W 50 dni dookoła świata. I karp. I wola Boża.

Teksty jakie zamieściłem w tym roku na swoich blogach: www.polonus.alleluja.pl, www.polon.us, www.hiob.us i www.jaskiernia.com
Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11192
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

W 50 dni dookoła świata. I karp. I wola Boża.

Post autor: hiob » 11-12-05, 01:00

Trochę ponad siedem tygodni temu kupiliśmy nową ciężarówkę. Stara miała poważny problem, rozleciała się w niej skrzynia biegów. Naprawa wyniosłaby więcej, niż mógłbym sobie w tej chwili pozwolić, zdecydowałem więc, że po prostu zamienię tę zepsutą na nową. Sprzedawca, dealer ciężarówek Volvo w Charlotte będzie ją mógł naprawić w swoim warsztacie dużo taniej i oboje będziemy zadowoleni.

W nowej ciężarówce zalecana jest wymiana oleju co 25 tysięcy mil, czyli co 40 tysięcy kilometrów. Właśnie wymieniłem parę dni temu olej i uświadomiłem sobie, że ten okres od jednej wymiany oleju do drugiej to tyle, ile wynosi obwód kuli ziemskiej. Długość równika. Objechałem świat dookoła w siedem tygodni.

Tutaj w ogóle się sporo jeździ. Drogi są dobre, 90% przebiegu przypada na autostrady. Gdy zamieniam czteroletnie auto na nowe, zazwyczaj ma ono około miliona kilometrów przebiegu. Ostatnio jednak jakbym jeździł nawet trochę więcej. Widać to nawet po tej stronce, gdzie z braku czasu nowe teksty nie zjawiają się czasem przez parę tygodni.

Oczywiście jest sporo tekstów archiwalnych i zapraszam do ich przeczytania. Jednak nie wszystkich takie zalecenie satysfakcjonuje. Moja ukochana teściowa dawno wszystkie stare teksty poznała i dopytuje się ciągle o nowe. Mnie tematów i pomysłów na nie nie brakuje i chętnie bym coś nowego napisał. Brakuje mi tylko czasu.

40 tysięcy kilometrów w niecałe siedem tygodni. Do tego parę dni, prawie tydzień, stałem na bazie wojskowej z wodą dla ofiar huraganu. Zakładając więc, że średnio przejeżdżam 6 dni z każdego tygodnia wychodzi, że w te dni, w które jadę, przejeżdżam każdego z nich ponad tysiąc kilometrów. Wiedząc, że czasem muszę także się załadować i rozładować, zatankować i zrobić codzienną obsługę samochodu, to sami widzicie, że czasem doba jest zbyt krótka, żeby to wszystko zdążyć zrobić.

Dlatego proszę moich stałych czytelników o wyrozumiałość. Ja przede wszystkim jestem kierowcą. To ta praca pozwala nam na kupno chleba i zapewnienie dachu nad głową. Pisanie na tej stronce, aczkolwiek przyjemne, nie daje mi nic, poza satysfakcją. Nie ma tu żadnych reklam i nie ma żadnych dochodów. "Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie" (Mt 10,8b). Nie znaczy to wcale, że nie jest ona dla mnie ważna. Wprost przeciwnie. Ale przede wszystkim muszę pilnować pracy, a pisaniem mogę się zajmować tylko w wolnych chwilach.

W poprzednim felietonie poratowałem się cytatem. Skopiowałem to, co sam zamieściłem rok wcześniej. Wynikało to z faktu, że samo wydarzenie, "Godzina Łaski dla całego świata" było znowu aktualne i, moim zdaniem, ważne.

Nam, według amerykańskiego prawa, wolno jechać 11 godzin, po czym musimy zrobić 10 godzin przerwy. Po przerwie ponownie możemy jechać 11, aż wyczerpiemy limit 70 godzin na 8 dni. Wtedy, żeby móc zacząć od nowa, musimy zrobić przerwę 34-godzinną. Ja właśnie teraz mam taką przerwę.

Jestem w West Memphis, Arkansas. To małe miasteczko na zachód od tego słynnego Memphis w stanie Tennessee, ale z drugiej strony rzeki Missisipi. Połowę swojej przerwy przespałem, nadrabiając zaległości z ostatnich dni, potem poszedłem na długi spacer. Tak najlepiej odmawia mi się różaniec, gdy nie mogę iść do kościoła i odmówić przed Jezusem ukrytym w Najświętszym Sakramencie. Chciałem też zobaczyć, gdzie jest kościół, ale tu trochę się przeliczyłem. Po godzinie spaceru ciągle byłem od niego jakieś 3 kilometry. Jutro podjadę po prostu ciężarówką.

Po drodze zobaczyłem sklep ze świeżymi rybami. West Memphis to bardzo biedne miasteczko, ludność przeważnie murzyńska, a ryby słodkowodne są relatywnie tanie. Sklep więc był pełen ludzi, robiących zakupy. Wszedłem i ja do niego.

Ponieważ ja teraz nie jeżdżę już między Nowym Jorkiem a Chicago, martwiłem się skąd wziąć karpia na wigilijną wieczerzę. Karp nie jest tu popularną rybą i jest uznawany za "chwast". Spotyka się go w jeziorach, ale niewiele osób go łowi. W miastach o dużej koncentracji Polonii sklepy sprzedają go przed świętami, ale poza polonijnymi ośrodkami trudno na niego trafić. Zapytałem jednak i okazało się, że dobrze zrobiłem.

Był. Jeden rodzynek pośród dziesiątek innych ryb. Prawie trzy kilo karpia. Kupiłem jeszcze drugą rybę, z wyglądu i (podobno) smaku bardzo podobną, a którą zwą tu "buffalo", rybki mi wyczyścili i usunęli kręgosłupy i większe ości i obie powędrowały do zamrażalnika w lodówce mojej ciężarówki. Zanim trafią do Charlotte objadą jeszcze ze mną do Kalifornii.

A dla mnie jest to jeszcze jeden przykład na to, żeby zaufać Bogu we wszystkim, nawet w najmniejszych rzeczach, a nie martwić się niepotrzebnie na zapas. Skoro jest tradycja postnych wigilijnych posiłków i skoro tradycyjnie karp jest jednym z dań na tej wieczerzy, to najlepiej wziąć różaniec do ręki i iść na spacer. Jak tradycja ta jest mila Bogu, to postawi na naszej drodze sklep z jednym karpiem wśród tysięcy ryb, abyśmy mogli tę tradycję podtrzymać.

Wiem, że niektórzy się postukali teraz po głowach z komentarzem, że temu hiobowi z Ameryki się coś poprzestawiało pod sufitem. Wiem, że to, co powiedziałem w poprzednim akapicie wygląda dla niektórych na opinię tępego i zaślepionego fundamentalisty. Ale uwierzcie mi, jest ona prawdziwa. Bóg naprawdę robi nam takie prezenty. Każdego dnia. My tylko ich najczęściej niezauważany.

Jedno, musimy pamiętać, jest tylko ważne. To Bóg nam daje to, co On uważa za stosowne. To Jego woli musimy się poddać. Nie można Boga mylić ze złotą rybką (skoro temat o rybach), ani z dobrą wróżką, spełniającymi każde nasze życzenia. Ja nie powiedziałem Bogu: "Słuchaj, Panie! Ja odmówię różaniec, a Ty mi skombinuj karpia, dobra? Umowa stoi?" Ja po prostu przemogłem wrodzone lenistwo i mimo, że na polu zimno i West Memphis nie należy do miejsc zbytnio atrakcyjnych, postanowiłem, że tak, jak obiecałem przed laty Bogu przez Maryję, tak i dziś odmówię różaniec. A odmawiając go będę powtarzał: "…Bądź wola Twoja…". A Jego wola widocznie była taka, że i w tym roku będziemy jedli karpia na wigilię. Zaufajmy mu więc we wszystkim i róbmy swoje. A On już nam da dokładnie to, co jest dla nas najlepsze. Nawet, jak czasem myślimy, że potrzebujemy czegoś zupełnie innego.

Ojciec Mitch Pacwa, o którym nie raz już tu pisałem, porównał kiedyś to spełnianie naszych życzeń przez Boga do swego doświadczenia z dzieciństwa. Całe życie chciał mieć konia. Choćby kucyka. Problem tylko polegał na tym, że mieszkał on w Chicago i do tego w domu na kołach, w przyczepie. Nie jest to przyczepa kempingowa, ani nawet wóz Drzymały. Są to domy o typowych wymiarach 4,2m na 21 metrów, czasem nawet większe i czasem podwójnej szerokości. Mogą mieć więc do 160 m kwadratowych powierzchni, choć przypuszczam, że jak ojciec Pacwa był młody, te domki były mniejsze. Ustawia się je jednak w specjalnych "trailer parks" tworząc miasteczka podobne do kempingów. Są one podłączone do prądu, wody i kanalizacji, ale konia naprawdę nie ma gdzie w nich trzymać.

Mały Miecio Pacwa jednak nie rozumiał tego i miał całe lata żal do rodziców, że mu tego konia nie kupili. My właśnie czasem tak traktujemy Boga. Koniecznie chcemy konia, nie widząc, że mieszkamy w małym domu na kółkach.

Przyjmujmy więc wszystko to, co Bóg nam daje, bo On wie najlepiej, co nam jest potrzebne i co nam da korzyść. A czasem dostaniemy także i to, czego sami pragniemy. Jak ja mojego karpia na wigilię. Może nie jest to rzecz wielka, ale jak ktoś się nie umie cieszyć z małych rzeczy, to z dużych też się nie będzie umiał. Ja w każdym razie jestem dziś człowiekiem szczęśliwym.

Przy okazji, nawiązując do tego, że nie mam dużo czasu na pisanie, chciałem zareklamować inną stronkę. Jest ona relatywnie nowa i jej autor zaprosił mnie do współpracy. Ma ona polegać na tym, że jeżeli spodoba mu się któryś z moich tekstów, skopiuje je i zamieści u siebie. Taka współpraca i mnie pasuje, bo nie angażuje mnie zupełnie, a pozwala dotrzeć mojej pisaninie do szerszego grona osób. Strona ta nazywa się <a href="http://theologos.pl "target="_Top"> <u>www.theologos.pl </u></a>. Podobną współpracę nawiązała ze mną autorka strony <a href="http://angelus.pl "target="_Top"> <u>www.angelus.pl </u></a> i na nią także zapraszam.

Rozpisałem się, jak zwykle. Miało być o ciężarówce, która objechała świat, a było o rybie, woli Boga i zmianach na stronce. Cóż, najczęściej właśnie tak to wychodzi. Piszę zupełnie o czym innym, niż planowałem. Zobaczymy, czy mi się uda z następnym felietonem. Planuję go napisać o encyklice papieża Piusa XI <a href="http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP ... 21930.html "target="_Top"> <u> "Casti Connubi"</u></a> Za parę tygodni mija 75. rocznica jej ogłoszenia. Jest to zupełnie nieznana szerzej encyklika, a moim zdaniem jedna z ważniejszych, jakie dal nam XX wiek. Może jak dojadę do Kalifornii, będę miał czas na napisanie o niej, ale nie wiem, jaka tu będzie wola Boga. Zobaczymy. W międzyczasie zapraszam każdego, aby ją przeczytał. Można ją znaleźć <a href="http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP ... 21930.html "target="_Top"> <u>TUTAJ. </u></a>
Ostatnio zmieniony 18-12-09, 23:25 przez hiob, łącznie zmieniany 4 razy.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11192
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Czekanie na Święta i podróże z karpiem.

Post autor: hiob » 17-12-05, 01:00

Już się nie mogę doczekać Świąt. Ostatnie tygodnie to podróż dookoła Stanów. Dwukrotnie. Może dobrze. Zleci szybciej i nie muszę wąchać tych smakowitych zapachów, jakich już pełno w domu. Adwent powinien być właśnie takim okresem czekania, ale także okresem przygotowywania się na przyjście Mesjasza.

Żadna (mam nadzieję) gospodyni nie wstaje rano w Wigilię Bożego Narodzenia i nie idzie do lodówki sprawdzić, co tam jest, co by się nadawało na wigilijną wieczerzę. Wtedy jest jakby trochę późno. Przygotowania do Wigilii zazwyczaj trwają wiele dni. Ja mojego karpia wiozę już 5 tysięcy kilometrów, a do domu mam jeszcze niemal drugie tyle. Ćwierć obwodu równika. To się nazywa planowanie!

Z kolei wiem, że w domu już także po niektórych zakupach. Śledzie wymagają dłuższego przygotowania, uszka i pierożki można zamrozić, a więc przyrządzić na wiele dni wcześniej, a w sklepie "U Ruska" nie zawsze wszystko jest. Dobrze więc zaplanować zakupy wcześniej, żeby, w razie gdyby czegoś brakowało, był czas na ponowne zakupy.

Sklep tak naprawdę nie nazywa się "U Ruska", tylko "A&A International Food", ale jak to mówić, że się kupiło smaczny baleron i kabanos i wędzoną szynkę i śledzie i krakowską w "ej end ej internaszynal fud"? A "U Ruska" brzmi zupełnie inaczej. Ciepło i rodzinnie. Chwała naszym braciom ze wschodu, że sprowadzają nam do Charlotte nasze polskie przysmaki. Bez nich musielibyśmy chyba jeździć na zakupy do Nowego Jorku, a to jest tysiąc kilometrów. Trochę daleko.

Ale ponieważ do Wigilii tak się przygotowujemy, do samej wieczerzy, posiłku, to tym bardziej powinniśmy się przygotować do samego Święta Bożego Narodzenia. Został jeszcze tydzień do Świąt i jeszcze jest czas. Na wyciszenie się, na post, na odwiedziny kaplicy z Najświętszym Sakramentem, zamiast kolejnego sklepu. Te cztery tygodnie Adwentu symbolizują cztery tysiące lat oczekiwania na Mesjasza. Powiedzmy Mu, jak bardzo i my na Niego czekamy.

Święta bez prezentów mogą istnieć. Pewno, że przyjemnie jest obdarowywać i być obdarowywanym. Taki dzień, jak narodziny naszego Zbawiciela są ku temu doskonałą okazją. Ale nie ustawiajmy wozu przed koniem. To nie prezenty, nie zakupy są najważniejsze. To On, nowonarodzony Jezus, jest tutaj ważny. Nie traćmy nigdy tego z naszych oczu.

A ja nie mogę się doczekać. Troszkę poszczę w ten Adwent i stąd pewnie te uwagi o tych wszystkich wędlinach i karpiu i innych przysmakach. Czekam na wieczerzę wigilijną z utęsknieniem i wiem, że wszystko mi będzie smakować. Ale ta tęsknota za wspaniałymi, tradycyjnymi potrawami jest tylko cieniem, przedsmakiem tęsknoty za Mesjaszem. Ten post ma mi tylko uświadomić, jak musieli tęsknić Izraelici za Mesjaszem.

My już wiemy, że On przyszedł i za tydzień będziemy tylko wspominać coś, co wydarzyło się przed dwoma tysiącami lat. Oni czekali z utęsknieniem na coś, co miało się dopiero wydarzyć. Ale my także ciągle czekamy na powtórne Jego przyjście. I będzie to przyjście zupełnie niepodobne do tego, jakie było w Palestynie dwadzieścia wieków temu.

Wielu Żydów nie uznało w Jezusie oczekiwanego Mesjasza, bo oni czekali na potężnego wodza. Na przywódcę militarnego, który wyzwoli Jerozolimę spod panowania Rzymian. Nie spodziewali się, że Mesjasz narodzi się w ubogiej szopie, będzie żył z pracy swych rąk i umrze najpodlejszą śmiercią, jaką umieli zadawać Rzymianie. Śmiercią, od której obywatele rzymscy byli wolni, bo była tak upokarzająca, że przeznaczona była tylko dla członków podbitych narodów.

Ponowne przyjście Jezusa będzie jednak zupełnie inne. Właśnie takie, na jakie czekali Żydzi. Potężne i tryumfujące. Przybędzie on w swej pełnej chwale i glorii. Nikt nie będzie Go już wyśmiewał, drwił sobie z Niego, pluł na Niego i próbował Go zabić. Sprawiedliwość zatryumfuje. Ale żeby ta sprawiedliwość nie zatryumfowała naszym kosztem, uznajmy w maleńkim dzieciątku, którego narodziny za tydzień będziemy świętować tego potężnego Pana, który ponownie przyjdzie do nas w ostatnich dniach.

Tylko, że On nie mieszka w hipermarkecie, ani w mallu. Nie w centrum handlowym, nie w Wal-Marcie i nawet nie w Powszechnym Domu Towarowym. On czeka na każdego z nas w tej cichej, ciemnej kapliczce w naszym kościele, ukryty pod postacią zwykłego kawałka chleba. Wpadnijmy do Niego między jednym sklepem, a drugim. Dajmy Mu na chwilkę siebie. To będzie wspaniały świąteczny prezent.

Ja siedzę teraz gdzieś w Newadzie i to nie w Las Vegas, czy Reno, ale w środku zamarzniętej i zaśnieżonej pustyni. Przez Reno przejechałem kilka godzin temu, jutro Salt Lake City. Stolica Mormonów. W niedzielę będę w Nebrasce, w poniedziałek wieczór w Chicago. We wtorek mam zabrać ładunek do Północnej Karoliny i w czwartek rano go, jak Bóg da, dostarczę. Stamtąd już tylko z 250 km do domku i w czwartek po południu powinienem być w domku.

Wkleję parę zdjęć z ostatniego tygodnia mojej podróży. Pięknie tu jest. Od wyjazdy z domu pierwszego grudnia byłem w Arizonie, na samej granicy z Kalifornią, wróciłem do Chicago, stamtąd do Memphis, gdzie kupiłem karpia, powrotem do południowej Kaliforni i z San Diego, przez San Francisco i ponownie Chicago wracam do domu. Jak tam dotrę za tydzień, będę miał na liczniku dodatkowe 20 tysięcy kilometrów. W 23 dni.

Ale to dobrze. Nadrobiłem trochę, teraz posiedzę w domku ze dwa tygodnie. To jest najcudowniejszy okres w roku. Polska msza będzie w Nowy Rok, zostanę na nią. A teraz ruszam w dalszą drogę. Jak mi się uda jeszcze zrobić jakieś interesujące zdjęcia, dołączę je później. Na razie będą te do Nevady włącznie. Pozdrawiam i proszę o modlitwę, żebym szczęśliwie i na czas wrócił na Święta do domu. A jak dotrę, złożę Wam wszystkim życzenia.
Ostatnio zmieniony 18-12-09, 23:27 przez hiob, łącznie zmieniany 1 raz.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11192
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

W 50 dni dookoła świata. I karp. I wola Boża.

Post autor: hiob » 21-12-05, 01:00

Podróż z karpiem już prawie zakończona. Zdjęć za wiele nie będzie, bo przez Appalachy przejechałem w nocy. Te poniżej są z Indiany, niedaleko Chicago. Tam też nie ma nic, poza niekończącymi się polami uprawnymi, odpoczywającymi pod warstwą śniegu.

Karp już w domowym zamrażalniku. Ja jeszcze muszę jutro dowieź towar do klienta, ale to tylko 150 mil od Charlotte. Wyjadę jutro o świcie i wrócę po południu. Potem wolne do Nowego Roku. Polski ksiądz będzie w Charlotte 1. stycznia, potem jakieś spotkanie naszej lokalnej polonii. Chciałbym zostać. Poza tym winien jestem rodzinie trochę pobytu w domu. Ostatnio coś te moje podróże dookoła Ameryki są coraz dłuższe.

Dziękuję wszystkim za towarzyszenie mi i karpiowi w naszej podróży. Ja się na razie wymeldowuję i zaczynam przesiąkać świąteczną atmosferą. Następny wpis pewnie będzie z życzeniami dla Was, a kolejny już pewnie po świętach. A zatem&#8230;Z Panem Bogiem!
Ostatnio zmieniony 18-12-09, 23:29 przez hiob, łącznie zmieniany 2 razy.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

ODPOWIEDZ