Podobnie jak on, pochodze z domu dziecka. Podobnie jak on, zostalem wytypowany na wojaka.
Konczylismy inne uczelnie, ale przydzial do specnazu w morskom flocie dostalismy w jednym terminie. Po raz pierwszy jako mlodziki ( koty po polsku) mielismy razem obozy trningowo-kondycyjne i praktyki dowodcze na Kamczatce, Czukotce, w Libii.
Ja potem konczylem szkole podoficerow i techniczne wojskowe liceum (konik to od razu z rozmachem akademie

Nastapilo kilka lat zwyklej sluzby, ale nasz kochany wodz i przywodca narodu wymyslil bratnia pomoc dla Afganistanu i znow z konikiem bylismy w jednym pulku.
Tu musze przyznac, ze nieprzypadkowo mnie tam skierowano - konik byl dowodca batalionu szturmowego, w dodatku szkolil komandosow ... i bral raz na kwartal kursy na uczelni Frunzego ( najlepsza rosyjska szkola agenturalna ), a ja mialem byc jego cieniem ( czyli szpiclem, jakby cos nie tak bylo).
Pisze o tym teraz, dlugi czas , dlugie lata to taki strach, zeby ktos sie nie dobral do skory, bo z takich powiazan wychodzi sie nielatwo, a czasem wcale.
Pewnego dnia zdarzylo sie, ze imamy (tak zwalismy mudzachedinow) zabili paru naszych przyjaciol.
Pojechalem z grupa na rozpiske - nie popuscilismy nikomu, rznelo sie jak leci.
Od tej pory mielismy imamow na karku. Konik dawal nam ochrone - dobry byl, choc nie popieral najazdow na cywili. Ale imamy bali sie go ( i nas) , a on, ze byl dowodca, to dali mu przydomek tygrysa (to taki ich dowod uznania), a nas zwali tygrysim cieniem.
Wiekszosc czasu to jednak spokoj (wojenny), bez strzalow. W tym czasie mialo sie c-haram z imamai ( cos w rodzaju zawieszenia broni), handlowalo z nimi, a nawet na swoj sposob przyjaznilo ...
Ja rowniez z konikiem sie zaprzyjaznilem, dlatego nie pisalem w raportach, ze on te cala wojne ma gdzies, a nszego bonza w Moskwie to ma za durnia.
Moze dlatego tez stanalem po jego stronie, gdy zapobiegl masakrze, i w dodatku jakies wazne papiery celowo gdzies przekabacil.
Potem, jak go wzieli, to dopiero teraz znow wiem, ze zyje.
A nam sie upieklo, tylko przeniesli z Pancziru w okolice Enlial Kandahar.
Tam dostalem sie na ktoryms wypadzie do niewoli. Szczesciem imamy nie wiedzieli, co zrobic ze mna, to przekazali Pakistanczykom, a ci swoim sojusznikom z US.
Lekko nie bylo, ale po miesiacu dostalem wykop jako przydatny material dla Marine Corps ... i tak po paru miesiacach roznych perypetii znalazlem sie w Europie, ale po drugiej stronie muru berlinskiego.
Tam zetknalem sie z normalnym zyciem i po raz pierwszy z religia, za ktora nikt nie karal.
Jestem protestantem, lecz chyba juz niedlugo nim pozostane. Skonczylem uczelnie, pracuje w laboratorium naukowym i codziennie spogladam przez okno na Alpy.
Czesto przegladam net - w ten sposob trafilem na katolik.us ... dzieki temu uzyskalem odpowiedzi na moje religijne zamyslenia, ukazal mi sie jasny kierunek, jasna droga ktora pragne kroczyc ... no i ciesze sie, ze konisko zyje.
Wielu z nas , z naszego oddzialu juz nie zyje, wielu popadlo w alkoholizm albo w inne nalogi ... chyba nikt z nas nie zalozyl rodziny. Pewnych rzeczy nie da sie wymazac z pamieci.
Dziekuje za cierpliwe wysluchanie.