Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Tutaj są dyskusje na temat wiary. Masz jakieś pytania dotyczące nauki Kościoła, na temat chrześcijaństwa, sekt, wiary, a także komentarz na temat jakiegoś tekstu z mojej stronki? Tutaj możesz wyrazić swoje opinie i zadać pytania.

Moderator: Marek MRB

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11191
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: hiob » 03-10-10, 06:58

(Poniższy tekst jest autorstwa pana Franciszka Kucharczaka. Został wygłoszony do kapłanów w Częstochowie, we wrześniu tego roku. Zamieszczam go za zgodą autora. Hiob.)

Częstochowa 14 września 2010 r.
Rok Kapłański i co dalej?

Franciszek Kucharczak

Niech ksiądz będzie niedzisiejszy


Czcigodni Księża

Miałem zaszczyt uczestniczyć 1 maja w pielgrzymce kapłanów na Jasną Górę. Choć całe to wydarzenie odczuwałem jako coś bardzo wzniosłego, najbardziej poruszył mnie śpiew dziękczynienia po Komunii św. Właściwie nie wiem dlaczego, bo tekst pieśni "Dziękujemy Ci Ojcze nasz…" nie był dla mnie niczym nowym. Zawsze go ceniłem – to przecież Didache. Ale jakoś wyjątkowo przykuł moją uwagę końcowy fragment. Tysiące kapłanów śpiewało: "i niech przeminie ten świat…".
Nasunęło mi to myśl, że chrześcijanin wtedy ma właściwy stosunek do tego świata, gdy na serio chce tamtego. I im bardziej chce tamtego, tym lepiej funkcjonuje w tym. Pod każdym względem. Ileż jest osób, które dopiero wtedy stały się sobą, gdy zrezygnowały z siebie na rzecz Chrystusa. Gdy powierzyły Mu swoje życie. Znam takich wiele. Jednym z nich jest mój przyjaciel, kierowca olbrzymiego tira, którym jeździ po całych Stanach Zjednoczonych. Kiedyś odkryłem, że on pości o chlebie i wodzie trzy dni w każdym tygodniu, i przez cały Wielki Post. – Jak to? Nie szkodzi ci to na zdrowiu? – wyjąkałem. – A wiesz, nawet czuję się lepiej – powiedział. Ot, paradoks – człowiek wyrzeka się przyjemności z jedzenia, a otrzymuje dobre samopoczucie, które jest jeszcze przyjemniejsze.
Ten mój znajomy zaczął pościć w intencji swojej córki, która urodziła się w 24 tygodniu ciąży. Po ludzku prawie nie miała szans. Dziś ma 20 lat. Jest zdrowa. A on pości dalej, w różnych intencjach.
Pod jego wpływem uświadomiłem sobie, jak wiele tracimy przez zaniedbywanie postu. To dziś chyba najbardziej zapomniana z ważnych praktyk chrześcijańskich. Mimo że osadzona bardzo mocno w tradycji, mimo że wprost zalecana w Biblii (nawet przez samego Jezusa), to powszechnie zredukowana do działań symbolicznych. A to i tak tylko w środowiskach uważanych za "radykalne", bo gdzie indziej post zwyczajnie nie istnieje. Smaczna rybka w miejsce schabowego, a i Popielec można jakoś przetrwać, bo "trzy razy, raz do syta" powinno zlikwidować problem. A przecież chodzi o to, żeby ten "problem" był. Żeby tkwił w nas jak oścień przeciw egoizmowi i jak wyzwanie rzucone duchowi tego świata. Tamten tirowiec powiedział mi kiedyś: "Ja właściwie nie rozumiem postu, ale zauważyłem, że poszcząc, nie umiem zapomnieć o Bogu".
Gdy potem opowiadałem o tym znajomemu księdzu, on przy okazji nawiązał do artykułu w "Gościu Niedzielnym", gdzie była mowa o tym, jak jakiś proboszcz z sąsiedztwa pytał św. Jana Vianneya: "Czemu w mojej parafii nie dzieją się takie rzeczy jak u ciebie?". Na to święty zapytał go: "A czy ty pościsz?".
Ten mój znajomy ksiądz przyznał mi się miesiąc później, że po tej rozmowie spróbował też pościć, ale skończyło się na krótkim epizodzie. "Wiesz, taki post jednak nie jest w moich warunkach wykonalny. Bo ciągle ktoś czymś częstuje, jest się na imprezach i tak dalej. To jednak już nie są czasy Jana Vianneya – powiedział.
Bardzo charakterystyczne: dlaczego dziś nie są czasy Vianneya? A kiedy były? I czy w ogóle były? Gdyby za czasów Vianneya były czasy Vianneya, to on by się w ogóle nie odróżniał. Byłby elementem tła i w ogóle byśmy o nim nie słyszeli.
Otóż ja twierdzę, że nigdy nie ma czasów powszechnej radykalnej wiary i stanowczego pójścia za Chrystusem. Nigdy nie ma warunków do tego, żeby stać się świętym. Zawsze trzeba sprzeciwić się trudnościom obiektywnym i subiektywnym. Zawsze trzeba zrobić coś tak głupiego w oczach świata, jak "strata czasu" na modlitwę i "strata zdrowia" i przyjemności na post. To jest najdosłowniej "tracenie życia". Myślę, że Jezus o tym w pierwszym rzędzie mówił, gdy zapowiadał, że "kto straci swoje życie z Mego powodu, ten je znajdzie". Przecież chyba nie oczekiwał od wszystkich śmierci męczeńskiej.
Ewidentnym traceniem życia jest modlitwa. Przecież w tym czasie można by było zrobić tyle pożytecznych rzeczy. Tymczasem właśnie ta "strata czasu" na rzecz Boga, jest powiedzeniem Bogu: "już Cię nie chcę wyręczać, Ty działaj".
W tym kontekście na myśl przychodzi mi scena sprzed wielu lat z letnich rekolekcji oazowych, na których byłem animatorem. Najczęściej jeździłem z księdzem, który z wyglądu był niepozorny, z charakteru zaś łagodny. O ile na innych rekolekcjach odprawy animatorów polegały na krótkiej modlitwie i długim gadaniu, u niego było odwrotnie. I ciekawe, że to były wyjątkowo treściwe odprawy. Okazywało się, że w tym krótkim czasie zrobiliśmy więcej i lepiej, niż wtedy, gdy gadanie było ważniejsze od modlitwy. Wszyscy to zauważyli. To było jak rozmnożenie chleba: oddaliśmy Jezusowi czas – Jezus nam go zwracał i mieliśmy go "do syta".
Któregoś wieczoru po zmroku szedłem z tym księdzem na kwaterę. Po drodze podnieśliśmy z ziemi pijaka. Chłop, już siedząc na ławce, zaczął płakać, że rodzina rozwalona, ale on musi pić. Człowiek czuje się w takich razach bezradny. Co można zrobić z pijakiem?
No właśnie. Ksiądz miał klucze, powiedział, że jeszcze wstąpi do kościoła. Ja też chciałem, więc co miał robić – wpuścił mnie. Klęczeliśmy w ciemności długo. A właściwie ja klęczałem, bo po czasie, w czerwonej poświacie wiecznej lampki, zorientowałem się, że on leży krzyżem. Gdy minęło pół godziny, wyszedłem. On tam został.
Ten obraz utkwił we mnie – przy tym człowieku czuło się smak kapłaństwa. Potem długo w myśli nuciłem melodię z Akatystu: "Chwało wysoka kapłanów pobożnych". Jakoś mi te słowa bardzo tu pasowały. Czy nie o to chodzi w kapłaństwie? Czy nie na tym polega "łowienie ludzi"?
Żeby być rybakiem ludzi, nie trzeba gonić za rybacką infrastrukturą. Przeciwnie – trzeba zostawić sieci i pójść za Jezusem. Duchowny nadaktywista tego nie rozumie. On pływa po jeziorze, zarzuca sieci, a zamiast ludzi wciąż ma tylko ryby albo nic. Nie zrozumiał wezwania Jezusa, który wcale nie kazał mu zajmować się łowieniem. Jezus mówi "pójdź za Mną". Człowiek Jezusa łowi ludzi nie wtedy, gdy ich łowi, lecz wtedy, gdy idzie za Jezusem.

Wiadomo, że dzieci najlepiej rozwijają się nie wtedy, gdy rodzice skupiają się na nich, lecz wtedy, gdy małżonkowie okazują sobie miłość. Nie muszą moralizować, a dzieci rosną w promieniach ich miłości. Jeśli miłości między rodzicami nie ma, nie pomoże superniania ani nawet hiperniania. Można dzieciom wtłoczyć w głowy zespół zasad, ale nie wtłoczymy im odpowiedzi na podstawowe pytanie: "a właściwie dlaczego mam to robić?". Skoro dzieci nie widzą, że życie w małżeństwie daje szczęście, jak przekonamy je, że warto brać ślub? Skoro widzą, że nawet rodzice się nie kochają, to uznają, że miłość prawdziwa nie jest możliwa i lepiej żyć na wieczną próbę.
To samo jest z księdzem. On nie musi – a nawet nie powinien – "dawać przykładu" pobożności. On musi BYĆ pobożny. Nie musi paradować z brewiarzem, on musi go odmawiać. Nie musi mówić o "wartości Eucharystii", on musi tę wartość przeżywać. Jeśli będzie kochał Jezusa, ludzie też pokochają Jezusa. A jego – tego księdza – przy okazji też.
Ksiądz musi kochać Jezusa – a nie tylko lubić. I my to wyczujemy, bo człowiek zawsze wyczuwa prawdziwą miłość.
Niejeden ksiądz zniechęcił do siebie ludzi tylko dlatego, że buczał na parafian w kancelarii. Albo nawet że się nie uśmiechał. Ale nie ma w tym postulatu: "niech się ksiądz uśmiecha". W tym jest postulat: "niech ksiądz traci czas dla Jezusa". Kto słucha Jezusa, mówi to, co mówić należy i robi to, co robić należy. Może się wtedy okazać, że nie trzeba było utyskiwać na ludzką niewdzięczność, nie trzeba było wypruwać sobie żył w trosce o materialne funkcjonowanie parafii. To wymaga, owszem, zaufania, że czasu "straconego" dla Jezusa nie braknie potem na rzeczy, które naprawdę trzeba zrobić. Ale właśnie w tym tkwi sedno zaufania, o którym św. Faustyna mówiła, że jest naczyniem, którym czerpie się najwięcej łask. Tu chodzi o zaufanie w bardzo konkretnych rzeczach. Bóg wobec ludzi, którzy Mu ufają, staje się bezradny. Nie umie im odmówić.

Kiedyś, na prośbę jednego z przyjaciół księży, spotkałem się z młodzieżą jego parafii. Opowiedziałem im wtedy zdarzenie ze swojej młodości. To było jeszcze "w stanie powojennym", gdy zawartość sklepów ograniczała się do pustych półek i naburmuszonych ekspedientek. Mama posłała mnie wtedy po chleb do sklepu piekarniczego. Gdy wszedłem, zobaczyłem kolejkę – w języku zomowców – "na dwa magazynki". Czyli dużo. A chleba było mniej niż ludzi. No to myślę – co tu będę stał. I już chciałem wyjść, gdy tknęła mnie myśl, że przecież codziennie mówię "chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj". Uderzyło mnie to "dzisiaj". I że chodzi o ten konkretny, "powszedni" chleb, a nie o jakąś metaforę chleba. Nabrałem głębokiego przekonania, nieomal pewności, że dla mnie chleb będzie. Więc stoję w tym sklepie. Ludzi ubywa, chleba jeszcze bardziej. W pewnym momencie stało się to, co się stać musiało. "Nie ma już chleba" – mówi ekspedientka. Ludzie w tył zwrot i wychodzą. A ja, choć byłem wtedy bardzo nieśmiały, stoję jak kołek w tym sklepie. Mało tego, podchodzę do lady. Gdy oparłem się o jej krawędź, zobaczyłem na dolnej półce dorodny chleb. – Ten chleb to pewnie przez kogoś zamówiony? – zapytałem z bijącym sercem. – Nie, może pan wziąć – powiedziała ekspedientka. – Był pęknięty, to odłożyłam – wyjaśniła.
Jakimi drogami szły myśli tej kobiety? Przecież każdy z klientów wziąłby ten chleb.
Ja tam zresztą żadnego pęknięcia nie widziałem, smakował wyjątkowo dobrze. Pytanie, czemu tamci ludzie nie wyszli, jak ja, z chlebem? Przecież też pewnie w większości odmawiali "Ojcze nasz". Myślę jednak, że im do głowy nie przyszło wziąć Jezusa za słowo. Nie pomyśleli, jak dalece prawdą jest wezwanie: "szukajcie najpierw Królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam dodane".
Po spotkaniu z tą młodzieżą ksiądz podszedł do mnie i powiedział: "Wiesz, tak sobie pomyślałem, że może i w sprawie tego dachu to się Bóg zatroszczy". Bo wcześniej martwił się o remont dachu na kościele. Ale dlaczego sam na to nie wpadł? Jak to jest możliwe, że ludzie przyznający się do Chrystusa, tak bardzo chcą sobie sami ze wszystkim poradzić? I to w sprawach, które są najmniej istotne.
Nie po to Księża oddawali swoje życie Bogu, żeby rozmieniać się na drobne. Gdy ludzkie dusze wyją o pomoc, trzeba iść do konfesjonału, a nie na dach. Ktoś powie, że dach też trzeba zrobić. Zrobi się. Kto zaufa, temu ludzie zrobią. A jak nie, to i anioł – byle zaufanie było wielkie. Św. Jan Vianney założył szkołę dla ubogich dziewczyn. Nazwał ją "Dom Opatrzności". Jak nazwał, tak było – dziewczyny zawsze miały co jeść. Była tam beczka z mąką, która jakoś nigdy się nie wyczerpywała – zupełnie jak u Eliasza. Nic dziwnego – bo z Eliaszem to też prawda.
Ten ksiądz, o którym mówiłem, dzwonił potem do mnie ucieszony: "Robota poszła błyskawicznie. To były jedyne dni, gdy nie padało. A potem zaraz zaczęło padać".
Zaufanie to rzecz absolutnie kluczowa. Nie tylko w sprawach bytowych.

Konieczne jest też zaufanie Kościołowi. A dokładniej w to, że Bóg objawia nam swoją wolę przez Kościół. To niby wydaje się w tym gronie oczywiste. Jednak w pewnej mierze to właśnie duchowni zasiewają wątpliwości co do tego, czy można ufać nauce Kościoła. Nieraz jest tak, że księża, zamiast tłumaczyć naukę Kościoła, tłumaczą się Z nauki Kościoła. Dotyczy to zwłaszcza takich rzeczy jak antykoncepcja, czasem in vitro, a ostatnio już i wymogu zachowania czystości przedmałżeńskiej – a nawet kwestii homoseksualizmu. Nieomal przepraszają za papieży, którzy "niestety" nałożyli na lud "ciężary wielkie i nie do uniesienia". Zapominają (albo po prostu nie wierzą), że to nie jest nauczanie ludzi lecz Boga, który lepiej wie, co naprawdę jest ciężarem, co człowiekowi naprawdę służy, a co mu szkodzi. Wszyscy ci, którzy bardzo chcą zrobić przyjemność ludziom, błogosławiąc ich słabościom, nie myślą o tym, że w ten sposób zgadzają się na to, co ludziom szkodzi. I właśnie w ten sposób nakładają na nich ciężary, o jakich – z powodu swojej niewiary – nie mają pojęcia. To tak, jakby pozwolić komuś truć się, bo on uważa, że to nie trucizna i on tak bardzo prosił. Takie rzeczy jak antykoncepcja po prostu ludziom szkodzą. Przemilczanie albo zagłaskiwanie grzechu nie zrodzi błogosławieństwa. To się odbija potem na wszystkich innych dziedzinach życia. Skąd pewność, że to nie z takich rzeczy bierze się tyle rozwodów, a w młodszym pokoleniu niechęć do zawierania małżeństw i życie na wieczną próbę? Jeśli ktoś nie rozumie dlaczego antykoncepcja jest złem, niech się dowie. Bo Kościół na to już odpowiedział i wszystko wyjaśnił, tylko niektórzy wolą sięgać do nauk ślepców.
Jeśli się nie rozumie wskazań Kościoła, trzeba zaufać Kościołowi, a nie własnemu nierozumieniu.

Półtora roku temu miałem namacalny dowód, jak dalece szczęśliwe jest zaufanie Kościołowi. W styczniu ubiegłego roku mój młodszy brat Przemysław (który też pracuje w GN) napisał w "Gościu" artykuł o metodzie in vitro. Dołączył do niego komentarz od siebie, zatytułowany "Dzieci po trupach". Zanim wysłał tekst do druku, zwyczajowo posłał go mnie, żebym dokonał na nim miażdżącej krytyki. Więc czytam, czytam, miażdżę, miażdżę, aż tu nagle… Oto widzę słowa, które nie padły między nami w najbardziej prywatnej rozmowie. Brat mój pisze: "Tylko błagam, proszę już nie zarzucać ludziom krytykującym in vitro, że nic nie rozumieją, bo sami nie zostali dotknięci dramatem bezdzietności. Ja bezskutecznie czekam na dziecko od ośmiu lat, a też jestem przeciw in vitro. Nie mam żadnego prawa do dziecka. Niech zwolennicy in vitro w końcu zmierzą się z argumentami o niemoralności tej metody, zamiast bez sensu grać na emocjach". Zdumiałem się i wyszeptałem coś w rodzaju: "Chłopie, może dla samego tego świadectwa warto było". Tekst poszedł do druku, do dziś można go przeczytać w internecie. Zanim zszedł z maszyn, mój brat, choć jeszcze tego oczywiście nie wiedział… był już ojcem! Dorotka urodziła się w październiku ubiegłego roku. W lutym urodzi się kolejne dziecko.

Skoro już jestem w osobistych klimatach, opowiem, co zdarzyło się kilka lat temu mojej żonie. Młoda sąsiadka wyszła za mąż, po kilku miesiącach była w ciąży. Okazało się jednak, że dziecko jest chore. Dostała skierowanie do zgodnej z polskim prawem aborcji. Była w rozterce, ale otoczenie nie sprzyjało podjęciu jedynej właściwej decyzji. Przeciwnie – ponaglano ją, bo gdy coś jest legalne, ludzie traktują to jak swoje prawo. Żona spotkała ją całą we łzach. Zapytała co się stało. Gdy się dowiedziała, powiedziała: "Wiesz co? Oddaj to dziecko Matce Bożej". Nazajutrz rano tamta kobieta przybiega do żony i mówi: "Pani Asiu, ja zrobiłam tak, jak pani mówiła. I w nocy przyśniło mi się, że przyszła do mnie Matka Boska i położyła mi rękę na brzuchu. Wtedy się obudziłam i zobaczyłam ślad ręki na brzuchu. Niech pani spojrzy, jeszcze jest". Żona mówi, że rzeczywiście było widać już znikające, ale wyraźne, czerwone ślady palców. W efekcie tego wydarzenia sąsiadka nie poszła na tą aborcję. Przeciwnie, podjęła działania podtrzymujące ciążę. Mimo tego jednak dziecko zmarło samoistnie przed urodzeniem. Ale ona wróciła ze szpitala nie jak zabójczyni, lecz jako matka. Zasmucona śmiercią dziecka, ale nie przybita własnym grzechem. Nie byłoby tego, gdyby posłuchała głosu "świata", który ponagla do działania tam, gdzie nie należy nic robić, a każe siedzieć z założonymi rękami tam, gdzie trzeba działać.

Nie to jest istotne, co ludzie mówią, lecz to, co komunikują. Bo jeśli mówią, że trudno żyć w małżeństwie, to komunikują, że coś złego dzieje się w ich myśleniu o nierozerwalności ich związku. Odpowiedzią więc nie powinno być zagłaskanie ich problemu, lecz przeciwnie, pokazanie w prawdzie jego przyczyn. Ludzie w gruncie rzeczy nie chcą ułatwień. Chcą wyzwolenia, a wyzwolić ich może prawda. W prawdzie spotkają Jezusa, bo Jezus jest Prawdą.
Sądzę, że obecna wśród duchownych postawa swoistego wstydu z powodu nauczania Kościoła, to objaw braku zaufania do Ducha Świętego, który czuwa nad Kościołem i nie pozwala wykrzywić nauki Chrystusa. W tych dziedzinach, niestety, objawia się podatność duchownych na polityczną poprawność, zgodnie z którą żadne nauczanie nie powinno być autorytatywne. Kultura wszechdialogu każe za dobre uznać tylko takie słowa, które nie są pewne i mocne. Ceni się dziś tylko takie słowa, które nie prowadzą, lecz roztaczają miraże. Które nie są "skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny", które nie "przenikają aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku". Krótko mówiąc tylko takie słowa są uznane za dobre, które nie są słowem Bożym.

Myślę, że duchowni za mało ufają Kościołowi. Za mało ufają, że Bóg jest naprawdę w tym, co Kościół mówi i robi w imieniu Chrystusa – i to zwłaszcza w tym, czego świat nie akceptuje. Przecież "świat Go nie poznał". A skoro świat nie poznał Chrystusa, jak może rozumieć Kościół?

Myślę też, że księża za mało są posłuszni przełożonym, którym przecież ślubowali lub przyrzekali posłuszeństwo. Pewnie, że wszystko można zrelatywizować i dorobić teologię do każdej niesubordynacji, na przykład gdy biskup przenosi księdza na nowe miejsce. Ale to w gruncie rzeczy głos niewiary, że przez decyzje przełożonych Bóg pokazuje swój plan. Za mało jest wiary, że choć przełożony może się mylić, to posłuszny nie myli się nigdy.
Gdy chrześcijanin działa w duchu posłuszeństwa, wtedy dopiero jest czas na niespodzianki. Wtedy może działać Bóg. Wtedy realizujemy Jego scenariusz bez komplikujących nasze własne życie naszych własnych poprawek.

Miałem mówić o "oczekiwaniach świeckich" wobec kapłanów, ale im więcej o tym myślałem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że to nie ma znaczenia, czego świeccy oczekują. Gdyby Bóg dał ludziom to, czego oczekują, marny byłby nasz los. Charakterystyczne, że Jezus zawsze ludzi zaskakiwał. Zawsze. Nigdy nie mówił czegoś, czego oni mogli się spodziewać. To wynikało z faktu, że Bóg ma zawsze dla nas coś więcej. "A myśmy się spodziewali, że On wyzwoli Izraela" – to są nasze oczekiwania: płaskie wizje, płaskie pragnienia, zaspokajające jak łyk zwykłej wody albo miska soczewicy.
Jeśli coś jest od Jezusa, jest zawsze zaskakujące i trwałe.
Nie ma sensu mówić nam tego, co chcemy słyszeć. Niech księża mówią nam to, czego się nie spodziewamy. A nieraz i to, czego nie chcemy słyszeć. A nawet i to, czego Wy sami nie chcecie słyszeć.

W jednym z felietonów użyłem porównania księży do oficerów. Gdy dezerteruje oficer to jest grubsza sprawa niż wtedy, gdy rejteruje szeregowiec. Gdy boi się oficer, duch upada u podwładnych. Odwaga jest obowiązkiem księży. Zbyt wiele od Was zależy. Nie chodzi oczywiście o uczucia, nad tym nie panujemy. Ale odwaga to przecież wytrwanie na stanowisku, a nie to, co trwając czujemy. Wy musicie być oficerami. Musicie ludzi dopingować do walki, sami się od niej nie uchylając. Musicie się też odróżniać – jak oficerowie. Mówienie o wtapianiu się w społeczeństwo to fałsz. Mój znajomy ksiądz pracujący we Francji opowiadał parę lat temu, że gdy tam przyjechał z kilkoma innymi księżmi z Polski, na dzień dobry powiedziano im, żeby zapomnieli o sutannach. Niech sobie krzyżyki zawieszą. Jednym z argumentów było: "We Francji tylko lefebryści chodzą w sutannach". Czy jednak nie tu gdzieś leży przyczyna takiej popularności lefebrystów we Francji?

Czasami ktoś wyraża mi uznanie, że w swoich felietonach jestem odważny, choć ja tylko piszę rzeczy najoczywistsze, nieraz tak stare że aż nowe. Piszę, że małżeństwo to kobieta i mężczyzna, upominam się o życie nienarodzonych, o prawo rodziców do decydowania o wychowaniu dzieci i tak dalej. Niektóre wyrazy uznania bardziej mnie niepokoją niż cieszą. Kiedyś zakonnik powiedział mi z podziwem: "Czy pan się nie boi?". Odpowiedziałem: "Czy to znaczy, że ojciec by się bał?".
No właśnie – skąd ten lęk? Czy mamy mówić nie to, co należy, lecz tylko to, co pozwolą? Jeśli tak, to nie będziemy mieli nic do powiedzenia. A musimy mieć, bo trwa wojna. Na śmierć i życie wieczne. Jak bardzo to jest prawdziwe, przekonałem się uczestnicząc we wszystkich rozprawach procesu Alicji Tysiąc w Sądzie Okręgowym w Katowicach. Widziałem księdza otoczonego zatykającą dech w piersiach nienawiścią tych, którzy zarzucali mu nienawiść. Widząc go na ławie oskarżonych, pośród kamer i błyskających fleszy, uświadomiłem sobie, że przyszedł znowu czas płacenia za upór przy prawdzie. Ale gdy wyszliśmy przed gmach sądu, uświadomiłem sobie też, że to cena pozorna. Bo w gruncie rzeczy co oni nam mogą zrobić? Czym są te napuszone mowy, te togi, nawet te kłamliwe komentarze w mediach? To wszystko dym, chwilowa niedogodność. "Oni" mają przeciw nam tylko jedną broń: nasz strach.
Strach jest bronią pozorną. Opiera się na robieniu wrażenia, że coś się nam stanie. Że coś nam zrobią, że wsadzą do więzienia, a jak nie, to ludzie o nas będą źle myśleć. Utrata twarzy, powszechne uznanie za łajdaka – to jest to, czego ludzie na świeczniku (a do nich należą przecież księża) boją się najbardziej. Skoro jednak Jezus mówił "nie bójcie się tych, którzy zabijają tylko ciało", to znaczy, że gdyby nawet zabijali, nie należy się ich bać.
Skoro jesteśmy ludźmi Chrystusa, musimy być gotowi nawet na cierpienie z powodu fałszywych oskarżeń. W tym też przykładem jest św. Jan Vianney, którego przez pewien czas oskarżano o to, że jest ojcem jednego z dzieci w Ars. Gdy prawda wyszła na jaw, on pytał Jezusa "Czy już nie jestem godzien nieść tego krzyża?".
On potraktował to pomówienie jako coś, co Bóg też kontroluje. Jak mógłby nie kontrolować, skoro zapewnił, że wie nawet o włosie, który spada z naszej głowy?

Jeden mój znajomy opowiadał kiedyś, że w sklepie ukradli mu portfel. W pierwszym momencie się wściekł, a w drugim mu przeszło, bo sobie przypomniał, że oddał życie Jezusowi. Z wszystkim, co ma – więc i z tym portfelem.
Myślę, że kto jak kto, ale Księża powinni swoje portfele już dawno mieć w niebie. Jeśli nie mają, to niech się nie dziwią, że ich serce jest przykute do ziemi razem z ich skarbem. Może trzeba wreszcie świadomie powiedzieć Jezusowi: "Ty rządzisz. Moje życie to Twoje życie. Dla Ciebie mogę nawet zdechnąć pod płotem".
Taka postawa pozwala zrzucić z siebie zbędny balast. To daje komfort, jakiego nie mogą osiągnąć ludzie ufający tylko sobie. My z żoną oddaliśmy Jezusowi wszystko, również nasze dzieci. I ponawiamy to oddanie. Zdarza się, że żona wybiega myślą zbytnio do przodu, martwiąc się, co to będzie z dziećmi w przyszłości. Mówię jej wtedy: "Co się martwisz. Przecież to nie są twoje dzieci". My je, oczywiście, ogromnie kochamy – ale właśnie dlatego oddajemy je w najlepszą opiekę. Poddajemy je woli Kogoś, kto jako jedyny może je naprawdę bezpiecznie prowadzić.

Za PRL-u nie miałem dostępu do wielu czasopism katolickich, dlatego zaczytywałem się w "Posłańcach Serca Jezusowego" sprzed wojny, których stos znalazłem na strychu. Jakoś w pamięć zapadło mi zdanie z jednego numeru: "Święty ksiądz czyni parafię dobrą parafią, dobry ksiądz czyni parafię przeciętną parafią, przeciętny ksiądz czyni parafię złą parafią". Złego księdza jakoś nie przewidzieli, ale czy to nie jest aktualne? I czy to nie jest jasny komunikat, że świętość jest "zawodowym obowiązkiem" księdza? Bo ksiądz, rezygnując z bycia przy Chrystusie, staje się jak lekarz, który rezygnuje z czytania biuletynów medycznych, a nawet z leczenia. W dodatku taki ksiądz sugeruje ludziom, że cokolwiek na świecie może być atrakcyjniejsze niż Jezus. A to kłamstwo, bo nic nie jest atrakcyjniejsze niż Jezus!

Księża często tkwią w kokonie własnej niemocy, mówiąc o "syndromie wypalenia", jakby to cokolwiek usprawiedliwiało. Ja nie mogę być "wypalony", bo mam żonę i dzieci, i jestem za nich odpowiedzialny. Człowiek musi zwlec się z barłogu rozlazłości i zmusić się do działania, bo wie, że konkretne osoby od niego zależą. Skoro się komu wypaliło, to trzeba na nowo napalić! A jak? No cóż, może księża są za mało zuchwali? Może księża powinni, jak Elizeusz, żądać mocy Eliasza? Ba! Nawet mocy samego Jezusa! Przecież działają Księża "in persona Christi". A Jezus mówił: "Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca".

Ostatnio częsty postulat zgłaszany pod adresem księży brzmi: "niech będą bliżej ludzi".
To zły postulat. Zbyt mały dystans do człowieka bywa równie niebezpieczny jak zbyt duży – albo i bardziej niebezpieczny. Zresztą czym wymierzyć odległość od człowieka? Ksiądz musi dbać tylko i wyłącznie o to, żeby być bliżej Boga. Wtedy do człowieka zachowa dystans odpowiedni. Wtedy też znajdzie właściwe metody duszpasterskie. Nie takie, jakich oczekują świeccy, ale lepsze, bo nieoczekiwane – jak każda łaska Boża.
Dopasowywanie się do tak zwanej współczesności jest podążaniem za współczesnością. Jest naśladownictwem ludzkich rozwiązań, czasem niezłych, ale tylko naśladownictwem. W tej konkurencji ksiądz zawsze będzie tylko amatorem. Trudno w tych warunkach być przewodnikiem. Ludzie przecież nie mogą iść za tym, co wlecze się za nimi.

Największy atak na kapłaństwo następuje w imię współczesności. Formalnie nie jest to atak na kapłaństwo, lecz na jego atrybuty, takie jak celibat. Bo to już "niedzisiejsze" żyć w celibacie. Pewnie, że Kościół mógłby znieść celibat, ale właśnie to, że świat tak zajadle atakuje tę wartość, oznacza, że nie należy tego robić. W takich razach przypomina mi się "zasada odwrotności" Jacka Fedorowicza, który w późnym PRL-u wygłaszał znakomite felietony. W jednym z nich powiedział, że jeśli nie wiemy, co mamy robić, powinniśmy szybko pomyśleć, co w danym wypadku władza (wtedy czerwona) chce, abym zrobił – i zrobić odwrotnie. Wtedy nigdy się nie pomylimy. Dziś władza już nie jest taka jak wtedy, ale myślę, że tę samą zasadę można zastosować w odniesieniu do władzy nieformalnej, tej swoistej "grupy trzymającej władzę", jaką jest to, co nazwałbym laicką popkulturą.

Św. Jan Vianney nigdy nie był współczesny. Nie pasował do żadnego czasu, ale porwałby ludzi w każdym czasie. Mógłby dziś robić to samo, co robił w porewolucyjnej Francji, a tak samo nie opędziłby się od tłumów. Tłumy przyszły do niego, bo zwietrzyły w nim nie żadnego guru, nie żadną pozytywną energię, lecz po prostu Chrystusa. Przecież o Niego ludziom chodzi, nawet gdy – nie znając Go – artykułują to inaczej. A Chrystus jest wczoraj i dziś, ten sam także na wieki.
To dlatego napisałem w tytule: "Niech ksiądz będzie niedzisiejszy". Bo niedzisiejszy w tym kontekście wale nie znaczy wczorajszy, lecz ponadczasowy. Lecz wieczny.
Ostatnio zmieniony 03-10-10, 07:02 przez hiob, łącznie zmieniany 1 raz.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

lucy.brown
Przyjaciel forum
Posty: 3
Rejestracja: 04-10-10, 22:46
Lokalizacja: Polska

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: lucy.brown » 04-10-10, 23:28

Ja tam nie lubię swojego proboszcza za bardzo, bo on tylko na kazaniach narzeka, narzeka i jeszcze raz narzeka. A jak nie narzeka to bez przerwy woła o kase na tace. Jak idę do kościoła to słyszę słowo pieniądz odmienione przez wszystkie przypadki w liczbie pojedyńczej i mnogiej. Dlatego wolę chodzić do innej parafii, bo w mojej to można tylko wiarę stracić. A ludzie przecież dają z dobrego serca a nie płacą haracze. U nas to wstyd rzucić 2 zł bo się księdzu widzi mało. Kto rzuci najwięcej ten najbardziej wierzący w jego oczach. :-/ Jak kiedyś zauważył, że taki młody chłopak, który zaczął zarabiać nie rzucił nic do koszyka to go opierdzielił na cały kościół. Albo jak widzi że ktoś stoi w przedsionku kościoła to wyśmieje z ambony. I to są ci nasi pasterze. Ja ogólnie myślę, że gościu pominął się z powołaniem. Myślę, że dobrze by się sprawdził jako księgowy :-P bo lubi zapisywać kto ile dał na kościól w danym miesiącu, a kto nic nie dał. wszystko ma czarno na białym. tylko czekam aż na emeryture pójdzie, bo jest z nami odkąd pamiętam a już na pewno tyle ile ja żyję. i szczerze męczy mnie ten człowiek już. a nauki w szkole i nauki do bierzmowania z nim sobie nigdy nie zapomnę, bo to dla mnie trauma na całe życie.

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11191
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: hiob » 05-10-10, 05:04

lucy.brown pisze:Ja tam nie lubię swojego proboszcza za bardzo, bo on tylko na kazaniach narzeka, narzeka i jeszcze raz narzeka.
A może ma powody?
A jak nie narzeka to bez przerwy woła o kase na tace. Jak idę do kościoła to słyszę słowo pieniądz odmienione przez wszystkie przypadki w liczbie pojedyńczej i mnogiej.
Może i tu ma powody? Nie oceniam nikogo, nie znam waszej parafii, ale wspomaganie Kościoła jest obowiązkiem każdego katolika. Pewnie, że nie to (przypominanie o potrzebie wspierania Kościoła) powinno być celem każdej katechezy, ale też wierni powinni być tak hojni, by ksiądz nie miał powodu o tym wciąż wspominać.
Dlatego wolę chodzić do innej parafii, bo w mojej to można tylko wiarę stracić. A ludzie przecież dają z dobrego serca a nie płacą haracze. U nas to wstyd rzucić 2 zł bo się księdzu widzi mało.
Wybacz, ale ja bym się wstydził dać dwa złote na tacę. Dwa złote bym się wstydził dać kelnerowi napiwku w knajpie, czy taksówkarzowi za kurs, a co dopiero Bogu. Nie rozumiem, dlaczego nikogo nie oburza to, że bilet na tramwaj kosztuje dwa złote, bilet do kina piętnaście, bułka w McDonaldsie osiem, a wszystkim przeszkadza, że ksiądz potrzebuje pieniędzy. Ale każdy by chciał i świece i lampy i organy i posprzątany kościół i dach który nie cieknie, i czystą sutannę księdza itd, itp.
Myślę, że dobrze by się sprawdził jako księgowy :-P bo lubi zapisywać kto ile dał na kościól w danym miesiącu, a kto nic nie dał.
Nie bardzo wiem, co to za wada... Raczej ksiądz, który nie ma pojęcia o finansach swej parafii to jest problem. A alternatywą mogłoby być powierzenie spraw finansowych parafii osobom świeckim, jak to jest w USA, ale na to chyba nie ma, przynajmniej na razie, zbyt wielkich szans. I to z wielu powodów.

Jednak jak masz ochotę dyskutować o finansach w kontekście Kościoła, zapraszam do tych wątków, gdzie pisaliśmy o tym, na przykład tutaj:

viewtopic.php?t=159

viewtopic.php?t=406

viewtopic.php?t=177

Zapraszam.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

lucy.brown
Przyjaciel forum
Posty: 3
Rejestracja: 04-10-10, 22:46
Lokalizacja: Polska

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: lucy.brown » 05-10-10, 14:25

Kościół jest taki, jakie są możliwości finansowe parafian. W różnych częściach Polski jest różny poziom życia. Ludzie dają ile mają Chodzi o to że mówisz, że byś się wstydził. Nie wszyscy ludzie mają taki sam standard życia. Rozumiem, że przeciętny polski emeryt, który daje co niedzielę dwa złote plus opłata na kościół powinien się wstydzić za siebie? Dziwna ta twoja ocena Hiobie, naprawdę dziwna i krzywdząca. Zapewniam cię że nie każdego stać na kino czy na chodzenie do McDonalda, czy na kawę do jakiegoś baru. Co zauważam: emeryt nie ma czasem na przejazd autobusem.
Czy jeżeli nie daję na tacę to nie mam prawa wejść do kościoła?
Rozumiem, kościół ma potrzeby, ale czy ksiądz powienien cały czas maglować przyziemny temat o finansach zamiast poświęcić tyle samo czasu i energii na porządne mądre kazanie? Bo jak cała parafia twierdzi że ksiądz mówi cały czas o kasie to widocznie cały czas mówi i niczego sobie nie wymyślam. Przed, w trakcie i po Mszy Św. Tyle to czasem bywa finansowych kazań.
Czuję, że traktujesz mnie jako kogoś kto atakuje kościół. Nie atakuję kościoła. Atakuję pewne skłonnosci księży, które mnie drażnią. Dla mnie ksiądz to powinien być przede wszystkim apostołem a nie organizatorem remontowo-budowlanym, architektem i dekoratorem wnętrz.

maku
Przyjaciel forum
Posty: 19
Rejestracja: 05-10-10, 10:12
Lokalizacja: Północ

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: maku » 05-10-10, 14:43

Skoro tekst jest "ogólnodostępny" pozwalam sobie wyslać go mojemu pastorowi.
Takze dzieki.
protestant

maku
Przyjaciel forum
Posty: 19
Rejestracja: 05-10-10, 10:12
Lokalizacja: Północ

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: maku » 05-10-10, 14:47

hiob pisze:Wybacz, ale ja bym się wstydził dać dwa złote na tacę. Dwa złote bym się wstydził dać kelnerowi napiwku w knajpie, czy taksówkarzowi za kurs, a co dopiero Bogu. Nie rozumiem, dlaczego nikogo nie oburza to, że bilet na tramwaj kosztuje dwa złote, bilet do kina piętnaście, bułka w McDonaldsie osiem, a wszystkim przeszkadza, że ksiądz potrzebuje pieniędzy
Z tego samego zalożenia wyszedłem.
Choć to może bardziej kalkulacja,logika a nie dawanie ochotnym sercem.
Nie musi sie wykluczć.
Ostatnio zmieniony 05-10-10, 15:22 przez maku, łącznie zmieniany 1 raz.
protestant

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11191
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: hiob » 06-10-10, 00:05

lucy.brown pisze:Kościół jest taki, jakie są możliwości finansowe parafian. W różnych częściach Polski jest różny poziom życia. Ludzie dają ile mają Chodzi o to że mówisz, że byś się wstydził. Nie wszyscy ludzie mają taki sam standard życia. Rozumiem, że przeciętny polski emeryt, który daje co niedzielę dwa złote plus opłata na kościół powinien się wstydzić za siebie? Dziwna ta twoja ocena Hiobie, naprawdę dziwna i krzywdząca. Zapewniam cię że nie każdego stać na kino czy na chodzenie do McDonalda, czy na kawę do jakiegoś baru. Co zauważam: emeryt nie ma czasem na przejazd autobusem.
Czy jeżeli nie daję na tacę to nie mam prawa wejść do kościoła?
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że są osoby dla których dwa złote jest dużą sumą i często stoją przed wyborem: Lekarstwo, albo wspomożenie Kościoła. Ale ja nie o tych osobach pisałem. I myślę, że żaden ksiądz nie ma pretensji, czy żalu do ubogich w swej parafii. Myślę, że zna ich potrzeby i raczej by wspomaga, niż żąda od nich wsparcia. Wiem także i to, że akurat te osoby są bardzo często takie, jak uboga wdowa:

Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie. (Mk 12, 41-44)

Problem polega na tym, że to nie te osoby narzekają, nie te oskarżają Kościół. Te w ciszy i modlitwie, ochoczym sercem Kościół wspomagają. Najbardziej narzekają na "chciwość Kościoła" ci, którzy po nabożeństwie wsiadają w swoje samochody, tankują za kilkaset złotych benzynę, jadą na obiad do restauracji, by przy butelce drogiego wina nadawać na "pazernych księży".

Oczywiście uogólniam, a zatem krzywdzę niektórych. Ale myślę, że wiesz co chcę powiedzieć. Każde uogólnienie jest w jakiś sposób krzywdzące, ale w każdym jest też spora doza prawdy.
Rozumiem, kościół ma potrzeby, ale czy ksiądz powienien cały czas maglować przyziemny temat o finansach zamiast poświęcić tyle samo czasu i energii na porządne mądre kazanie? Bo jak cała parafia twierdzi że ksiądz mówi cały czas o kasie to widocznie cały czas mówi i niczego sobie nie wymyślam. Przed, w trakcie i po Mszy Św. Tyle to czasem bywa finansowych kazań.
Cóż, nie znam tego księdza i nie odpowiem Ci. Może masz rację. Może ten ma rzeczywiście problem. Ale znacznie pomocniejsze by było w takiej sytuacji, gdyby "cała parafia" modliła się za niego, a nie oceniała, plotkowała, mówiła o tym. Gdybyśmy dziesięć procent czasu jaki poświęcamy na mówienie o księżach z sąsiadami i rodziną poświęcili na rozmowę z Bogiem o nich, zmienilibyśmy świat.
Czuję, że traktujesz mnie jako kogoś kto atakuje kościół. Nie atakuję kościoła. Atakuję pewne skłonnosci księży, które mnie drażnią. Dla mnie ksiądz to powinien być przede wszystkim apostołem a nie organizatorem remontowo-budowlanym, architektem i dekoratorem wnętrz.
Zgoda. Powinien. Ale ksiądz jest tylko człowiekiem. I to człowiekiem w szczególny sposób atakowanym przez kudłatego. Dlatego musimy ich wspomagać. Modlitwą, radą, pomocą, poświęcając jakieś wyrzeczenia w ich intencji. Narzekanie i atakowanie ich, nawet, gdy są grzesznikami, nie pomoże ani im, ani nam.
maku pisze:Skoro tekst jest "ogólnodostępny" pozwalam sobie wyslać go mojemu pastorowi.
Takze dzieki.
Ten tekst przydałby się każdemu chrześcijaninowi, nie tylko księżom czy pastorom. Pan Kucharczak to mądry gość i warto skorzystać z jego przemyśleń i rad. :-D

Z tego samego zalożenia wyszedłem.
Choć to może bardziej kalkulacja,logika a nie dawanie ochotnym sercem.
Nie musi sie wykluczć.[/quote]

Wszystko powinniśmy robić ochotnym sercem. Miłość musi być naszą motywacją. Ale prawdziwa miłość "boli". To nie są motylków w sercu. Jezus, oddając za nas życie nie odczuwał niczego przyjemnego, a jednak wtedy nas w pełni miłował. Dlatego "kalkulacja" która wynika z miłości jest niezbędnym elementem chrześcijańskiego życia. Motywem musi być miłość, ale za nią muszą postępować czyny. Inaczej miłość pozostaje pustym słowem.

PS. Przy okazji witam brata w Chrystusie na forum. Pozdrowienia dla pastora. ;-)
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

wielkopolek
Przyjaciel forum
Posty: 12
Rejestracja: 30-07-10, 20:21
Lokalizacja: Gniezno

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: wielkopolek » 11-12-10, 20:53

Trudne sytuacje jakie nas spotykają każą nam zastanowić się nad naszą relacją względem Boga. Czy uznaję Chrystusa za Pana mojej duszy? Skoro jest Królem wszechświata ale czy jest Królem mojej duszy? Często zachowujemy się jak członkowie Wysokiej Rady z Ewangelii św. Łukasza, którzy drwiąco mówili, że skoro innych wybawiał niech się sam uratuje, owszem Chrystus mógł zejść z krzyża ale z miłości do stworzenia cierpiał wzgardę, wyszydzenie i w końcu śmierć. Jaka jest moja postawa wobec trudności w pracy w chorobie? Często jest tak, że uciekamy się do nie uczciwych zachowań tłumacząc, że przecież musimy przetrwać i wybieramy drogę na skróty. Prowadzi to do obumierania sumienia i z czasem nieuczciwość staje się sposobem na życie. Potem żądamy od Boga pomocy zachowując się jak zły łotr zupełnie pomijając sprawiedliwość. Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata stawia pytanie o to kto jest moim królem? Komu oddaje pokłon? To jest też pytanie o sumienie?

Awatar użytkownika
yaro21
Przyjaciel forum
Posty: 141
Rejestracja: 07-08-10, 19:22
Lokalizacja: Skoczów

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: yaro21 » 02-01-11, 08:26

lucy.brown pisze:Kościół jest taki, jakie są możliwości finansowe parafian. W różnych częściach Polski jest różny poziom życia. Ludzie dają ile mają Chodzi o to że mówisz, że byś się wstydził. Nie wszyscy ludzie mają taki sam standard życia. Rozumiem, że przeciętny polski emeryt, który daje co niedzielę dwa złote plus opłata na kościół powinien się wstydzić za siebie? Dziwna ta twoja ocena Hiobie, naprawdę dziwna i krzywdząca. Zapewniam cię że nie każdego stać na kino czy na chodzenie do McDonalda, czy na kawę do jakiegoś baru. Co zauważam: emeryt nie ma czasem na przejazd autobusem.
Czy jeżeli nie daję na tacę to nie mam prawa wejść do kościoła?
Chciałbym w tym miejscu podzielić się z Wami takim moim mini świadectwem.
Na początek mam taką uwagę do wszystkich wypominających ile to ja dałem na tacę. Jeżeli masz dawać na tacę w ten sposób, to nie dawaj wcale i nikt Cię z kościoła z tego powodu nie wyrzuci. A takie wypominanie prowadzi tylko ataków na pazernych księży i do rzucania epitetami typu darmozjady. Nie mam tu na myśli nikogo z Was, ale takie opinie słyszę nie raz w środowisku, w którym przyszło mi żyć.
Ja zawsze dawałem na tacę z tego co mi zbywało, a że za bardzo nie zbywało, więc księża na moich ofiarach raczej się nie wzbogacili. Muszę przyznać, że finansowo nigdy się u nas nie przelewało, a były okresy kiedy było naprawdę dramatycznie. Widząc, że nie daję rady, powierzyłem swoje kłopoty Panu Bogu. Zrozumiałem, że jeżeli Bóg mnie kocha, a kocha mnie na pewno, to nie da mi zginąć i zatroszczy się o mnie. Robił to nie raz dla innych, więc dlaczego nie mógłby zrobić tego dla mnie.

1 Krl 17:8-16
8. Wówczas Pan skierował do niego to słowo:
9. Wstań! Idź do Sarepty koło Sydonu i tam będziesz mógł zamieszkać, albowiem kazałem tam [pewnej] wdowie, aby cię żywiła.
10. Wtedy wstał i zaraz poszedł do Sarepty. Kiedy wchodził do bramy tego miasta, pewna wdowa zbierała tam sobie drwa. Więc zawołał ją i powiedział: Daj mi, proszę, trochę wody w naczyniu, abym się napił.
11. Ona zaś zaraz poszła, aby jej nabrać, ale zawołał na nią i rzekł: Weź, proszę, dla mnie i kromkę chleba!
12. Na to odrzekła: Na życie Pana, Boga twego! Już nie mam pieczywa - tylko garść mąki w dzbanie i trochę oliwy w baryłce. Właśnie zbieram kilka kawałków drewna i kiedy przyjdę, przyrządzę sobie i memu synowi [strawę]. Zjemy to, a potem pomrzemy.
13. Eliasz zaś jej powiedział: Nie bój się! Idź, zrób, jak rzekłaś; tylko najpierw zrób z tego mały podpłomyk dla mnie i przynieś mi! A sobie i twemu synowi zrobisz potem.
14. Bo Pan, Bóg Izraela, rzekł tak: Dzban mąki nie wyczerpie się i baryłka oliwy nie opróżni się aż do dnia, w którym Pan spuści deszcz na ziemię.
15. Poszła więc i zrobiła, jak Eliasz powiedział, a potem zjadł on i ona oraz jej syn, i tak było co dzień.
16. Dzban mąki nie wyczerpał się i baryłka oliwy nie opróżniła się według obietnicy, którą Pan wypowiedział przez Eliasza.
(BT)


Zrozumiałem jak ważne jest to, by dawać, a nie tylko brać. Z czasem moje datki na tacę stały się wielokrotnością tego, co dawałem kiedyś. Nie raz przychodzi pokusa, nie dawaj tyle, bo tobie braknie. Jednak gdy dajemy z serca, Pan Bóg nam to wynagradza. Ja nie zarabiam więcej niż kiedyś, żona straciła pracę, rodzina nasza powiększyła się o jedną osobę. Dla wielu ludzi byłaby to sytuacja dramatyczna. Powiem tak, nadal się nie przelewa, ale też nigdy nam nie brakuje i zawsze mamy tyle, ile nam potrzeba. A im bardziej daję z serca, tym większy mam pokój wewnętrzny i tym większe błogosławieństwo spływa na naszą rodzinę.
Chwała Panu.
lucy.brown pisze:Dla mnie ksiądz to powinien być przede wszystkim apostołem a nie organizatorem remontowo-budowlanym, architektem i dekoratorem wnętrz.
Gdyby ksiądz nie był organizatorem remontowo-budowlanym, architektem i dekoratorem wnętrz, to zaczęły by się narzekania, co to za ksiądz, co nie dba o swoją parafię. Stare przysłowie pszczół mówi: Jeszcze się taki nie narodził, żeby każdemu dogodził.
Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii (1Kor 9, 16)

Ada
Przyjaciel forum
Posty: 1066
Rejestracja: 06-09-10, 15:20
Lokalizacja: Radom

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: Ada » 03-01-11, 15:28

Widzę, że ominęłam ciekawy temat:).

Pozwolę sobie i ja podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami na temat "dawania lub niedawania" na tacę.

...W zasadzie od tego zaczęło się moje poszukiwanie Boga na nowo.

Kwestia tego, czy kapłani winni żyć w celibacie wydaje mi się ...praktycznie niezwiązana z tym tematem. Ponieważ, bez względu na to, czy miałby żonę i dzieci, czy też nie, jeśli będzie chciał przywłaszczyć sobie majątek kościoła, będzie to robił. Bo nawet jeśli będzie pracował (nie w kościele), to i tak może ocenić, że to za mało.

To wszystko zależy od jego spojrzenia na swoją posługę. Nie każdy policjant zostaje policjantem, bo chce łapać złodziei:)... wielu robi to dla wcześniejszej emerytury i po to, żeby jakoś to życie bez ciężkiej pracy zleciało. Żeby nałapać kontaktów i wiedzieć, jak "zakombinować", aby lekko żyć.
Nie każdy nauczyciel też zostaje nauczycielem dlatego, że kocha dzieci. I pragnie je uczyć. Wielu robi to dla wolnych wakacji i innych korzyści wynikających z tego zawodu.

We wszystkich zawodach są ludzie, którzy minęli się z powołaniem. I w posłudze kapłańskiej w moim przekonaniu jest dokładnie tak samo. Co prawda, nie powinno tak być:)... bo to zupełnie ..."innej kategorii zawód", w zupełnie innych wymiarach, jednak, niestety tak jest.

Rozumiem Lucy, ponieważ wychowałam się we wsi i znałam różnych kapłanów. Byli też ci "niesamowici", których aż chciało się słuchać, aż czuło się ...to ciepło Chrystusa.

Dawać czy nie dawać? ile dawać? Pismo mówi bardzo ładnie słowami Pawła w jednym z listów: dawajmy tyle, żebyśmy się nie powstydzili i jednocześnie tyle, żebyśmy nie czuli się przymuszeni.

I bez względu na to, czy jest to 100 zł. czy też 2 zł., winniśmy tego się trzymać.

Ks. nie powinien krzywo patrzeć nawet na 2 zł. Bo, komuś, kto ma piękny dom i samochód, też może akurat w tą niedzielę brakować. Ktoś może najzwyczajniej w świecie zapomnieć. I może nie dać wcale.

Oczywiście, zgadzam się z Hiobem co do tego, że powinniśmy mieć świadomość utrzymania swojego kościoła. Bo mieć i nie dawać, nie jest dobre.

Jak tu jednak mieć ochocze serce do dawania, skoro widzimy, że nasz ks. kupuje kolejne nowe, piękne auto, prosto z salonu? jak możemy wierzyć, że kościół nie ma, skoro nasz ks. podjeżdża nowym wysokiej klasy autem terenowym? kupuje w sklepie porządne zapasy najwyższej klasy alkoholu? ubiera się w najlepszych sklepach?

Zastanawiam się, bo powinno tu paść pytanie: czy mu nie wolno? nie może napić się dobrej whiskey? nie może mieć dobrego auta?

ano może... przecież jest tylko człowiekiem.

No właśnie... czy jest zwykłym człowiekiem? no nie wiem. Czy apostołowie zbierali pieniądze na gminy a sami mieli swoich niewolników którzy nosili ich w lektykach? czy ubierali się w najpiękniejsze szaty?

czy można wierzyć ks., który twierdzi, że kościół nie ma pieniędzy, a sam jednocześnie opływa w luksusy?

Mój wuj w tegoroczne święta powiedział, że samochód nie jest żadnym synonimem luksusu. Bo ja wiem? nie każdego stać na samochód za 100 tys. zł.

W USA jest inaczej niż w Polsce. Tam KRK jest mniejszościowy.

Ktoś powinien teraz powiedzieć: no tak, wsadźmy ks. do stodoły, niech tam mieszka, ubierzmy go w jakieś łachmany i dajmy hulajnogę do jeżdżenia. Wtedy będzie dobrze!

Nie! nie o to chodzi! przecież ma prawo mieszkać jak cywilizowany człowiek i ma prawo poruszać się jak cywilizowany człowiek. Ale skoro twierdzi, że kościół nie ma pieniędzy, że wierni dają tak mało, że ledwo wystarcza mu od m-ca do m-ca, nie mówiąc o tym, żeby coś w kościele zrobić, a kupuje nowe auto, tzn., ...że kłamie.

Może brzydko to brzmi, ale taka jest w moim przekonaniu prawda. Takimi byli czasem wielcy papieże sprzed wieków, biskupi, kardynałowie... takimi są czasem zwykli kapłani.

I takiemu nie dałabym więcej, niż wypada moja część na zapłacenie rachunków za śmieci, podatek za cmentarz, prąd i ogrzewanie.

Słucham co dzień radia Maryja. Lubię, bo to jedyne chrześcijańskie radio, zawsze dostępne:). Mogę tam posłuchać mszy, dobrych wiadomości, innych ciekawych rzeczy. Są oczywiście i takie, których moim zdaniem powinno nie być:), ale to już inny temat...

W każdym razie czasami ks. Rydzyk mówi. Mówi o Chrystusie, o modlitwie,... z tak wielkim zapałem, że... nigdy nie pomyślałabym, że ...jego myślenie może być przyziemne. Nie wiem, czy to prawda... swego czasu było o tym bardzo głośno. Ponoć kupił sobie Maybacha za nowe 1 mln zł. ... Toż to stare 10 mld zł.

Moi kochani... może to kogoś urazi... ale to jest dla mnie jakieś ogromne niezrozumienie ewangelii. Przez niego samego. Nie można być kapłanem głoszącym Chrystusa miłosiernego, kochającego... każdego człowieka, biednego i chromego, miłości do bliźniego na każdej płaszczyźnie... nie można być kapłanem poświęconym Niebu, nie przywiązanym do tego świata i jednocześnie tak wykorzystywać dary ludzi dla potrzebujących. Przecież ten człowiek nie odłożył sobie na to z kościelnej pensji...

To tak, jakby ktoś kto objada się w najdroższych restauracjach twierdził, że głoduje.

I jeszcze jedno. Kościół starożytny ze zgromadzonych pieniędzy "na tacę" nie budował kościołów, nie zapewniał bytu duchownym, a wspomagał wiernych biednych kościoła. Cierpiących, wdowy, i misje. My, dając na tacę, niestety, w żaden sposób takim ludziom nie pomagamy. Na te cele musimy dać osobno. Osobno dla CARITAS, dla biednych polskich dzieci, które chcą się uczyć, dla chorych, dla dotkniętych klęskami itd. A tych jest na świecie bardzo wielu.

I o tych przede wszystkim powinniśmy pamiętać. Bo to ważniejsze, niż nowy wielki kościół.
"Starajcie się wpierw o Królestwo Boże, a wszystko inne będzie wam dane"

Ada

Piotr13
Przyjaciel forum
Posty: 1
Rejestracja: 24-11-10, 16:32
Lokalizacja: Pszczyna

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: Piotr13 » 18-01-11, 21:53

Tekst Franciszka Kucharczaka świetny. Niestety , opisane w nim niepokojące zjawiska są chyba częścią znacznie rozleglejszego procesu, który dotyka cały Kościół w Polsce. Mam na myśli stygnięcie naszej wiary, oddalanie się od Boga , które w ostatnich 2 dekadach przyśpieszyło gwałtownie. Uważam, że bez Bożego wsparcia nie jesteśmy w stanie się obronić. Prawda o naszym położeniu musi dotrzeć do wszystkich pragnących żyć wiarą, zwłaszcza do ludzi odpowiedzialnych za Kościół w Polsce. Im więcej takich tekstów, tym lepiej. Rzeczywiście, brakuje mi jednoznacznego stanowiska księży i biskupów wobec wielu niepokojących zjawisk. To nie tylko kwestia In vitro, choć bardzo ważna. Brakuje mi na przykład wyraźnej oceny powszechnie dostępnej i bezczelnie narzucanej nam na wiele sposobów pornografii. Brakuje mi wyraźnego sprzeciwu wobec seksualnej rozwiązłości.Mam nadzieję, że nasi pasterze zainicjują coś na podobieństwo ogólnonarodowej modlitwy o nawrócenie.
My natomiast , szeregowi wierni, możemy już teraz o to się modlić

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11191
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: hiob » 21-01-11, 05:48

Piotr13 pisze:...
My natomiast , szeregowi wierni, możemy już teraz o to się modlić
To jest, wydaje mi się, klucz do wygrania dzisiejszej batalii. Modlić się za nasze rodziny, za nasze dzieci, za Ojczyznę, za Kościół, za naszego proboszcza, za wszystkich kapłanów, za biskupów i papieży.

Gdyby każdy chrześcijanin poświęcał na modlitwy połowę tego czasu, który poświęca na krytykowanie księży i Kościoła, świat wyglądałby zupełnie inaczej. I ważne, by nie zapominać także o wyrzeczeniach, postach, o czym zresztą wspomina też pan Kucharczak. Pewne złe duchy można pokonać tylko modlitwą i postem. Inaczej mówiąc musimy do tej walki podejść na serio, a wtedy na pewno odniesiemy zwycięstwo.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Awatar użytkownika
myschonok
Przyjaciel forum
Posty: 957
Rejestracja: 15-02-10, 00:29
Lokalizacja: Miedzy Erkelenz a Hückelhoven

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: myschonok » 21-04-11, 12:04

Dzis wielki czwartek...podziekujmy prosze naszym kaplanom, za to, ze ...po prostu sa.
Kiedys byl piekny zwyczaj calowania kaplanskich rak...czy ktos z nas sie odwazy, wobec innych ludzi ukleknac przed kaplanem ( tym czlowiekiem, grzesznym)a przeciez namaszczonym przez Pana, i ucaluje jego rece ktore daja nam Chrystusa.....?


Dariusz Kowalczyk SJ
Kapłańska duma


Cieszę się, że w roku kapłańskim mogłem w Wielki Czwartek uczestniczyć we Mszy krzyżma z Papieżem Benedyktem XVI w Bazylice Watykańskiej. Wielki Czwartek to kapłańskie święto, a sprawowana przed południem Msza krzyżma, która w katedrach całego świata gromadzi kapłanów pod przewodnictwem ich biskupa ordynariusza, jest szczególnym momentem tego świętowania. W Bazylice Watykańskiej wokół Biskupa Rzymuzgromadziło się ok. trzech tysięcy księży (ktoś powiedział – rzeka księży), którzy chcieli pokazać modlitewną solidarność z Ojcem świętym i między sobą. Po Mszy, kiedy wychodziliśmy z bazyliki, niektórzy ludzie składali nam życzenia, a pewna – może trochę egzaltowana – zakonnica wzniosła okrzyk: Viva, stan kapłański!

Na jakiekolwiek dobre słowo księża nie mają co liczyć w przypadku niektórych mediów; nawet w dniu swojego święta. Po powrocie z Bazyliki do domu, zajrzałem na polskie portale. Na Onecie rzucał się w oczy "okolicznościowy" tytuł: "Księża odchodzą, olbrzymi spadek powołań". A na WP podobnie" "Dlaczego księża coraz częściej odchodzą z kościoła". Na gazeta.pl też po staremu: "Papieża chroni immunitet i nie będzie zeznawał ws. molestowania". Pomyślałem sobie: ciekawe, co katofoby przygotują na Wielki Piątek i Niedzielę Zmartwychwstania? Czym pobudzą internetowych opluwaczy Kościoła? I z tym większą radością przeczytałem e-maile oraz sms-y z życzeniami, jakie otrzymałem od przyjaciół z okazji święta kapłaństwa. Niektórzy księża są przybici ciągłymi atakami na Kościół katolicki. Przyznam, że na mnie te swoiste seanse nienawiści działają mobilizująco. Co więcej, rośnie we mnie duma z bycia kapłanem. Smucą mnie grzechy kapłanów, ale widzę, że są one tak bardzo nagłaśniane i uogólniane na wszystkich, w tym na ostatnich świętych papieży, gdyż wiele środowisk perfidnie je wykorzystuje, aby zwalczać Ewangelię, której głosicielami są kapłani. Grzech staje się pretekstem do zwalczania dobra.

Co do - z trumfem ogłaszanego - spadku powołań, to warto przytoczyć niektóre dane Rocznika Statystycznego Kościoła. W roku 2006 na świecie było 407.262 kapłanów diecezjalnych i zakonnych, w tym 33.478 z Afryki, 121.119 z Ameryki Północnej i Łacińskiej, 51.281 z Azji, 196.653 z Europy i 4.731 Australii i Oceanii. W porównaniu do roku 1997, liczba księży w niewielkim stopniu wzrosła, z 404.208 do 407.262. Wzrost ten jest szczególnie zauważalny w Afryce (z 25.279 do 33.478) i Azji (z 40.441 do 51.281). W Europie w tym samym okresie liczba powołań kapłańskich spadła, podczas gdy w obu Amerykach pozostała na tym samym poziomie. W roku 2010 powyższe tendencje są podobne, ale na dokładniejsze dane trzeba poczekać. Warto oczywiście zauważyć, że wzrost kapłanów w świecie jest proporcjonalnie mniejszy niż wzrost liczby katolików. W każdym razie kapłański ród zmienia kolor skóry – coraz mniej w nim białych mężczyzn z Europy, a coraz więcej Azjatów i Afrykańczyków.

Dlaczego młodzi ludzie zostają kapłanami? Każdy z nich ma swoją własną odpowiedź na to pytanie, to znaczy swoją własną historię. Ja patrzę na swoje kapłaństwo w czterech wymiarach. Po pierwsze, doświadczyłem i doświadczam, że Bóg chce mnie jako kapłana. Nie miałem żadnej cudownej wizji, a jednak na modlitwie słyszę w sobie Jego głos i nie wątpię, że mam to, co ludzie nazywają powołaniem. Po drugie, ludzie chcą mnie jako kapłana. Nie męża, lekarza, dziennikarza, ale właśnie kapłana. Na różne sposoby mi to komunikują. Po trzecie, jestem kapłanem zakonnikiem, w zakonie jezuitów. I czuję się bardzo związany z tą kapłańską wspólnotą, którą prawie pięć wieków temu Pan Bóg powołał do istnienia. A po czwarte, sam siebie odnajduję w kapłaństwie. Nie umiem wyobrazić sobie siebie poza kapłaństwem zakonnym. I jeszcze jedno, mogę mieć udane lub nieudane dni, ale kiedy odprawię Mszę świętą, to wiem, że na pewno zrobiłem coś sensownego.
Czlowiek w czlowieku umiera, gdy zlo czynione- nie boli- a dobro- nie raduje....

benedictus
Przyjaciel forum
Posty: 9
Rejestracja: 17-11-11, 01:29
Lokalizacja: Polska
Kontakt:

Tsunami czy cenzura?

Post autor: benedictus » 24-11-11, 11:01

Szczęść Boże...
Wczoraj było sobie o o luksusowym aucie nie Ojca Rydzyka i manipulacji
a dzisiaj jest tylko jedna strona postów - czyżby atak Hakerów?
Pozdrawiam ADE
AA
Błogosławiony, który idzie w imię Pana.

Ada
Przyjaciel forum
Posty: 1066
Rejestracja: 06-09-10, 15:20
Lokalizacja: Radom

Re: Niech ksiądz będzie niedzisiejszy

Post autor: Ada » 24-11-11, 18:55

Dziękuję za pozdrowienia benedictus 8-) ,

część wątku i dalsza dyskusja została przeniesiona do "Felietonów Hioba" w temacie "Nie można było tego rozdać ubogim".
"Starajcie się wpierw o Królestwo Boże, a wszystko inne będzie wam dane"

Ada

ODPOWIEDZ