Re: Siedem ostatnich Słów Jezusa
: 10-04-09, 12:13
Pragnę rozpamiętywać Twe ostatnie słowa, Panie, które Ty, odwieczne Słowo Boże wyrzekłeś na krzyżu, nim na tej ziemi zamilkłeś w ramionach śmierci. Wypowiedziałeś je spragnionymi wargami z głębi udręczonego serca - owe serdeczne słowa u kresu wszystkiego. Powiedziałeś je do wszystkich. Powiedziałeś je do mnie. Spraw, aby wniknęły one w moje serce. Jak najgłębiej. do samego dna. Abym je pojął. Aby już nigdy nie uległy zapomnieniu, lecz aby żyły i stały się mocą w moim martwym sercu. Dlatego zechciej wyrzec je do mnie sam. Tak, abym posłyszał dźwięk Twego głosu.
Kiedyś przemówisz do mnie w godzinę mojej śmierci. I te słowa będą wiecznym początkiem, albo wiecznym końcem. Daj mi wtedy, Panie, wtedy, w chwili mojej śmierci, usłyszeć słowa Twego zmiłowania i Twej miłości.
To już koniec. O, Jezu - najbardziej ze wszystkich opuszczony, rozdarty bólem - jesteś u kresu. U tego kresu, gdzie wsystko zostaje nam odebrane, nawet dusza i swobodne "tak" albo "nie", gdzie więc jesteśmy odebrani sobie samemu. Bo tym przecież jest śmierć.
Kto odbiera, albo co odbiera? Jakieś nic? Ślepy los? Bezlitosna nature? Nie, Ojciec! Bóg, który jest mądrością i miłością. I dlatego pozwalasz odebrać siebie sobie samemu. Oddajesz się sam z ufnością w owe niewidzialne, czułe dłonie, które my, niespokojni o "swoje ja" ludzie małej wiary, odczuwamy jako nagły, nielitościwy, dławiący uściskk ślepego losu albo śmierci. Ty wiesz, że są to dłonie Ojca. I Twoje, zachodzące już mgłą śmierci oczy, widzą jeszcze Ojca, spoglądają w wielkie, spokojne oko Jego miłości, a usta wypowiadają ostatnie słowo Twego życia: "Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mego".
Wszystko oddajesz Temu, który dał Ci wszystko. Składasz wszystko bez zastrzeżeń w ręce swego Ojca. A jest tego dużo i jest to ciężkie i gorzkie. Musiałeś dźwigać sam to, co było brzemieniem Twego życia: ludzi, ich podłość, swoją misję, swój krzyż, fiasko i śmierć. Ale teraz dźwiganie się skończyło. Teraz możesz złożyć to wszystko i siebie samego w ręce Ojca. Wszystko. Te ręce niosą przecież tak pewnie i z taką czułośćią. Jak ręce matczyne. Ujmują Twoją duszę, jak się ujmuje w dłonie - troskliwie i czule - małego ptaszka. Teraz już nic nie jest ciężkie, lecz wszystko lekkie, i wszystko jest światłem i łaską. I wszystko jest przytulnością Bożego serca, gdzie można wypłakać cały ciążący trud, a Ojciec zcałuje dziecku płynące po policzkach łzy.
Czy i moją biedną duszę i moje biedne życie złożysz kiedyś, Jezu, w dłonie Ojca? Połóż wtedy wszystko, całe brzemię mego życia, brzemię grzechu, nie na szale wagi sprawiedliwości, lecz w dłoniach Ojca.
Dokąd mam uciec, gdzie mam szukać schronienia, jeśli nie u Ciebie, Bracie mych goryczy, który cierpiałeś za moje grzechy? Oto przychodzę dzisiaj do Ciebie. Klękam u Twego krzyża. Całuję stopy, które bezgłośnie i nieomylnie towarzyszą mi krwawiącym krokiem na krętych ścieżkach mojego życia. Obejmuję Twój krzyż, Panie wiecznej miłości, Serce Serc wszystkich, Serce przebite, Serce cierpliwe i niewypowiedzianie łaskawe. Zmiłuj się nade mną. Przyjmij mnie do swej miłości. A gdy kiedyś nadejdzie kres mojej wędrówki i mój dzień skłoni się ku zachodowi, i otoczy mnie mrok śmierci, wypowiedz wtedy również nad moim kresem swoje ostatnie słowo: Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha jego.
Kiedyś przemówisz do mnie w godzinę mojej śmierci. I te słowa będą wiecznym początkiem, albo wiecznym końcem. Daj mi wtedy, Panie, wtedy, w chwili mojej śmierci, usłyszeć słowa Twego zmiłowania i Twej miłości.
To już koniec. O, Jezu - najbardziej ze wszystkich opuszczony, rozdarty bólem - jesteś u kresu. U tego kresu, gdzie wsystko zostaje nam odebrane, nawet dusza i swobodne "tak" albo "nie", gdzie więc jesteśmy odebrani sobie samemu. Bo tym przecież jest śmierć.
Kto odbiera, albo co odbiera? Jakieś nic? Ślepy los? Bezlitosna nature? Nie, Ojciec! Bóg, który jest mądrością i miłością. I dlatego pozwalasz odebrać siebie sobie samemu. Oddajesz się sam z ufnością w owe niewidzialne, czułe dłonie, które my, niespokojni o "swoje ja" ludzie małej wiary, odczuwamy jako nagły, nielitościwy, dławiący uściskk ślepego losu albo śmierci. Ty wiesz, że są to dłonie Ojca. I Twoje, zachodzące już mgłą śmierci oczy, widzą jeszcze Ojca, spoglądają w wielkie, spokojne oko Jego miłości, a usta wypowiadają ostatnie słowo Twego życia: "Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mego".
Wszystko oddajesz Temu, który dał Ci wszystko. Składasz wszystko bez zastrzeżeń w ręce swego Ojca. A jest tego dużo i jest to ciężkie i gorzkie. Musiałeś dźwigać sam to, co było brzemieniem Twego życia: ludzi, ich podłość, swoją misję, swój krzyż, fiasko i śmierć. Ale teraz dźwiganie się skończyło. Teraz możesz złożyć to wszystko i siebie samego w ręce Ojca. Wszystko. Te ręce niosą przecież tak pewnie i z taką czułośćią. Jak ręce matczyne. Ujmują Twoją duszę, jak się ujmuje w dłonie - troskliwie i czule - małego ptaszka. Teraz już nic nie jest ciężkie, lecz wszystko lekkie, i wszystko jest światłem i łaską. I wszystko jest przytulnością Bożego serca, gdzie można wypłakać cały ciążący trud, a Ojciec zcałuje dziecku płynące po policzkach łzy.
Czy i moją biedną duszę i moje biedne życie złożysz kiedyś, Jezu, w dłonie Ojca? Połóż wtedy wszystko, całe brzemię mego życia, brzemię grzechu, nie na szale wagi sprawiedliwości, lecz w dłoniach Ojca.
Dokąd mam uciec, gdzie mam szukać schronienia, jeśli nie u Ciebie, Bracie mych goryczy, który cierpiałeś za moje grzechy? Oto przychodzę dzisiaj do Ciebie. Klękam u Twego krzyża. Całuję stopy, które bezgłośnie i nieomylnie towarzyszą mi krwawiącym krokiem na krętych ścieżkach mojego życia. Obejmuję Twój krzyż, Panie wiecznej miłości, Serce Serc wszystkich, Serce przebite, Serce cierpliwe i niewypowiedzianie łaskawe. Zmiłuj się nade mną. Przyjmij mnie do swej miłości. A gdy kiedyś nadejdzie kres mojej wędrówki i mój dzień skłoni się ku zachodowi, i otoczy mnie mrok śmierci, wypowiedz wtedy również nad moim kresem swoje ostatnie słowo: Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha jego.