moja ewangelia...

Moderator: Marek MRB

Pawel888
Przyjaciel forum
Posty: 14
Rejestracja: 12-02-10, 21:39
Lokalizacja: Polska

moja ewangelia...

Post autor: Pawel888 » 19-02-10, 12:54

Pokój Wam. Na prośbę Hioba zamieszczam moje świadectwa, tego co Jezus zrobił w moim życiu... Dobrej lektury. Niech Jezus Wam błogosławi...

Moje z Nim spotkanie – czyli jak poznałem Jezusa

… a raczej jak On dał mi się poznać.

Pochodzę z małej wsi położonej w północnej Wielkopolsce. Kościół, w którym byłem chrzczony, przystąpiłem do I Komunii Świętej, otrzymałem sakrament bierzmowania. Parę ulic, szkoła podstawowa, do której chodziłem 8 lat, wówczas jeszcze poczta i parę sklepów spożywczych. Jedna z wielu, jakie można spotkać w Polsce.

Byłem ministrantem, wstąpiłem przed komunią, zrezygnowałem chyba w siódmej klasie, jeszcze przed bierzmowaniem. Do kościoła chodziłem, głównie w niedziele i od święta. Jak byłem w klasie ósmej pojawiła się moim życiu pornografia i masturbacja. ,,Odkryłem" świat, do którego mogłem wskoczyć. Ulżyć sobie w bólu. Tak z perspektywy czasu widzę, że to uzależnienie to tylko narkotyk na pustkę i cierpienie, którego doświadczyłem w domu. Jako, że należę chyba do tych osób nieco wrażliwszych, jeszcze mocniej przeżywałem konflikty małżeńskie moich rodziców. Dlaczego moi rodzice wzięli ślub do końca nie wiem. Moim zdaniem jednak będąc bardzo niedojrzałymi osobami wstąpili w związek małżeński. Nie byli prawie wcale przygotowaniu do ról, które chciał im powierzyć Bóg. Pamiętam awantury. Pijaństwo Ojca. I najgorsze te nieprzespane noc, w których pijany mówił, że się zabije i wychodził z domu… a ja mały chłopiec, z przerażeniem w sercu zastanawiałem się czy on tego faktycznie nie zrobi, bałem się o niego bardzo i często nie mogłem już zmrużyć oka. Kochałem go pomimo jego pijaństwa. Kochałem ich oboje i chciałem, aby byli razem. Jednak nie wyszło. A miłość do nich na szczęście pozostała…

Później szkoła średnia. Było czasem lepiej czasem gorzej. Zbliżała się moja osiemnastka. Niestety moje wejście w dorosłość (prawną) okazało się jeszcze bardziej bolesne niż wszystko, co do tej pory mnie spotkało. Odkryłem, że Ojciec zdradza moją Mamę. Zaoszczędzę sobie i Tobie czytelniku pisania o tym, jak to się stało. Krótko mówiąc przypadkiem (ale dla nas wierzących nie ma przypadków). Pamiętam Siostrę płaczącą na schodach naszego domu. Przytuliłem ją chyba pierwszy raz w życiu z prawdziwą miłością, bo pięć lat różnicy w wieku robi swoje i wcześniej naprawdę dużo się kłóciliśmy. Cierpienie, jakiego oboje jeszcze nigdy nie doświadczyliśmy… Ojciec wsiadł w samochód i wyjechał. Nie pokazał się przez pół roku. Kiedy mama znalazła się w szpitalu, przyszedł do niej, przeprosić i prosić, żeby mógł wrócić. My z siostrą nie chcieliśmy, Mama się zgodziła. Niby wszystko wróciło do normy.

Koniec średniej i pisanie pracy dyplomowej (z kolegą zrobiliśmy projekt skoczni narciarskiej – tutaj są zdjęcia makiety. Wygraliśmy konkurs w Poznaniu, dostaliśmy indeksy na Politechnikę:-). Potem studniówka, matura i egzaminy na studia. Zdawałem na architekturę, o mały włos a bym się dostał. Jeszcze zanim zaczął się rok akademicki, już po wszystkich egzaminach Mama powiedziała mi, że podejrzewa Ojca o powrót do kochanki. Przeprowadziłem dochodzenie na własną rękę. Niestety teoria okazała się prawdziwa, o tyle bardziej, że zobaczyłem ich razem, próbowałem zrobić zdjęcia… Po powrocie do domu, wrócił i mój Ojciec. Miał wypite. Pamiętam te klika zdań… Rzucił najpierw ironicznie : ,,No gdzie masz te zdjęcia?"… a na koniec dodał: ,,Byłeś dobry jak byłeś mały"… i po prostu wyszedł.

Niestety mieszkał z nami dalej. Atmosfera psychicznie wykańczała wszystkich. Jadąc z Poznania po tygodniu nauki na weekend do domu, wracałem do miasta rozwalony psychicznie. Dochodziłem do siebie parę dni. I tak w kółko. W grzechu nieczystości trwałem bardzo mocno z jednoczesnym pragnieniem zakochania się. To było niesamowite, że w tym właśnie czasie zaczął działać poważnie w moim życiu Jezus. Kiedy serce cierpieniem było rozorane, można powiedzieć otwarte, On przyszedł i zaczął w nim grzebać. Jako to w medycynie mamy operacja na otwartym sercu.

Zaczęło się od tego jak pewnego razu mój śp. Proboszcz zaczepił mnie i spytał, co tam u mnie. W te wakacje między średnią a studiami chodziłem bardzo często do kościoła. Byliśmy na kilku wyjazdach we dwójkę, w Licheniu, nad morzem. Chyba widział we mnie księdza;-). Zaproponował abym zrobił żłobek na Boże Narodzenie do kościoła. W sierpniu zacząłem go robić. We wrześniu powiedziałem mu o sytuacji w moim domu. Nie pamiętam co odpowiedział. W październiku nagle zmarł. Żłobek zobaczył z okna w niebie. Nie mogłem być na pogrzebie.

Chyba w listopadzie dostałem zaproszenie od mojej Siostry, abym poszedł na spotkanie modlitewne wspólnoty, na którą ona zaczęła chodzić. Pomyślałem sobie: ,, ja katolik, przecież wszystko wiem, co oni tam mogą mi powiedzieć". Spytałem żartobliwie: ,,A koszulki jakieś dają?" Poszedłem i to był przełomowy moment w moim życiu. Stałem banda wariatów się modli, tańczy. Myślałem no nie wymiękam. Stałem i zacząłem patrzeć się na mały obrazek, który wisiał na ścianie. Zdjęcie białego krzyżyka zawieszonego na ścianie porośniętej jakimś pnączem. Nie wiem czemu zacząłem płakać. Najpierw ukrywając to, potem coraz mocniej i się nie dało, więc wyszedłem. Jedna z osób wyszła ze mną spytać co się stało. Ja powiedziałem jej, że nie wiem… ale chyba ona wiedziała. Poprosiła trzech mężczyzn, którzy zaczęli się nade mną modlić. Siedziałem na krześle. Palce u dłoni i ręce zaczęły mi sztywnieć. Miałem powiedzieć w myśli Bogu to, co mnie blokowało. Nadal było źle. Potem miałem wyszeptać mój problem. Gdy to nie przyniosło efektów, prowadzący modlitwę, przerwał ją i poprosił abym powiedział, co się dzieje. Powiedziałem, że chodzi chyba o grzech masturbacji. W tym momencie poczułem, że jakby coś, co mnie wiązało i trzymało, puściło. Ale byłem uryczany. Potem dostałem fragment:

"Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę. Pokarm dla żołądka, a żołądek dla pokarmu. Bóg zaś unicestwi jedno i drugie. Ale ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała. Bóg zaś i Pana wskrzesił i nas również swą mocą wskrzesi z martwych. Czyż nie wiecie, że ciała wasze są członkami Chrystusa? Czyż wziąwszy członki Chrystusa będę je czynił członkami nierządnicy? Przenigdy! Albo czyż nie wiecie, że ten, kto łączy się z nierządnicą, stanowi z nią jedno ciało? Będą bowiem – jak jest powiedziane – dwoje jednym ciałem. Ten zaś, kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem. Strzeżcie się rozpusty; wszelki grzech popełniony przez człowieka jest na zewnątrz ciała; kto zaś grzeszy rozpustą, przeciwko własnemu ciału grzeszy. Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie? Za /wielką/ bowiem cenę zostaliście nabyci. Chwalcie więc Boga w waszym ciele!" 1 Kor 6:12-20


Wówczas doświadczyłem pierwszy raz w życiu Słowa Bożego, Prawdziwego i Pełnego Mocy. Od następnego dnia Pan zabrał mi ten grzech. Jak to mówimy, jak ręką odjął. Zasiane Słowo brzmiało echem, gdy przychodziła pokusa grzechu i dawało siłę do walki i zwycięstw. Po chyba dwóch latach upadłem kilka razy, ale jak napisał Extol: ,, Pan pokazał mi kim jestem bez Niego, bo zacząłem sobie przypisywać to zwycięstwo." Bóg Jest, działa i ma moc. To był początek mojego nawrócenia. Spotkałem Boga a raczej On przyszedł do mnie. Dlaczego tak? Za chwilę wyjaśnię.

Na wiosnę dostałem zaproszenie od mojej kochanej Siostry na ewangelizacyjny Kurs ALPHA prowadzony przez wspólnotę Szkołę Nowej Ewangelizacji w Poznaniu. Tu dopiero był duchowy power. Wspólnota charyzmatyczna, jednak w tym czasie bardzo mi potrzebna. Było, co prawda we mnie dużo emocji, zachwytu i nieuporządkowanych zachowań, lecz czas był błogosławiony i piękny. Znalazłem się już nawet w grupce osób odpowiedzialnych za głoszenie katechez, lecz to nie był jeszcze czas. Skończyłem pierwszy kurs i zacząłem pomagać przy kolejnych. Dlaczego piękny? Bo na trzecim poznałem moją obecną, wspaniałą Żonę! Chwała Panu! … Potem było jeszcze jeden kurs i nasze drogi ze Szkołą się rozeszły, w dość niestety nieprzyjemnej atmosferze, głównie z mojej strony i winy. Inaczej nie umiałem, za co przepraszam.

Po drugim roku wyleciałem ze studiów przez niezliczony… język niemiecki. Możesz się śmiać:-) … Tak. Niestety, myślę, że to wszystko było spowodowane moim wewnętrznym nie uporządkowaniem, brakiem odpowiedzialności, sumienności, systematyczności i w ogóle rozwalonym człowieczeństwem. Jednak czasem trzeba wszystko zburzyć i zacząć budować na nowo. I tak zrobił Jezus w moim życiu. Rozbił moją pychę, ponieważ wylot ze studiów był najgorszą dla mnie rzeczą po rozwodzie moich rodziców (,,Jak wykazały 25-letnie badania Judith Wallerstein rozwód rodziców jest dla dziecka bardziej tragiczny w skutkach niż ich śmierć."). Byłem straszenie zadufany w sobie i myślałem o sobie tylko w superlatywach. A tu proszę leże na deskach i kwiczę. Ja, który w podstawówce tylko raz nie miałem paska na świadectwie. Szkołę średnią skończyłem z wyróżnieniem jako 1 z 4. Wygrałem indeks na Polibudę… A teraz wylot?! To była maskara. Wielka lekcja pokory, której nie zapomnę do końca życia. Musiałem chodzić na zajęcia z dwa lub trzy lata młodszymi ludźmi, bo wznowiłem studia na kierunku zawodowym. Nic do nich nie miałem, ale do końca już jakoś się tam nie odnalazłem, a szkoda i żałuje, ale…. Ten czas był błogosławiony. Postanowiłem pracować uczciwie. Zdawać kolejne projekty, ćwiczenie i egzaminy bez żadnych ściąg i podkładów. Udało się. Poszło jak po maśle, nawet z niemieckim!:-). Jednak lekcja pokory, jaką dostałem zmieniła moje myślenie i to bardzo.

Kiedy modląc się pewnego razu z pytaniem w sercu, dlaczego tak się stało, że wyszliśmy ze wspólnoty i co będzie dalej? Dostałem taki fragment z ewangelii św. Łukasza:

,,Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz! Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, stanęli – i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój." Łk 7:12-16

Tym Słowem Jezus wyjaśnił mi wiele. Mówił w sercu: ,,Zobacz, ty byłeś jak ten martwy młodzieniec. Grzech nieczystości, cierpienie i brak miłości zabił Cię. Nie mogłeś już nic sam zrobić. Przyszedłem do Ciebie przez tych wszystkich ludzi, których na swojej drodze spotkałeś. Przez twojego Proboszcza, przez Siostrę, przez ludzi ze wspólnot, Spowiednika i przez Kobietę, którą przy tobie postawiłem… Dotknąłem Cię i powiedziałem: WSTAŃ! Mówili Ci, że będziesz mówił katechezy, wiedziałem, że nie byłeś gotów. Wiedziałem, że nie dasz rady, wiedziałem, że tylko usiądziesz. Ale, ten jakby elektro-wstrząs, był potrzebny by Cię pobudzić do życia. Nie zacząłeś od razu ,,chodzić" i ewangelizować, bo potrzebowałeś czasu na rekonwalescencję."

Po odejściu ze Szkoły wiedzieliśmy jedno, bez wspólnoty ani rusz. Nasz Spowiednik skierował nas na katechezy Drogi Neokatechumenalnej. I tak minęły już chyba 4 lata we wspólnocie, naszej wędrówki ku niebu. Hm, ale ten czas leci. Dalszy ciąg już we wpisie ,, I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje."

Tak to spotkałem Jezusa, a raczej On przyszedł do mnie. Pragnę żyć z Nim i choć życie to walka o wiarę a słabość i grzeszność pozostała, to jednak On jest z nami i dodaje sił, bo to On nas zbawił:

"Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata." Mt 28:19-20

,,Ale nie tylko to, lecz chlubimy się także z ucisków, wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość – wypróbowaną cnotę, wypróbowana cnota zaś – nadzieję. A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany. Chrystus bowiem umarł za nas, jako za grzeszników, w oznaczonym czasie, gdyśmy [jeszcze] byli bezsilni. A [nawet] za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami." Rz 5:1-8


"…gdyśmy [jeszcze] byli bezsilni…" Tak, to nie ja szukałem Chrystusa. To on szukał mnie i wierzę, że szuka Ciebie nawet, jeśli wydaje Ci się, że Go nie ma, a Twoja sytuacja jest bez nadziejna, że czujesz, że już umarłeś a życie wali ci się na głowę. Może to Jezus przechodzi…

Jezus jest Panem życia i śmierci. Wskrzesił Młodzieńca z Nain, wskrzesił mnie… może również wskrzesić i Ciebie!

,,Niech cię Pan błogosławi i strzeże.
Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską.
Niech zwróci ku tobie oblicze swoje i niech cię obdarzy pokojem." Lb 6:23-27

Tym błogosławieństwem kończę i pozdrawiam
Paweł

źródło: http://www.fronda.pl/pawel888/blog/moje_z_nim_spotkanie

poniżej ciąg dalszy...
lub tu: świadectwo cz.2
Ostatnio zmieniony 19-02-10, 13:47 przez Pawel888, łącznie zmieniany 6 razy.

Pawel888
Przyjaciel forum
Posty: 14
Rejestracja: 12-02-10, 21:39
Lokalizacja: Polska

I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje...

Post autor: Pawel888 » 19-02-10, 12:59

I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.


Minął pierwszy rok życia naszego kochanego Synka. Urodził się o 12.35. Ważył 4750g! Poród trwał ponad 12 godzin. Żona była bardzo dzielna, jednak kilka dni dochodziła do siebie. Nowonarodzony niestety tylko chwilę był z mamą po opuszczeniu zacisznej brzuszkowej przystani. Przez pierwsze dwie godziny był w inkubatorze, ponieważ był fioletowy i spuchnięty. Towarzyszyłem mu w tym czasie zachodząc do żony sprawdzić jak się czuje. Kiedy nabrał kolorów i doszedł do siebie mogliśmy być już wszyscy razem.

Pamiętam miał duże ręce i stópki. Zaraz po urodzeniu chwycił mnie za duży palec lewej ręki i tak mocno trzymał, kiedy Pani Doktor go badała. Potem, przed włożeniem do inkubatora (ledwo się w nim mieścił), podczas mycia, mierzenie i ważenia… ja płakałem ze wzruszenia jak mały chłopiec… To było piękne… Cud narodzin… Zapamiętam to do końca życia.

Chcieliśmy roczek wyprawić w niedziele. Zaprosiliśmy już rodzinkę, chrzestnych, jednak warunki pogodowe jakie mamy pokrzyżowały nam plany. Wczoraj zostałem w domu. Wziąłem wolne. Rano takie dostałem natchnienie. Wiedzieliśmy, że parę rzeczy musimy jeszcze zrobić, m.in. kupić torcik. Na 16.oo poszliśmy w trójkę na Eucharystię, aby podziękować Bogu za pierwszy rok życia i prosić o dalsze potrzebne łaski. Potem odśpiewaliśmy ,,Sto lat" i zjedliśmy torcik. Wieczorem przyszli goście – znajomi i chrzestny (po tym jak wrócił z kolędy;-).

Dlaczego o tym piszę? Przy okazji roczku chciałem podzielić się tym jak to się stało, że jesteśmy dziś w trójkę.

Ślub braliśmy w 2007 roku w wakacje. Ja byłem w trakcie studiów, pozostał mi ostatni semestr, natomiast moja Żona była już panią mgr. Jesienią 2007 r. podjąłem moją pierwszą pracę w zawodzie, natomiast moja Żona w dalszym ciągu jej szukała. Zarabiałem wówczas stosunkowo mało. Wynajęliśmy mieszkanie i zamieszkaliśmy sami. Szczerze mówiąc było nam ciężko. Byliśmy troszkę zadłużeni. O dziecku nie myśleliśmy. Chcieliśmy trochę się ustatkować, znaleźć oboje lepiej płatne zatrudnienia oraz wyjść z długów.

Przed ślubem, chyba ponad rok, poszliśmy na katechezy w jednej z poznańskich parafii a potem wstąpiliśmy do wspólnoty. Takie zlecenia dostaliśmy od naszego spowiednika i kierownika duchowego. Wiedzieliśmy jedno, potrzebowaliśmy innych ludzi, myślących i żyjących podobnie. Dziś w tym świecie trudno jest żyć bez ludzi, z którymi nie ma Tej wspólnej płaszczyzny – Boga.

Po około dwóch latach bycia we wspólnocie, a parę miesięcy po ślubie, bodajże w grudniu 2007 mieliśmy pierwszy poważny etap bycia na Drodze Neokatechumenalnej. Te można powiedzieć rekolekcje prowadzili nasi katechiści. Proklamowali nam Słowo Boże. Tłumaczyli i zachęcali. Jednym z omawiany tematów była historia Abrahama. Jak wiemy Abraham zostawia swoją ziemię i wyrusza w drogę, zgodnie z wezwaniem, głosem Boga, którego słyszy. Jak czytamy w Księdze Rodzaju:

"Pan rzekł do Abrama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi. Abram udał się w drogę, jak mu Pan rozkazał, a z nim poszedł i Lot. Abram miał siedemdziesiąt pięć lat, gdy wyszedł z Charanu. I zabrał Abram z sobą swoją żonę Saraj, swego bratanka Lota i cały dobytek, jaki obaj posiadali, oraz służbę, którą nabyli w Charanie, i wyruszyli, aby się udać do Kanaanu."Rdz 12:1-5


Podczas słuchania tego Słowa, tym razem ja usłyszałem głos, można powiedzieć wezwanie.

"Zostawcie swoje plany. Wyjdź ze swojej ziemi, którą są twoje plany i oczekiwania. Tak jak Abraham pozostaw to wszystko i zaufaj mi, wyrusz w drogę, którą Ja chcę Was poprowadzić. Otwórzcie się na życie. Chcesz mieć lepiej płatną pracę? A jak Cię z niej zwolnią. Nie jesteś w stanie sam zabezpieczyć waszego losu. A jeśli jeszcze długo będziecie czekać na lepszą sytuację finansową? A jak nie nadejdzie? Nie będziecie mieć dzieci? Zaufaj mi. Otwórzcie się na życie."

Ciężko mi było uwierzyć, że to może być głos Boga, czy to nie tylko moje wymysły. Wieczorem na modlitwie poprosiłem jeszcze o słowo. Taki oto fragment przeczytałem:

"W tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim? On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje." Mt 18:1-5


Kiedy przeczytałem ostatnie zdanie, łzy napłynęły mi do oczu. Tak. Bóg wzywał nas. To było wyraźne potwierdzenie. Opowiedziałem o tym Żonie. Pan również ją przygotowywał. Po powrocie do domu i rozmowach, dość szybko się zdecydowaliśmy. Otworzyliśmy nasze serca na Wolę Bożą a pragnienie wlało się do naszych serc. Pomimo naszej sytuacji finansowej, naszych planów i oczekiwań.

Wspomnę tylko, że w zeszłym roku zostaliśmy nauczycielami NPR. Znane zasady metod okazały się wielce pomocne zarówno zaraz po ślubie, kiedy odkładaliśmy poczęcie jak i po naszej opisanej powyżej decyzji. Pierwsza próba okazała się nieudana. Jednak był w tym, też palec Boży. Parę dni później okazało się, że Żona w piersi wyczuła guzek. Udaliśmy się do lekarza. Badania trochę trwały… Jeden z najtrudniejszych czasów w naszym życiu. Nowotwór?… Ciężki lecz błogosławiony czas… Pozwolił dostrzec nowe często niewidzialne ważniejsze sprawy …

Szczęśliwie okazało się, że to tylko włókniak. Wystarczył prosty zabieg chirurgiczny. Nastał czas radosnego oczekiwania na zdrowie i nowe życie. Po zupełnym powrocie do sił, zagojeniu blizny i zgodzie lekarza ginekologa, druga próba okazała się szczęśliwa. Doskonale sprawdziły się obserwacje i znajomość przebiegu cyklu. Począł się nasz synek. Bóg nam błogosławił, dalej potwierdzał swoją obecność.

Parę tygodniu później zmieniłem pracę, celem uzyskania lepszych zarobków. Przez wakacje pracowałem na budowie. Było ciężko. Jednak nie to spowodowało, że po ponad dwóch miesiącach zrezygnowałem. Sposób traktowania pracowników, działanie nie zawsze zgodnie z prawem oraz konkretne Słowo Boże pokazało, że miałem odejść z tamtej firmy. Od wrześnie byłem na bezrobociu. Trwałem na nim przez ponad dwa miesiące. Był to czas wiary i zaufania, trudności finansowych i czekania, na dziecko, na nową pracę… ale Bóg był ciągle z nami.

Nasz synek pięknie się rozwijał, był zdrowy i pełen sił od samego początku. Jednak brak pieniędzy zaczął doskwierać coraz mocniej. Powoli myśleliśmy o niezbędnych dla dziecka rzeczach. Z pomocą przyszła nam nasza wspólnota. To było niesamowite działanie Pana Boga. Dostaliśmy prawie wszystko. Łóżeczko, wózek, ubranka… Niczego nie zabrakło i do dziś mówimy, że nasze dziecko ma więcej ubrań niż mama i tata;-) Bóg działał i nie zostawił nas samych. Opiekował się nami i naszym nowo poczętym dzieckiem.

Od ponad roku mam pracę na czas nieokreślony, którą dostałem od Boga. Na jak długo? Nie wiem;-) To On zdecyduje. Pracuję sam a wypłata pozwala nam utrzymać się na osobnym mieszkaniu. Oczywiście często nie starcza do końca miesiąca, ale Pan przychodzi z pomocą. Spłacił nasze długi, wyszliśmy na prostą. Zatroszczył się o wszystko, nie ja… On.

Widzę jak doświadczyliśmy i doświadczamy działającego Boga w naszej rodzinie i w Kościele. Nie dlatego, że to my jesteśmy tacy wspaniali. My jesteśmy słabi i grzeszni. To wszystko Jego dzieło i przez Niego napisana historia. Dziękuję Mu za to, że uzdolnił nas do takich rzeczy, pozwolił zapomnieć o sobie i własnych planach, aby narodził się nasz Synek. Był z nami każdego dnia, wśród radości i płaczu, w trudzie i odpoczynku. Bóg jest. Działa i prowadzi. On jest dobry.

P.S.
Czy, po ludzku, wiedząc, że w stanie błogosławionym mojej Żony, ja zmienię pracę i to dwukrotnie z dwumiesięcznym okresem bezrobocia zdecydowalibyśmy się na dziecko? Po ludzku? Nie sądzę…

Dlatego On wie lepiej. I dlatego Słowo Boże mówi:

,,Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana." Iz 55:8

… a kiedy słyszę:
"A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas." J 1:14


Moje myśli i spojrzenie kieruję na naszego synka… i moją Małżonkę.
Dziękuję Bogu za Nich.

źródło: http://www.fronda.pl/pawel888/blog/i_kto_by_przyjal
Ostatnio zmieniony 19-02-10, 13:09 przez Pawel888, łącznie zmieniany 1 raz.

Pawel888
Przyjaciel forum
Posty: 14
Rejestracja: 12-02-10, 21:39
Lokalizacja: Polska

O nie tylko moim ojcostwie… i o przebaczeniu&#

Post autor: Pawel888 » 19-02-10, 13:03

O nie tylko moim ojcostwie… i o przebaczeniu…

Mojemu Synkowi Filipowi…


W ostatnią niedzielę poszliśmy z Filipem na spacer na sanki bez Ani. Kilka razy tej zimy wychodziliśmy w trójkę, jednak tej niedzieli poszliśmy tylko we dwójkę. Było w okolicach zera. Na chodnikach leżało już mało śniegu i trochę się napociłem ciągnąc sanki z synkiem. W połowie drogi dostałem natchnienie, aby zadzwonić do mojego Ojca. Rozmawialiśmy do końca spaceru. Wydaje się przecież nic takiego, syn rozmawia z Ojcem. Normalna sprawa. Tak, jednak dla mnie ta rozmowa i to jak wygląda moja relacja z moim Ojcem to kolejny dowód na istnienie Boga. Dlaczego? Może uda mi się nieco wyjaśnić…

Ciągnąc za linkę sanki z moim synem, byłem jednocześnie połączony przez telefon z moim Ojcem. Przyszedł mi do głowy obraz ciągłości ojcostwa w naszej rodzinie. Mój Ojciec rozmawia ze swoim synem, który też jest tatą i który właśnie ciągnie swojego syna na sankach. Niesamowita sprawa pomyślałem, pomimo tego wszystkiego, nie zawsze miłego i dobrego, a co leży w historii naszego życia jak zakurzone książki w bibliotece, i od czego już nigdy nie uciekniemy a na co potrzeba zgody, akceptacji a przede wszystkim przebaczenia.

Nie pamiętam wielu dobrych sytuacji z moim Ojcem. Choć staram się ich szukać w mojej pamięci coraz więcej. Te najboleśniejsze jednak nie wymagają wysiłku, aby o nich sobie przypomnieć. Pijaństwo. Nieobecność w domu. Zmartwienia i nerwy Mamy, przy których były czasem potrzebne interwencje lekarzy pogotowia. Brak czasu dla mnie i mojej siostry doskwierał chyba najbardziej. Jak na przykład jeździliśmy na zakupy po ubrania lub rzeczy potrzebne do szkoły, zawsze się spieszyliśmy… nie miał dla nas czasu. Nawet w tak drobnych sprawach.

Najtrudniejsze czasy nadeszły w okresie dojrzewania. Najpierw odkrycie przeze mnie zdrady, potem półroczna ucieczka i powrót. Wydawało się, że będzie dobrze. Wszystko jednak wskazywało na to, co zresztą potwierdziło się przed studiami, że romans Ojca się nie zakończył. Jak pisałem w świadectwie ostatecznie te wydarzenia doprowadziły do rozwodu. Miałem nadzieje, że takie rozwiązanie zamknie ten ciemny rozdział w moim życiu. Będę mógł zakończyć spotkania z największym moim wrogiem, który wywoływał we mnie skrajnie negatywne emocje, łącznie niestety z chęcią pozbawienia go życia. Wykańczające psychicznie sytuacje, które miały miejsce szczególnie wtedy, gdy po odkryciu zdrady mieszkał jeszcze razem z nami, miały się już więcej nie powtórzyć. Jeszcze rozprawa sądowa, alimenty i święty spokój.

Jednak Bóg miał inny plan. Będąc na pierwszym roku studiów zacząłem spowiadać się u pewnego Księdza, duszpasterza akademickiego. Kiedyś został poruszony przez nas temat mojego Ojca. Spytał się, czy mógłbym pogodzić się z Ojcem pomimo tego wszystkiego, co z jego ręki mnie spotkało. Pomyślałem, że zwariował proponując mi coś takiego po tym, co mu opowiedziałem. Jednak ten Ksiądz przytoczył mi wówczas historię swojego brata. Brat tegoż kapłana nie pogodził się ze swoim ojcem przed śmiercią. Nie pamiętam, czego dotyczyła sprawa. Wzruszył mnie jednak bardzo mocno i przemówił do serca obraz płaczącego jak dziecko dorosłego mężczyzny stojącego nad grobem własnego ojca, z którym się nie pojednał.

Na początku pomyślałem to szalone. Co powie Mama? Co powie Siostra? A Dziadek? Przecież oni równie mocno go nienawidzili. Pamiętam też fragment, który pomógł mi wtenczas:

,,Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem." Łk 14:26-27


Mieć w nienawiści matkę, siostrę i dziadka z powodu Jezusa, który wzywa do przebaczenia Ojcu, to znaczy zrobić to, czego życzy sobie Jezus i nie patrzeć na opinię rodziny. Miałem wziąć swój krzyż. Przestać od niego uciekać. Przypuszczam, że ten krok, podjęty z wielką ufnością i zawierzeniem, był jednym z najważniejszych kroków w moim życiu. Pamiętam ten dzień, był to 1 maja. Ukląkłem w swoim pokoju i powiedziałem: ,,Robie to tylko dla Ciebie Jezu." Byłem zdenerwowany, ale też zdeterminowany. Po ty słowach wypowiedzianych w sercu poszedłem do garażu (Ojciec jest kierowcą i mechanikiem samochodowym, zresztą bardzo dobrym). Stanąłem przed nim i powiedziałem, że wybaczam mu to, co zrobił, że zdradził Mamę i nas, że wybaczam mu to jak nas traktował i traktuje…. On wtedy podszedł do mnie… przytulił mnie i powiedział dziękuję… po czym rozpłakał się…

Nie wierzyłem, że to może go odmienić. Nie myliłem się. Ojciec chciał się poprawić, mówił, że będzie już lepiej. Jednak zbyt długo to wszystko trwało, własnymi siłami nie dał rady. Po paru miesiącach znów go uwiodła. Wówczas się wyprowadził a Mama wniosła sprawę o rozwód. Jednak to wydarzenie zapamiętam do końca życia. Odmieniło mnie a raczej Bóg odnowił mnie przez decyzję przebaczenia mojemu Ojcu. Jezus musiał niczym sprawny lekarz jeszcze raz wejść w największą ranę, zdrapać strupy, oczyścić ją, aby mogła dobrze się zabliźnić. (Tutaj piękna konferencja Księdza Pawlukiewicza na ten temat GORĄCO POLECAM!!! – o zadanych nam ranach i o ich uzdrawianiu przez Boga, o poznawaniu głębi serca, naprawdę jedna z najważniejszych konferencji, które w życiu słyszałem)

Jeśli chodzi o Ojca to jednak ja potrzebowałem wtedy jeszcze czasu. Praktycznie po jego opuszczeniu domu i rozwodzie zerwałem z nim kontakt. Chciałem zapomnieć, uciec nieco od tych wydarzeń w swój świat studiów. Bóg jest jednak cierpliwy. Tamtego dnia, 1 maja wybaczyłem Ojcu. Ponad dwa tygodnie później, 17 maja poznałem moją obecną Żonę, tzn. od tej daty liczymy bycie razem. Tak się pięknie złożyło, że nasza znajomość zaowocowała ślubem:-). Ślub mieliśmy po około pięciu latach po rozwodzie moich rodziców. Mając już stałego Spowiednika i Kierownika Duchowego zaangażowałem się pewnego razu w budowanie z Nim żłóbka. Było późno wieczorem i byliśmy sami w kościele. Podczas budowy konstrukcji nieba nad stajenką zapytał: ,,A może zaprosisz na ślub swojego Ojca?"…. Cooooo? Usłyszał w odpowiedzi. ,,No, a dlaczego nie, byłby to piękny wyraz miłości nieprzyjaciół" powiedział uśmiechając się. Tymi słowy dał mi do myślenia. Trochę zakotłowało mi się w głowie. Później rozmawialiśmy jeszcze podczas spowiedzi. Zdecydowałem się go zaprosić. Kolejny raz pomimo opinii i przypuszczalnie negatywnych emocji wywołanych w moich bliskich zdecydowałem się pójść za Jezusem.

Długi weekend majowy przed naszym ślubem przeznaczyliśmy z Anią na rozwożenie zaproszeń, zarówno u niej jak i u mnie. Jednym z ostatnich, do których mieliśmy zawitać był mój Ojciec. Nie wiedział, że chcieliśmy przyjechać. Może trochę źle zrobiłem, jednak był przynajmniej szczery. Dobrze, że Ania mnie trzymała jak wyszedłem z samochodu, którym chrzestny zaparkował przed domem, w którym mieszał. Ojciec wówczas przebywał w swoim domu rodzinnym. Kiedy przyjechaliśmy, był na podwórku i coś robił. Nie krył zdziwienia. Na dzień dobry powiedział, że nie mamy o czym rozmawiać. Powiedziałem, że przywieźliśmy zaproszenie i zaczęła się kłótnia. Eksplodowały zgromadzone kilkoma latami emocje. Ziemia pode mną się rwała… Ostatecznie Ania podała mu zaproszenie i wsiedliśmy do auta. Wrzucił z powrotem do samochodu a ja kiedy już odjeżdżaliśmy wyrzuciłem je na drogę. Zadzwonił jakiś czas później do Ani. Numer znalazł na zaproszeniu. Przeprosił i powiedział, że chciałby się spotkać ze mną i porozmawiać. Przyjechał i rozmawialiśmy…

Na naszym ślubie go zabrakło. Nie wiem, dlaczego, może odwagi nie starczyło. Kontaktowaliśmy się od czasu do czasu. Sytuacja zmieniła się po narodzinach Filipa. Nie mógł uwierzyć, jak zadzwoniłem, że został dziadkiem. Tak się złożyło, że jako pierwszy z dziadków zobaczył wnuczka. Nigdy nie widziałem mojego Ojca, żeby w taki sposób się zachowywał. Filip rozkochał w sobie swojego dziadka (nie tylko tego, ale trójkę pozostałych również:-). Był szczęśliwy i nie potrafił się powstrzymać nawet od łez… Podczas pewnej rozmowy powiedział mniej więcej takie zdanie: ,,Ja teraz żyję tylko mojego wnuka, dla Filipa"… Tej zimy widzieliśmy się raz. Warunki na drodze nie pozwalają nam wyruszyć w daleką drogę, z drugiej strony ze zdrowiem u mojego Ojca nie najlepiej, aby on mógł przyjechać. Natomiast rozmawiamy do czasu do czasu tak jak ostatniej niedzieli. Zawsze pyta o wnuczka, a w mieszkaniu ma porozstawiane na szafie jego zdjęcia…

Będąc na święta u Teściów (krótki wpis o świętach), stojąc w kościele usłyszałem znów te słowa z Księgi Mądrości Syracha:


"Mnie, ojca, posłuchajcie, dzieci, i tak postępujcie, abyście były zbawione.
Albowiem Pan uczcił ojca przez dzieci, a prawa matki nad synami utwierdził.
Kto czci ojca, zyskuje odpuszczenie grzechów, a kto szanuje matkę, jakby skarby gromadził.
Kto czci ojca, radość mieć będzie z dzieci, a w czasie modlitwy swej będzie wysłuchany.
Kto szanuje ojca, długo żyć będzie, a kto posłuszny jest Panu, da wytchnienie swej matce: jak panom służy tym, co go zrodzili.
Czynem i słowem czcij ojca swego, aby spoczęło na tobie jego błogosławieństwo.
Albowiem błogosławieństwo ojca podpiera domy dzieci, a przekleństwo matki wywraca fundamenty.
Nie przechwalaj się niesławą ojca, albowiem hańba ojca nie jest dla ciebie chwałą.
Chwała dla każdego człowieka płynie ze czci ojca, a matka w niesławie jest ujmą dla dzieci.
Synu, wspomagaj swego ojca w starości, nie zasmucaj go w jego życiu.
A jeśliby nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość, nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił.
Miłosierdzie względem ojca nie pójdzie w zapomnienie, w miejsce grzechów zamieszka u ciebie.
" Syr 4:1-16


Kolejny raz gdy tych słów słuchałem łzy napłynęły mi do oczu… To Ty Panie uzdalniasz mnie do tego, aby kochać mojego Ojca, miłować mojego największego ,,nieprzyjaciela". Uczysz miłować nie za coś lecz pomimo. Jak dobrze, że Jesteś i piszesz prosto po krzywych ścieżkach naszego życia, jak mówi nasz Spowiednik. Jezus sprawił, że mogłem wykonać ten jeden niby ,,prosty" gest, parę tylko słów. Następnie kolejny i kolejny. Dla mnie osobiście to znak, że może nie mógłbym dziś być mężem i ojcem, gdybym nie wybaczył wówczas mojemu Ojcu i dalej nie poszedł prawdziwą Drogą. Widzę, że nabieram sił i cech potrzebnych do bycia Mężem i Tatą. Uczę się po prostu być i pragnę, aby pomimo wszystko trafił do nieba. Czeka mnie jeszcze jeden krok. Wiem, że powinienem prosić Go o wybaczenie. Czas leczy rany a Jezus cały czas czyni cuda, więc ufam, że taki dzień nadejdzie.

Z modlitwą… sam o nią prosząc…

Pozdrawiam
Paweł

źródło: http://www.fronda.pl/pawel888/blog/o_ojcostwie
Ostatnio zmieniony 19-02-10, 13:10 przez Pawel888, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11193
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: moja ewangelia...

Post autor: hiob » 19-02-10, 13:07

Pawel888, dziękuję Ci za to świadectwo i witaj na forum.
Ostatnio zmieniony 07-07-10, 13:59 przez hiob, łącznie zmieniany 1 raz.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Pawel888
Przyjaciel forum
Posty: 14
Rejestracja: 12-02-10, 21:39
Lokalizacja: Polska

Re: moja ewangelia...

Post autor: Pawel888 » 19-02-10, 13:14

Tak to Filip:-)... to ja dziękuję za zaproszenie mnie do Ciebie Hiobie!!! :-) na Chwałę Pana! pozdrawiam, mogę chyba powiedzieć Brata w Chrystusie? :-D Wszystkiego dobrego od Jezusa dla Ciebie i Twojej rodzinki! Z Panem Bogiem Hiobie...

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11193
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: moja ewangelia...

Post autor: hiob » 23-02-10, 15:10

Pawel888, widzę, że Twoje świadectwo jeszcze trwa... Pewnie do końca życia się nie skończy. ;-)

Pozwolę sobie zaprosić wszystkich na Twój blog, by przeczytali ciąg dalszy. Można to znaleźć tutaj: http://www.fronda.pl/pawel888/blog/prorocy

I... dziękuję. God loves you.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Awatar użytkownika
myschonok
Przyjaciel forum
Posty: 957
Rejestracja: 15-02-10, 00:29
Lokalizacja: Miedzy Erkelenz a Hückelhoven

Re: moja ewangelia...

Post autor: myschonok » 23-02-10, 15:51

:roll: No tak, kochani Bracia w Wierze
...niezle narozrabialiscie...siedze, czytam i rycze w monitor....ladnie to tak roztkliwiac kobiete?!...az sie maz spytal co sie stalo...
Pawle kochany- otrzymasz jeszcze wiele lask, choc nie bedzie latwo.
Twoje swiadectwo z pewnoscia nawroci kolejne dusze ku Chrystusowi.
Pozostan zawsze taki- jaki jestes...zakochany w zonie, w synu, w Jezusie.

...ide chusteczek szukac...Bozy Postrzelency..

Pawel888
Przyjaciel forum
Posty: 14
Rejestracja: 12-02-10, 21:39
Lokalizacja: Polska

Re: moja ewangelia...

Post autor: Pawel888 » 23-02-10, 16:19

Hiobie, a jak to mówi nasz spowiedznik ... a najlepsze dopiero przed nami! Jupi!!!! :-D
.
.
myschonok - jak mówi x. Pawlukiewicz - system chłodzący działa u Ciebie wyśmienicie;-)...

Dziękuję za to co napisałaś, za twoje słowa! Chwała Panu Jezusowi!

Pawel888
Przyjaciel forum
Posty: 14
Rejestracja: 12-02-10, 21:39
Lokalizacja: Polska

Re: moja ewangelia...

Post autor: Pawel888 » 08-03-10, 15:55


Pawel888
Przyjaciel forum
Posty: 14
Rejestracja: 12-02-10, 21:39
Lokalizacja: Polska

Re: moja ewangelia...

Post autor: Pawel888 » 24-03-10, 15:18

,Mój wnuczek musi jeździć bezpiecznie" – o nie tylko moim wybaczeniu …

16 marca 2010

,,Jako więc wybrańcy Boży – święci i umiłowani – obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby miał ktoś zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy! Na to zaś wszystko /przyobleczcie/ miłość, która jest więzią doskonałości. A sercami waszymi niech rządzi pokój Chrystusowy, do którego też zostaliście wezwani w jednym Ciele. I bądźcie wdzięczni!" Kol 3:12-15


We wpisie pt.: ,,O nie tylko moim ojcostwie… i o przebaczeniu…" opisałem w jaki sposób Jezus pomógł mi wybaczyć mojemu Ojcu, pomimo trudnej historii naszej relacji (opisanej m.in. tutaj). Na końcu cytowanego wpisu napisałem m.in. takie kilka zdań: ,,Czeka mnie jeszcze jeden krok. Wiem, że powinienem prosić Go o wybaczenie. Czas leczy rany a Jezus cały czas czyni cuda, więc ufam, że taki dzień nadejdzie." ,,Woj" pod moim wpisem napisał taki oto komentarz:

,,Pawle ;-)

… Masz rację: zostało ci jeszcze proszenie twojego taty o wybaczenie ;-)

Wiem, że gdy płynie z serca - otwiera niebo.

Życzę wam tego. Tobie życzę tego ;-))

Pokój Tobie"



Otwiera niebo… te słowa mnie zaintrygowały. Chodziłem nosząc je w swoim sercu. Nie myślałem, że ten czas nadejdzie tak szybko. Spodziewałem się, że taka rozmowa będzie miała miejsce może za parę lat. Jednak stało się inaczej…


Przegub

Ponad trzy tygodnie temu zauważyłem, że coś puka w lewym kole naszego samochodu. Szczególnie przy skręcaniu. Po rozmowie z ojcem doszliśmy, że to najprawdopodobniej przegub. Pamiętam, że na przeglądzie w stacji kontroli pojazdów w wakacje zeszłego roku dostałem ostrzeżenie, że guma osłaniająca przegub jest luźna, puściły opaski i należy to naprawić, bo inaczej będzie problem. Już miałem naprawiać, ale schodziło, schodziło i w końcu należało wymienić całą część. Powodem awarii był wyciek grafitowego tawotu z przestrzeni przegubu. Brak smarowania doprowadził do uszkodzenia części składowych przegubu, czego skutkiem były pojawiające się stukania przy skręcaniu kołem.


Ojciec zaproponował mi, że możemy to razem zrobić, aby zaoszczędzić na kosztach naprawy. Ucieszyłem się, bo każdy grosz cenny. Mieliśmy naprawiać to dwa tygodnie temu, jednak pogoda nie dopisała. Zdecydowaliśmy się w ostatni piątek. Wziąłem wolne i pojechałem. Spotkaliśmy się u mojego Wuja a brata Ojca. Użyczał on nam swojego garażu, gdzie ani wiatr ani pogoda nie przeszkodziły nam spokojnie wykonać zaplanowanej pracy.


Wpierw musieliśmy ściągnąć zepsuty stary przegub. Co najmniej dwa rodzaje takiego elementu wykluczały zakup w ciemno bez tej operacji ściągnięcia. Po oczyszczeniu zdjętego przegubu udaliśmy się po zakup nowej części. Praca przebiegł sprawnie. Obawy co do trudności ściągnięcia na szczęście się nie sprawdziły i po około 2 godzinach mogliśmy przykręcić koło z powrotem. Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z przebiegu wykonanej przez nas naprawy.


W trakcie pracy usłyszałem mniej więcej takie zdanie:

,,Przecież mój wnuk musi jeździć bezpiecznie."

Dlatego po skończonej pracy nie mogliśmy nie zapytać mojego Synka:-)

[ zdjęcie ]

Jak widać odebrał naszą pracę bez zastrzeżeń. Ufff… ;-)

Po zakończonej pracy wypiliśmy jeszcze kawę. Podziękowaliśmy Wujowi za możliwość skorzystania z garażu i wyjechaliśmy w drogę powrotną do domu. Wstąpiłem jeszcze do mieszkania mojego Ojca.


Prośba o wybaczenie

Jadąc już do Ojca myślałem o rozmowie z nim sam na sam. Szczególnie po tym, jak Jezus przyszedł do mnie przez słowa mojej kochanej Małżonki i dał mi łaskę nawrócenia w tym czasie wielkiego postu. Będąc bliżej Boga poczułem, że powinienem wykorzystać to spotkanie, aby też z Ojcem chociaż chwilę porozmawiać. Kiedy już siedzieliśmy w kuchni biłem się z myślami. Może jeszcze nie czas. A dlaczego tak właściwie mam Go prosić o wybaczenie. Może będzie jeszcze lepsza okazja. I wtedy pojawiło się pytanie: A jeśli nie będzie już następnej szansy? No właśnie pomyślałem…


,,Tata przepraszam i proszę Cię o wybaczenie …" – zacząłem na sam koniec naszego spotkania, kiedy miałem już wychodzić. Powiedziałem spontanicznie to co miałem w sercu, to o czym myślałem jakiś czas. Na zakończenie zapadła chwila milczenia. Była Jego kolej. Z całą powagą na twarzy klepnął mnie po ręce i powiedział: ,,Już Ci wybaczyłem, bo gdybym tego nie zrobił, nie pomagał bym Ci…"


Potem wyszliśmy na dwór. Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, po czym wsiadłem do samochodu i odjechał do domu.


Prorok

,,Woj" dziękuję za to, co napisałeś pod moim wpisem. Pisałem jakiś czas temu o prorokach w moim życiu, zostałeś jednym z nich. Pokój Tobie!

Panie dziękuję, że przychodzisz i pomogłeś mi prosić Ojca o przebaczenie.

…wybaczając sobie nawzajem … też mogłem doświadczyć przebaczenia …

Panie dziękuję!


Niebo

Ach to niebo… otworzyło się?
Nie odpowiem Ci Bracie i Siostro …
Sprawdź :-)

[zdjęcie]

Z modlitwą… sam o nią prosząc…
Paweł

------------
wpis ze zdjęciami tutaj:
http://www.fronda.pl/pawel888/blog/o_ni ... wybaczeniu

ODPOWIEDZ