kama pisze:Jednym z takich praw jest prawo własności. Jeśli więc trafi się kontestator takiego prawa, w tym przypadku złodziej, zrobi się z nim to co robi się ze złodziejem, np. odbierze to co ukradł a później usunie ze społeczności.
Nie. Ja nie akceptuję wolności jako naczelnej zasady, której się nie głosuje. Uważam, że czasem jest istotna, czasem szkodliwa, czasem nie ma znaczenia. Co ze mną zrobisz?
kama pisze:Mogą zostać albo mogą się wyprowadzić
Nie mogą zostać, skoro wspólnota ma mieć etniczną podstawę. Muszą się wyprowadzić.
Tym pomysłom blisko do nihilizmu.
kama pisze:Nie jest tak. To że ktoś zgadza się na to, aby każdy mógł jeść i pić co chce nie oznacza, że popiera wszystko co on spożywa
Właśnie tym, czego nie zauważasz, jest -w teoriach liberalnych nie istniejący fakt. Polega on na tym, że obecność i sposób obecności dobra na rynku kształtuje jego odbiór.
Może przykłady podane niżej coś Ci wyjaśnią.
Poet of de Fall pisze:Jakiś przykładzik?
ok - kilka.
1)
W Izraelu w przedszkolach mieli problem: część rodziców notorycznie spóźniała się po dzieci - nauczycielki musiały czekać po godzinach, oni je potem przepraszali, itd.
Ekonomiści z Izraela zrobili doświadczenie: w części przedszkoli wprowadzili opłatę za dodatkowe godziny czekania na rodzica.
Skutek był przeciwny do zamierzonego: rodzice zaczęli się spóźniać jeszcze bardziej, a liczba rodziców ze spóźnieniem wzrosła.
Zaczęli traktować dodatkowe godziny jako usługę do kupienia, przestali odczuwać wyrzuty sumienia i wstyd. Relacja oparta na wzajemnym zaufaniu, odpowiedzialności i wstydzie, zastąpiona została relacją handlową.
Po zakończeniu eksperymentu liczba spóźnień spadła, ale nigdy nie wróciła już do stanu sprzed doświadczenia.
2)
Niektóre bezpłodne pary w różnych krajach, w tym w Polsce, decydują się wynająć surogatkę, czyli kobietę, która przyjmie zarodek i donosi ciążę, a potem dziecko odda genetycznym rodzicom. Zazwyczaj odbywa się to za opłatą (w Polsce pobieranie opłaty jest zabronione, omija się to umieszczając w umowie zapisy o pokryciu kosztów ciąży). Jest rynek usług, są chętni kupić, są chętni sprzedać, więc co w tym złego?
Dziecko jest traktowane nie tylko jako przedmiot transakcji, ale również jak coś w rodzaju rzeczy schodzącej z linii produkcyjnej.
W Stanach rodzice decydujący się na surogatkę standardowo umieszczają w umowie klauzulę zdrowego donoszenia – tzn. umowa traci moc, jeśli dziecko okaże się obciążone ciężką chorobą (np. zespołem Downa). Więc jeśli surogatka dostarczy wadliwy produkt, nabywca ma prawo odmówić przyjęcia i nie zapłacić za usługę. Traktowanie ludzi jak towaru, naruszenie społecznego tabu, jakim jest macierzyństwo, itd., to straty jakie przynosi urynkowienie. Sprawa stała się głośna na skutek sytuacji opisanej tutaj:
http://life.nationalpost.com/2010/10/06 ... of-defect/
(w artykule wspomniana jest sytuacja, w której umowa dotyczyła jednego dziecka, a ciąża przekształciła się w bliźniaczą. Klienci zażądali doprowadzenia do sytuacji, w której urodzi się jedno dziecko)
3)
Wiele gigantów rynków światowych różnych branż (Procter&Gamble, AT&T, Nestle, Walt Disney Comp., i inni) wykupuje polisy janitors insurance (polisa woźnego). Polega to na tym, że firma wykupuje polisę na życie pracownikowi (jego zgoda, a nawet jego wiedza nie jest wymagana) i opłaca składki. Firmy kontynuują opłacanie składek po zwolnieniu, bądź wysłaniu na emeryturę pracownika. W chwili śmierci pracownika (czy byłego pracownika) firma otrzymuje wypłatę kwoty z polisy (kilkadziesiąt do kilkuset tysięcy dolarów dla szeregowych pracowników, w przypadku menadżerów odpowiednio więcej). Oczywiście rentowność polisy dla firmy opłacającej składki jest tym mniejsza, im dłużej żyje pracownik. Więc żywotnym – że tak powiem – interesem firmy jest rychłe zejście własnego pracownika – im szybciej umrze, tym więcej zarobi firma. Pracownik jest przedmiotem tej transakcji (jest totalnie uprzedmiotowiony), a firma wykupując polisę liczy przecież, że transakcja będzie rentowna, więc, że pracownik nie pożyje zbyt długo. Pracownik może być wart więcej martwy niż żywy.
Rynek tych ubezpieczeń (zwanych też Corporate Owned Insurance) stanowi ok.30% amerykańskiego rynku ubezpieczeń na życie. Więcej danych na ten temat:
http://online.wsj.com/article/SB124277653430137033.html
W jednym z raportów ING pisze się tak o japońskich agentach ubezpieczeniowych ING: “Successfully defend COLI leadership position with sales campaigning and speeding up product innovation". Ubezpieczenie stało jedną z części portfela produktów I traktowane jest jak wszystkie pozostałe. Ten dystans wynikający z odrażającej natury procederu, gdzieś się z czasem ulatnia. Zaangażowani tracą wrażliwość na moralną stronę transakcji.
http://ingworld.ing.com/m/magstream/ing ... acific.pdf
4)
Rozwinięciem COLI stały się umowy wiatykalne. Proceder w skrócie polega a tym, że osoba z polisą na życie dowiaduje się, że ma do przeżycia krótki okres czasu. Pojawia się u niej inwestor, który proponuje kupienie polisy za połowę ceny – chory dostaje połowę wartości polisy żeby się nacieszyć resztą życia, inwestor zgarnia całą pulę po jego śmierci. Senator Warren Chisum zainwestował tak pieniądze w polisy chorych na AIDS. W Houston Post wyraził się tak "Jeśli umrą za miesiąc, to wiecie, inwestycje okażą się bardzo rentowne".
http://scienceblogs.com/dispatches/2007 ... y-bigotry/
Przykłady 1, 3 i 4 pochodzą z książki "Czego nie można kupić za pieniądze" ("What Money can’t buy") Michaela Sandela. Książka zawiera takich przykładów jeszcze kilkadziesiąt – od mało oczywistych w rodzaju tego z przedszkolem, po budzące odrazę z handlem śmiercią COLI.
Polecam.
Dobra postrzegamy na różne sposoby. Kiedy stają się przedmiotem wymiany, gry rynkowej, nasze postrzeganie ich natychmiast (jak w przedszkolu) albo z czasem (jak w ING) się zmienia. Sam fakt wprowadzenia do obrotu powoduje tę zmianę.
Owszem, rynek mówi coś o postrzeganiu produktu, ale też zmienia jego postrzeganie.
Są dobra, które warto przed tym chronić.
"Chodźcie i spór ze Mną wiedzcie! - mówi Pan" (IZ. 1,18)