<font color=brown> Wróciłem właśnie z kina. Miałem taki plan, żeby napisać coś w rodzaju recenzji. Myślę jednak, że nie będę w stanie tego zrobić. Rzadko kiedy tak się mi zdarza, z reguły zawsze mam wiele do powiedzenia na każdy temat, ale dziś mi brakuje słów.
Zacznę może od wydarzeń ostatnich paru dni. We wtorek byłem w Miami, był przepiękny dzień, słonecznie i 30 stopni ciepła. W środę popielcową rano poszedłem na msze do kościoła Dominikanów w Miami, potem pojechałem po towar do Fort Lauderdale i ruszyłem w drogę do Nowego Jorku.
Po drodze słuchałem radia EWTN, mojej katolickiej stacji i praktycznie w każdym programie mówili o nowym filmie Gibsona, który właśnie w Popielec wszedł na ekrany. Sam chciałem i ja ten film jak najszybciej obejrzeć, ale podali, ze wszystkie bilety są wysprzedane na dwa tygodnie w całych Stanach.
Pogoda już się zepsuła, było tylko Kolo 20 stopni i padał deszcz. Może dobrze, nie było mi żal wyjeżdżać, poza tym odebrałem to jako symbol, koniec karnawału i początek postu wiązały się z radykalną zmianą pogody. Niestety im dalej na północ, tym było gorzej. Coraz zimniej, porywisty wicher i jak dotarłem do Północnej Karoliny, mniej-więcej w połowie drogi, deszcz zamienił się w intensywny, gesty śnieg.
W Karolinie śnieg jest rzeczą dość rzadką, czasem kilka lat nie spadnie, poza Apallachami i dlatego drogowcy zawsze są zaskoczeni i warunki na drogach są fatalne. Na szczęście po przejechaniu około 300 km przestało padać i droga stała się sucha.
W Nowym Jorku dostałem zaraz ładunek do Charlotte i pojechałem powrotem do Północnej Karoliny. Śnieg padał w tym stanie ponad 24 godziny i w okolicach Charlotte było go około pół metra. Miasto było sparaliżowane, banki, szkoły, sklepy pozamykane i ruch na ulicach praktycznie zamarł. Ja się rozładowałem wczesnym popołudniem i postanowiłem mimo wszystko spróbować kupić bilety.
Pomysł okazał się dobry, pewnie z powodu pogody część osób zrezygnowała i udało mi się kupić bilety dla całej rodziny. Widownia była pełna, mimo, ze równocześnie film ten był wyświetlany w pięciu salach kinowych. Ludziom nie przeszkadzało, ze na ulicach była jedna wielka ślizgawka, ze w taki dzień najprzyjemniej się siedzi w domu, przy kominku, przed telewizorem. Mimo, że miasto było na wpół umarłe i sparaliżowane opadem śniegu, jaki się tu trafia raz na kilkadziesiąt lat, wszystkie sale kinowe były na tym filmie wypełnione po brzegi.
Opowiedziałem już wszystko… jak to się stało, ze mogłem zobaczyć ten film…cóż, chyba musze teraz napisać o samym filmie…ale to będzie już następny tekścik.