" i w związku z tym szybko się rozbrajamy. Gdyby dziś p. Palikot wystąpił z projektem pozwalającym na "małżeństwa" homoseksulane i adopcje przez nie dzieci, to by się rozbił z hukiem. I on o tym wie. A tymczasem mam wrażenie, że każda następna próba poprawienia ustawy antyaborcyjnej jest bardziej radykalna i ma mniejszą szansę na szerokie poparcie społeczne.
Akurat w przypadku aborcji nie mogę się z Tobą zgodzić. O jakich kompromisach mówisz? Co byś powiedział, gdyby ktoś dzisiaj zaproponował ustawę zezwalającą w uzasadnionych przypadkach na niewolnictwo osób o ciemnym kolorze skóry? Każdy człowiek uznałby to za skandal, za absurd. A przecież zabicie niewinnej osoby jest czymś po stokroć gorszym od zniewolenia. A jednak Ty dopuszczasz możliwość jakiś kompromisów w tej sprawie. Pomyśl o tym.
Rozsądek? Jasne, mamy być rozsądni. Ale rozsądek nie może nas doprowadzić do kompromisów w tych sprawach, w których kompromisów być nie może. I tak przy okazji, przypomnienie dla zwolenników PiSu. Ostatnie głosowanie nad lepszą ustawą antyaborcyjną nie przeszło właśnie dlatego, że to posłowie PiSu głosowali przeciw, albo wstrzymali się od głosu. Swoją drogą co to za absurd, to wstrzymywanie się. W USA nie ma takiej opcji. A w Polsce - dlaczego nie. Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Przecież nie glosowałem przeciw, więc o co chodzi? Ano o to, że kudłatemu wystarczy, jak nic nie zrobimy.
A i metody walki o to poparcie są właśnie metodami walki a nie przekonywania. Zamiast sensownej rozmowy w mediach stosuje się chwyty polegające na niewybrednym obrażaniu przeciwników (p. Najfeld, która odmówiła podania ręki jednemu z działaczy ruchu gejowskiego argumentując, że nie wiadomo gdzie on tą rękę wcześniej miał)
Wow!
Akurat ten program widziałem i jeżeli tam ktokolwiek był obrażany, to nie był to Adler. Najfeld była doskonale przygotowana do programu, miała doskonale argumenty, znała działalność swego adwersarza i wręcz znokautowała go w tym programie, mimo wrogiego terytorium. (było to w TVN). Gdybyśmy mieli więcej takich, jak ona, nie przegrywalibyśmy propagandowej walki. A po tym, czego się dowiedziałem o działalności jej oponenta, sam bym mu ręki nie podał. Chyba, że by ją przy mnie umył.
czy serwuje się terapię szokową organizując drastyczne wystawy antyaborcyjne w miejscach masowo odwiedzanych. Metoda może i dobra do stworzenia kółka wzajemnej adoracji i przekonywania już przekonanych - tyle, że nie tego nam trzeba, bo "już przekonani" powoli wymierają i nie potrafią się dopasować do realiów otaczającego ich świata.
Tu także się nie zgodzę. Akurat to, czym jest aborcja powinno się pokazywać, bo zwolennicy aborcji często nie zdają sobie sprawy jak okrutną śmierć ponoszą nienarodzone dzieci. I choć można dyskutować czy takie wystawy powinny być robione na placach miast, to z pewnością zgodzimy się, że taka informacja powinna być obowiązkowym doświadczeniem dla każdego, kto chce zabić swoje dziecko. A także dla każdego polityka, który ma decydować o legalizacji takich zabiegów.
Przy okazji przychodzi mi do głowy najlepszy marketingowiec w historii Kościoła, czyli św. Paweł - gdyby on stosował podobne metody, to chrześcijaństwo byłoby dziś sektą nie liczącą się na świecie, a nie najliczniejszą religią. Więc może warto się zastanowić jak sprawić, by ludzie nie narzekali na "pazerność czarnych" która często nie jest jedynie wyimaginowanym zjawiskiem...
Coraz bardziej mnie zdumiewasz. Co takiego niby robił Paweł, czego dziś nie robimy? I skąd te słowa o niewyimaginowanym zjawisku "pazerności czarnych"? A czy to nie są słowa Świętego Pawła?:
5. Uważałem przeto za konieczne prosić braci, aby przybyli wcześniej do was i przygotowali już przedtem obiecaną przez was darowiznę, która oby się okazała hojnością, a nie sknerstwem.
6. Tak bowiem jest: kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie. (2 Kor 9, 5-6)
jak sprawić, by złe sytuacje w Kościele nie były zamiatane pod dywan i co zrobić, byśmy to my stali się lepsi? To nie jest prosta droga i zdaję sobie sprawę z tego, że metody typu "zamknąć Nergala w więzieniu" wydają się być łatwiejsze. Tyle, że po chwili refleksji są zupełnie nierealne. I w tym kontekście pomysł, żeby zacząć od modlitwy i postu wydaje się jak najbardziej sensowny.
I tu się z Tobą zgodzę całkowicie. Bo Kościół to my. Bo księża to także, w pewnym sensie, my, oni się wywodzą spośród nas. I dopóki to my się nie zmienimy, wszystkie sposoby odmiany naszej rzeczywistości będą nierealne. Chyba, że sam Bóg będzie interweniował i da nam jakieś nadzwyczajne łaski.
KubaCh pisze:xTom pisze:Może warto (jak kiedyś powiedział p. Terlikowski) modlić się o obudzenie charyzmatu np ojców dominikanów (zakon kaznodziejski). Jak już wyjdą z TVN Religia to niech któryś stanie na skrzynce po jabłkach na Starym Mieście w Warszawie i głosi Ewangelię.
xTom - przepraszam za ostry ton, ale ponieważ obrażasz zakon, z którym czuję się bardzo związany, więc ośmielam się zaprotestować. Proponuję żebyś, zanim zaczniesz sugerować jak mają działać dominikanie, zrobił następujące rzeczy:
- zajrzał do któregokolwiek z ich kościołów i zobaczył ile ludzi gromadzi się w nich na mszach świętych i porównał to z okolicznymi kościołami diecezjalnymi
- zajrzał do prenowicajtu dominikańskiego w klasztorze w Krakowie i zobaczył ile mają powołań
- zrobił rundkę po biskupach diecezjalnych i spytał ich dlaczego od ponad 10 lat żaden z nich nie zaprosił oo. dominikanów w nowe miejsce w swojej diecezji mimo, że obecne zakony dominikańskie pękają w szwach z powodu nawału powołań
- i wreszcie zainwestował w skrzynkę po jabłkach i stanął na Starym Mieście w Warszawie, skoro wyniki w ewangelizacji prowadzonej przez dominikanów uważasz za niezadowalające
Przepraszam za osty ton, ale skoro Ty uważasz, że masz prawo publicznie pouczać Zakon Kaznodziejski, to czemu ja nie miałbym prawa zwracać uwagi Tobie?
Oj,
KubaCh, nie poznaję Cię. Nie róbmy z dominikanów jakiś bożków, bo ani na to nie zasługują, ani sami by tego, mam nadzieję, nie chcieli. Jak spojrzymy na listę dysydentów Kościoła w ostatnich latach widzimy, że nie brakuje tam dominikanów. A gdy popatrzymy na życie św. Dominika i potem na działalność Świętej Inkwizycji (o której mam, żeby nie było wątpliwości, bardzo dobre zdanie) i porównamy to z dzisiejszymi działaniami braci dominikanów to widać wyraźnie, że na poprawę jest baaaardzo dużo miejsca.
Sam, gdy jestem w Polsce, zwykle chodzę do Bazyliki Trójcy Świętej na codzienną Mszę. Zgadzam się, że mają zazwyczaj wspaniałe homilie i faktem jest, że kościół jest zawsze pełny. Są ludzie w każdym wieku, sporo młodzieży. Sam zakon prowadzi politykę otwartych drzwi, zachęcając do odwiedzin i wielu z tej zachęty korzysta. Ale xTom ma rację. Nie wystarczy, by tak wspaniale działali zza murami swych zakonów. To Ty napisałeś: "Przy okazji przychodzi mi do głowy najlepszy marketingowiec w historii Kościoła, czyli św. Paweł - gdyby on stosował podobne metody, to chrześcijaństwo byłoby dziś sektą nie liczącą się na świecie, a nie najliczniejszą religią." Gdyby św. Paweł siedział za murami klasztoru, jak to robią dominikanie...
Podczas rozmów w shoutboxie powraca często motyw Świadków Jehowy. Z czego wnoszę, że w Polsce ich wizyty są dość częstą praktyką. Ale jeżeli ŚJ, czy Mormoni mogą posyłać misjonarzy do swych sąsiadów, do ludzi na sąsiedniej ulicy, to czemu nie my?
Jest rzeczą cudowną umacniać w wierze tych, którzy do nas przyjdą, ale problem polega dziś głównie na tym, by dotrzeć do tych, którzy nie mają najmniejszego zamiaru do nas przychodzić. Nie zapominajmy, że w pierwszych wiekach nikt niewtajemniczony nie mógł po prostu przyjść na Mszę. A jednak chrześcijaństwo rozwijało się jak pożar na suchym stepie.