Świadectwo Marka Błaszkowskiego

Moderator: Marek MRB

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11193
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Świadectwo Marka Błaszkowskiego

Post autor: hiob » 06-01-10, 15:49

Niewielu Polaków może o sobie powiedzieć, że jest trzecim pokoleniem wychowanym w sterylnie ateistycznej atmosferze. Ponieważ zaliczam się do tego, prawdopodobnie bardzo szczupłego, grona, uważam, że powinienem być z uwagą wysłuchany przez wszystkich przeciwników "religijnej indoktrynacji".

Co to znaczy "za sto lat nie będzie nas"?

Moi dziadkowie i rodzice byli zdeklarowanymi ateistami. Tak jak prawie cała pozostała rodzina. Aby "ludzie nie wytykali palcami" przestrzegano najważniejszych obrzędów katolickich – ślub, chrzciny, pogrzeb, pierwsza komunia. I tyle. Kilkakrotny kontakt z kościołem w życiu, połączony ze standardowym utyskiwaniem na "pazerność kleru".

Jak wygląda ateistyczne wychowanie dziecka? Otóż dziecko zadaje pytania. Na każde z pytań należy odpowiedzieć możliwie naukowo, w razie potrzeby sięgając do źródeł (np. encyklopedia). Moi rodzice i dziadkowie postępowali oczywiście w jak najlepszej wierze. Udało im się jednak wpoić we mnie przekonanie, że każde zjawisko da się wytłumaczyć przyczynami naturalnymi, a wszelkie dywagacje "metafizyczne" nie mają sensu.

Na podwórku (mieszkałem oczywiście w dużym mieście) wykłócałem się z innymi dziećmi w obronie ewolucjonizmu oraz koncepcji, że nie istnieje Stworzyciel. Pamiętam swoje frustracje, gdy zaczepialiśmy różne starsze panie, aby rozstrzygnęły nasz spór, a one nieodmiennie odpowiadały – "Ziemię stworzył Bóg". Rodzice wytłumaczyli mi jednak, że starzy ludzie są "niewykształceni" i dlatego wierzą w Boga. Wraz ze śmiercią tych "starych" wiara zniknie. Spokojnie więc oczekiwałem aż mój pogląd zatriumfuje. Zresztą z czasem temat Boga stał mi się obojętny.

Kiedy miałem 4, czy 5 lat usłyszałem w radio zdanie z piosenki "za sto lat nie będzie nas".

-Dlaczego? – zapytałem
-Ponieważ człowiek umiera
-A co to znaczy "umiera"?
-Nie widzi, nie słyszy, nie myśli, w ogóle go nie ma. I tak będzie wiecznie.

Poszedłem do swojego pokoju, żeby przekonać się, jak to będzie po śmierci. Zamknąłem oczy, zatkałem uszy, powtarzałem "nie myśleć" i wyobrażałem sobie, że tak będzie wiecznie.

Śmierć kliniczna i złe sny

W wieku 8 lat przeżyłem śmierć kliniczną. Był mroczny tunel i oślepiające światło na końcu. Tylko nie czekała na mnie żadna "świetlista istota", ale księżniczka i osiołek z bajki słyszanej w przedszkolu. A potem był niewyobrażalny huk i wszystko rozpłynęło się w kompletnej nicości.

Nicość, o której istnieniu (?) poinformowali mnie rodzice, stała się ciałem. Wróciłem, ale odtąd wiedziałem już, że nicość czai się za każdym moim oddechem. Potrafiła otwierać się pode mną w nocy i budzić mnie koszmarem. Co ci się śniło? Nic. Ale nicość otwierała się także w południowym blasku słońca. Były to koszmary na jawie. Nadejdzie chwila, w której nicość pochłonie mnie. I tak będzie wiecznie.

Odległy Kościół

Otwieranie się na nicość to rodzaj doświadczenia mistycznego. Może to być "Boże Nic". Buddyści powiedzą o "pustce, która jest naszą prawdziwą naturą". Heidegger wytłumaczyłby mi, że otwierająca się pod moimi stopami nicość to "istnienie na najbardziej fundamentalnym poziomie".

Tylko że ja byłem odcięty od podstaw życia religijnego. Oto co słyszałem

-Reinkarnacja? Ludzie ze strachu przed śmiercią wymyślą każdą głupotę.
-Religia? "Przednaukowe wymysły".
-Księża? Sami nie wierzą. Korzystają z zabobonności staruszków, aby zarabiać
-Itd.

Dla osoby tak głęboko tkwiącej w materialistycznym ateizmie powierzchowny kontakt z Kościołem nie wystarczy. Ludzie schodzą się i rozchodzą, a człowiek pozostaje sam.

Jest to wielkie kłamstwo rozpowszechniane obecnie przez zwolenników ateistycznego wychowania, że religię da się zepchnąć wyłącznie do sfery prywatnej i w ten sposób pozostawić ludziom "wolność wyboru". Jaki "wolny wybór" miała taka osoba jak ja? Wiedziałem, że bez wyjaśnienia sensu tej nicości, która ściele się pod moimi stopami, nie zrozumiem sensu życia. Wiedziałem, że szukam "czegoś". Ale czego?

Element wspólnotowy jest w religii decydujący. Ludzka refleksja religijna i kontakt z Absolutem trwają tysiące lat. Mnie wychowano w przekonaniu, że ten dorobek ludzkości to ślepa uliczka. Że jest on bezwartościowy. Że trzeba żyć wyłącznie kwestiami materialnymi.

King Crimson i poezja

W wieku kilkunastu lat odkryłem muzykę i poezję. Mroczne teksty i brzmienie King Crimson odsłaniały przede mną nowe światy. Za zasłoną codzienności jest coś innego. Co? Nieuchwytna tęsknota za niczym. Zatracenie. Jedno mgnienie chwili, która wisi nad przepaścią.

Odtąd żyłem chwilą nad przepaścią. Kobiety, poezja, alkohol, szaleństwo.

Każda chwila była rozpaczliwą tęsknotą za czymś bezcennym, co odchodziło na zawsze i tęsknotą za czymś równie bezcennym, co miało nigdy nie nadejść. Między przyszłością, a przeszłością tkwiło TERAZ, w które wczepiałem się z całych sił, które było moim szaleństwem. I moim szczęściem…

Wielkie pieniądze i "ostateczna decyzja"

Otworzyłem kancelarię adwokacką, którą następnie przekształciłem w spółkę. W ciągu kilku lat dorobiłem się fortuny. Moja dawna kancelaria jest obecnie notowana na giełdzie, a rynek wycenia ją na kilkaset milionów. Nie, to nie pomyłka. Kilkaset.

Firmę utworzyłem całkowicie od zera i wyłącznie własną pracą.

Pieniądze jednak nie dawały mi spełnienia. Świat pieniędzy, jaki poznałem, to świat pusty. Gra dla samej gry. Nic ponadto. Gra 24 godziny na dobę. Sama gra. Pieniądze dla pieniędzy po to, żeby robić pieniądze.

Przyszedł wreszcie taki moment, w którym musiałem odpowiedzieć na pytanie, czy pieniądze są dla mnie najważniejsze? Czy są wszystkim? Moment bardzo dramatyczny. Czy zachować lojalność wobec kogoś, kto tego nigdy nie doceni, czy wybrać pieniądze?

To nie było tak, że wyrzekłem się majątku. Liczyłem na uczciwe potraktowanie. Nie poświęciłem jednak innych wartości dla pieniędzy. To wystarczyło.

Chrystus jest rozwiązaniem

I oto nagle zatrzymałem się. Świat biegł dalej, ale już beze mnie. Wszyscy wokół nadal szaleli za pieniędzmi, ale kręcili się już na innej orbicie niż moja.

To jednak ja okazałem się być wygranym w ostatecznym rozrachunku. Otrzymałem czas na studia, na nie-biznesowe kontakty z ludźmi. Wszedłem w inne relacje niż przełożony – podwładny, czy kontrahent – kontrahent.

Pewnego dnia, schodziłem akurat wtedy po schodach, poczułem napływ wielkiego szczęścia. Bóg był obok. Niósł mnie. Jakbym unosił się centymetr nad ziemią. Umarł za moje grzechy. Stał się człowiekiem. Spoczywam w Jego ramionach.

Stoję na mocnym fundamencie

Jestem teraz silniejszy niż kiedykolwiek. Nie własną siłą. Stoję na mocnym fundamencie. Jeśli upadnę, Bóg podtrzyma mnie. Można Mu ufać.

Jeśli spojrzę wstecz, widzę, że rozwiązanie, które Bóg przygotował dla mnie, było najlepsze z możliwych.

Tylko dlaczego moje życie było tak powikłane jak scenariusz brazylijskiego serialu? Dlaczego Bóg musiał prowadzić mnie tak krętą ścieżką? Co by się stało, gdybym już w dzieciństwie usłyszał, że mam Ojca w Niebie?

Moje życie jest świadectwem. Świadectwem tego, że ateistyczna propaganda przegrała. Że Bóg potrafi przyprowadzić do siebie każdego. Każdego, kto otworzy przed nim swoje skruszone serce. Chciałbym, aby ci, którzy walczą z Bogiem, przemyśleli, po co to robią. Po co?

Marek Błaszkowski.


(Powyższe świadectwo jest przedrukiem z blogu autora na "Frondzie", za jego zgodą, za co tu serdecznie dziękuję. Hiob)
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

ODPOWIEDZ