Włosiennice - czy to pomaga w modlitwie ?

Tutaj są dyskusje na temat wiary. Masz jakieś pytania dotyczące nauki Kościoła, na temat chrześcijaństwa, sekt, wiary, a także komentarz na temat jakiegoś tekstu z mojej stronki? Tutaj możesz wyrazić swoje opinie i zadać pytania.

Moderator: Marek MRB

auaran
Przyjaciel forum
Posty: 8
Rejestracja: 15-03-13, 09:10
Lokalizacja: Polska

Włosiennice - czy to pomaga w modlitwie ?

Post autor: auaran » 15-03-13, 10:52

Witam !

Co sądzicie o włosiennicach używanych przez świętych katolickich, opus dei, itd....
Czy to pomaga w modlitwie ?
Można przez to podobno osiągnąć wyższy stopień umartwienia i koncentracji łącząc się z Chrystusem ukrzyżowanym.

Widze że jest coś takiego na ebay:
http://www.ebay.pl/itm/w-osiennica-nowa ... 1088wt_936

Pozdrawiam i z Panem Bogiem

krulik661
Przyjaciel forum
Posty: 21
Rejestracja: 09-12-11, 15:10
Lokalizacja: Wielkopolska.

Post autor: krulik661 » 15-03-13, 12:14

Włosiennice raczej nie są po to aby specjalnie zakładać je do modlitwy, ale ogólnie mają służyć jako-taka pomoc duchowa, pomóc umocnić się w wierze. Nie wiem jak to nazwać.
Myślę, że cytat z wikipedii Ci w tym pomoże.

Nosił ją francuski król Ludwik IX i wielkopolski książę Przemysł I. Dzięki niej Tomasz Morus, gdy w młodości studiował prawo, przez kilka miesięcy obywał się bez snu po 19–20 godzin na dobę. Podobno rzadko kiedy się z nią rozstawał. A gdy został zamordowany Tomasz Becket, arcybiskup Canterbury, okazało się, że miał ją pod ubraniem.

Nosiło ją wielu świętych i błogosławionych kościoła katolickiego m.in. Franciszek z Asyżu, Karol Boromeusz, Teresa z Avila, Ignacy Loyola, Tomasz Morus, Franciszek Salezy, Jan Maria Vianney, Teresa z Lisieux, Faustyna Kowalska, Pio z Pietrelciny, Maksymilian Kolbe, Klara z Asyżu, Edyta Stein, Józef Sebastian Pelczar, Matka Teresa z Kalkuty. Używali jej również np. teolog Hans Urs von Balthasar i papież Paweł VI[2].
Jan Maria Vianney

Św. Jan Maria Vianney słynął z surowego ducha pokuty.

"Ksiądz Balley nosił włosiennicę. Oczywiście i ks. Vianney zwrócił się do Klaudyny Bibost i do córki jej Kolumby z prośbą, by mu sporządziły włosienną kamizelkę, którą odtąd przywiązywał do ciała"[3].
Faustyna Kowalska

Św. Faustyna Kowalska pokutowała, by wyprosić łaski dla dusz grzeszników.

"Dziś nosiłam siedem godzin pas łańcuszkowy, aby uprosić danej duszy łaskę skruchy, w siódmej godzinie doznałam odpocznienia, gdyż dusza ta już we własnym wnętrzu doznawała odpuszczenia, choć jeszcze się nie spowiadała."[4].

"Otrzymałam pozwolenie na żądane pozwolenia: na pół godziny w czasie Mszy Św. bransoletki codziennie, a w tych chwilach wyjątkowych, na dwie godziny paska noszenie. Powiedział Ojciec: niech Siostra zachowa tę jak największą wierność Panu Jezusowi"[5].
Ostatnio zmieniony 15-03-13, 12:15 przez krulik661, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
grzegorzw125
Przyjaciel forum
Posty: 339
Rejestracja: 06-05-12, 21:03
Lokalizacja: R-m
Kontakt:

Post autor: grzegorzw125 » 15-03-13, 22:28

krulik661 pisze:Włosiennice raczej nie są po to aby specjalnie zakładać je do modlitwy, ale ogólnie mają służyć jako-taka pomoc duchowa, pomóc umocnić się w wierze. Nie wiem jak to nazwać.
Racja. Włosiennice to bardzo specyficzny sposób pokuty czy też zadośćuczynienia albo innej intencji jaką noszący chce ofiarować Panu Bogu. Włosiennica nie jest trendem ani promocją ani tym bardziej gwarancją Nieba.

Nie bardzo też rozumiem:
auaran pisze:Można przez to podobno osiągnąć wyższy stopień umartwienia
"Kto się w opiekę odda Panu Swemu,
A całym sercem szczerze ufa Jemu,
Śmiele rzec może: Mam obrońcę Boga,
Nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga."

"talitha kum
mówię Ci chłopcze wstań
wcale nie umarłeś lecz śpisz
jeszcze życie wyjdzie Ci..."

auaran
Przyjaciel forum
Posty: 8
Rejestracja: 15-03-13, 09:10
Lokalizacja: Polska

Post autor: auaran » 17-03-13, 09:24

grzegorzw125 pisze: Nie bardzo też rozumiem:
auaran pisze:Można przez to podobno osiągnąć wyższy stopień umartwienia
Ja to rozumiem że cierpiąc ból czy dyskonfort, np. modląc się "tajemnice Bolesne" ścislej przezywamy medytacje męki Pana Jezusa. Oddając mu swoje cierpienie, jakby uzupełniając jego mękę. Może np. wtedy kiedy akurat czujemy się konfortowo, nic nas nie boli to taki pas pomaga lepiej przeżyć modlitwę. Wiem że każde ciepienie lub niepowodzenie powinniśmy ofiarować Matce Bożej za dusze grzeszne/czyśccowe, każdego dnia, wszystkie utrapienia co znosimy.

staaw
Przyjaciel forum
Posty: 10
Rejestracja: 25-05-10, 22:45
Lokalizacja: Polska

Post autor: staaw » 17-03-13, 15:08

auaran pisze:Wiem że każde ciepienie lub niepowodzenie powinniśmy ofiarować Matce Bożej za dusze grzeszne/czyśccowe, każdego dnia, wszystkie utrapienia co znosimy.
Dokładnie tak.
Cierpienie które nas dotyka powinniśmy znosić w pokorze.
Jednak ofiarowanie Bogu cierpienia które sami sobie zadajemy sugeruje że Bóg jest.... sadystą...
Boże użycz mi pogody ducha...

Awatar użytkownika
konik
Przyjaciel forum
Posty: 2389
Rejestracja: 16-12-10, 21:14
Lokalizacja: neunkirchen

od konika

Post autor: konik » 17-03-13, 15:40

Hmmm ... ale nigdzie nie widze, zeby Pan komus tak kazal czynic tylko po to, zeby mocno bolalo.
To raczej czlowiek (pokutnik) sam ze wzgledu na Boga podejmuje takie wyzwanie ... ze wzgledu na Boga, a nie z Jego rozkazu.
Podobnie np. rodzice wiele trudu wykazuja ze wzgledu na dzieci ( nawet gdy wiaze sie to z bolem) , a nie ze wzgledu na ich rozkaz.
Tak to widze.
Milej niedzieli zycze.
konik

staaw
Przyjaciel forum
Posty: 10
Rejestracja: 25-05-10, 22:45
Lokalizacja: Polska

Post autor: staaw » 17-03-13, 16:10

Ja widzę pewną różnicę między bólem mającym przynieść korzyść drugiej osobie/dziecku a bezsensownym (według mnie) kaleczeniem ciała by sprawić "przyjemność" Bogu...

Jeżeli bardzo nie lubię zmywać, większą "zasługę w niebie" (że o żonie nie wspomnę) będę miał z dziesiątka różańca przy tej czynności, niż z koronki z włosiennicą.
Boże użycz mi pogody ducha...

Awatar użytkownika
konik
Przyjaciel forum
Posty: 2389
Rejestracja: 16-12-10, 21:14
Lokalizacja: neunkirchen

od konika

Post autor: konik » 17-03-13, 16:43

Wielu ludzi lubi zmywac - na przyklad konie, bo nie lubia jadac sianka z brudnego zlobu.
Dlatego wlosiennica jest Twoimdobrowolnym aktem, a nie przymusem ... nawet przelozeni w zakonach ingeruja w "przedsiewziecia" nadgorliwcow.
Serdecznie pozdrawiam.
konik

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11193
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Post autor: hiob » 26-03-13, 20:59

staaw pisze:Ja widzę pewną różnicę między bólem mającym przynieść korzyść drugiej osobie/dziecku a bezsensownym (według mnie) kaleczeniem ciała by sprawić "przyjemność" Bogu...
Cierpienie nie jest bezsensowne. Bóg sam nadał sens cierpieniu, bo On poprzez cierpienie odkupił nas od niechybnej śmierci. Dlatego możemy twierdzić, że cierpienie jest skarbem, jest czymś drogim.

Bóg nie jest sadystą i nie cieszy się, gdy my cierpimy, ale współcierpi z nami. Poprzez cierpienie możemy się z Nim zjednoczyć. Przypomnij sobie co na ten temat napisał św. Paweł:

Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół. (Kol 1, 24)

Każdy z nas może w swoim ciele "dopełniać braki udręk Chrystusa dla dobra Kościoła" - czy to przez ofiarowanie Mu cierpień, jakie daje nam np. choroba, czy poprzez dobrowolne umartwianie się, poprzez posty, czy włosiennicę. Nie dlatego, że Pan Jezus za mało cierpiał i my musimy uzupełnić to, czego On nie zrobił, ale dlatego, że w taki sposób możemy w mistyczny sposób połączyć się z Nim i wybłagać w ten sposób łaski dla naszych braci, a zatem stać się instrumentem pomagającym w zbawieniu innych ludzi.

W dzisiejszych czasach jednak Kościół zaleca dużą ostrożność w takich sytuacjach i nikt nie powinien stosować takich umartwień bez pomocy kierownika duchowego.

Przypomnę jeszcze fragment wspomnień siostry Łucji z czasów, gdy wraz z Hiacyntą i Franciszkiem, w Fatimie, widzieli Maryję. Cytaty za książką "Siostra Łucja mówi o Fatimie", wydanie trzecie 1989, Vice-Postulcao, P-2496 Fatima, imprimatur biskup Albert Leirii:

"Kiedyśmy tego dnia przyszli na pastwisko, Hiacynta usiadła na kamieniu zamyślona.
– "Hiacynta, chodź się bawić!"
– "Dzisiaj nie chce mi się bawić".
– "Dlaczego nie chce ci się bawić?"
– "Dlatego, że się zastanawiam. Ta Pani powiedziała nam, abyśmy odmawiali różaniec i ponosili ofiary o nawrócenie grzeszników. [...] A ofiary, jak mamy je ponieść?"
Franciszek wynalazł od razu sposób złożenia dobrej ofiary.
– "Damy nasz posiłek owcom i złożymy ofiary z jedzenia".
W parę minut potem cały nasz posiłek został rozdzielony pomiędzy naszą trzodę. I tak spędziliśmy ten dzień na czczo niczym najsurowszy kartuz.

Hiacynta tak wzięła sobie do serca ofiary za nawrócenie grzeszników, że nie opuszczała żadnej okazji, jaka się nadarzała. Były tam dzieci dwóch rodzin mieszkających w Moita , które chodziły po prośbie. Spotkaliśmy je kiedyś idąc na pastwisko z naszą trzodą. Hiacynta spostrzegłszy je powiedziała:
– "Dajmy tym biedakom nasz posiłek za nawrócenie grzeszników".
I pobiegła im go zanieść. Po południu powiedziała mi, że jest głodna. Było tam kilka drzew oliwkowych i dęby. Żołędzie były jeszcze niedojrzałe. Mimo to uważałam, że możemy je jeść. Franciszek wspiął się na drzewo oliwne, aby napełnić kieszenie, ale Hiacyncie przyszło do głowy, że moglibyśmy jeść gorzkie żołędzie dębowe, aby ponieść ofiary. I tak skosztowaliśmy tego popołudnia tej smacznej potrawy.

Dla Hiacynty była to jedna z jej normalnych ofiar. Zbierała żołędzie dębowe lub oliwki. Któregoś dnia powiedziałam jej:
– "Hiacynta, nie jedz tego, to bardzo gorzkie".
– "Jem właśnie dlatego, że jest gorzkie. A tę ofiarę ponoszę za nawrócenie grzeszników".

To nie były nasze jedyne ofiary postne. Umówiliśmy się, że ile razy spotkamy te biedne dzieci, damy im nasze jedzenie. A biedne dzieci, zadowolone z naszej jałmużny, starały się spotkać nas i czekały na nas na drodze.
Kiedy je tylko zobaczyliśmy, Hiacynta biegła zanieść im nasz cały posiłek dzienny, i to z taką radością, jak gdyby nie odczuwała jego braku. W te dni naszym pokarmem były orzeszki pinii, korzonki z kwiatów dzwonkowych, mające w korzeniu małą cebulkę wielkości oliwki, morwy, grzyby i coś, co zrywaliśmy z korzeni, nie pamiętam, jak to się nazywa, lub owoce, jeżeli były w pobliżu na polach naszych rodziców.

Hiacynta była niestrudzona w wynajdywaniu ofiar. Któregoś dnia sąsiad nasz zaofiarował mojej matce pastwisko dla naszej trzody. Ale było to daleko, a byliśmy w pełni lata. Moja matka tę hojną ofiarę przyjęła i posłała mnie tam. Ponieważ w pobliżu był staw, gdzie trzoda mogła się napić, więc sądziła, że byłoby dobrze, abyśmy w cieniu drzew spędzili naszą przerwę obiadową.
Po drodze spotkaliśmy naszych kochanych biedaków i Hiacynta pobiegła, aby dać jałmużnę. Dzień był piękny, ale słońce bardzo prażyło i wydawało się, że na wyschniętej ziemi wszystko się spali.
Pragnienie dawało się we znaki, a nie było ani kropelki wody do picia. Początkowo ofiarowaliśmy wspaniałomyślnie tę ofiarę za nawrócenie grzeszników, ale gdy minęło południe, nie mogliśmy więcej wytrzymać. Zaproponowałam wtedy moim towarzyszom pójść do pobliskiej miejscowości i poprosić o trochę wody. Zgodzili się na moją propozycję, poszłam więc zastukać do drzwi pewnej staruszki, która mi wręczyła dzbanek wody, a także kawałek chleba, który przyjęłam z wdzięcznością i pobiegłam podzielić się z moimi towarzyszami. Dałam od razu dzbanek Franciszkowi i powiedziałam, żeby się napił.
– "Nie chcę" – odpowiedział.
– "Dlaczego?"
– "Chcę cierpieć za nawrócenie grzeszników".
– "Hiacynta, napij się ty!"
– "Ja też chcę złożyć ofiarę za nawrócenie grzeszników".
W rezultacie wylałam wszystką wodę w kamienne wyżłobienie, by owce mogły się jej napić i odniosłam dzbanek właścicielce. Upał stawał się coraz silniejszy. Koniki polne i świerszcze łączyły swe śpiewy z rechotaniem żab w pobliskim stawie. Hiacynta osłabiona głodem i pragnieniem powiedziała do mnie ze swą zwykłą prostotą:
– "Powiedz świerszczom i żabom, żeby się uspokoiły, tak mnie boli głowa!"
Potem zapytał się Franciszek:
– "Nie chcesz ofiarować tego bólu za grzeszników?"
Biedne dziecko ścisnęło głowę rączkami i odpowiedziało:
– "Tak, chcę. Niech śpiewają i rechoczą".

Kiedyśmy po pewnym czasie zostali aresztowani, najbardziej cierpiała Hiacynta wskutek nieobecności rodziców. Ze łzami spływającymi po policzkach mówiła:
– "Ani twoi, ani moi rodzice nie przyszli nas odwiedzić. Nie dbają więcej o nas".
– "Nie płacz – powiedział jej Franciszek. – Ofiarujemy to Jezusowi za grzeszników".
I podniósłszy oczy i rączki do nieba, począł mówić modlitwę ofiarowania:
– "O mój Jezu, z miłości ku Tobie i za nawrócenie grzeszników".
A Hiacynta dodała:
– "Również i za Ojca Świętego i jako zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciw Niepokalanemu Sercu Maryi".
Kiedy po rozdzieleniu znowu umieścili nas we wspólnej celi więziennej, mówiła, że wkrótce po nas przyjdą i zaczną nas smażyć. Hiacynta zbliżyła się do okna, które wychodziło na targowisko z bydłem. Sądziłam początkowo, że chciała rozerwać się widokiem, ale wkrótce przekonałam się, że płakała. Przyprowadziłam ją do siebie i zapytałam, dlaczego płacze.
– "Dlatego, że umrzemy nie zobaczywszy ani naszych tatusiów, ani naszych mam" – odpowiedziała i ze łzami spływającymi jej po policzkach dodała: – Chciałabym przynajmniej zobaczyć moją mamę!"
– "A więc nie chcesz złożyć tej ofiary za nawrócenie grzeszników?"
– "Chcę, chcę!"
Ze łzami w oczach, wzniosła ręce i oczy do nieba i odmówiła modlitwę ofiarowania:
– "O mój Jezu, z miłości do Ciebie, za nawrócenie grzeszników, za Ojca Świętego, i jako zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi".

Postanowiliśmy zatem odmówić nasz różaniec. Hiacynta zdjęła medalik, który miała na szyi, poprosiła jednego z więźniów, aby go powiesił na gwoździu na ścianie. Uklękliśmy przed tym medalikiem i zaczęliśmy się modlić.
Więźniowie modlili się wspólnie z nami, jeżeli w ogóle umieli się modlić; w każdym razie klęczeli. Po skończeniu różańca Hiacynta powróciła do okna i płakała.
– "Hiacynto, nie chcesz złożyć tej ofiary Panu Jezusowi?"–
zapytałam ją.
– "Chcę, ale myślę o mojej mamie i płaczę mimo woli".
Ponieważ Najświętsza Panna powiedziała nam, abyśmy składali również nasze modlitwy i umartwienia za grzechy popełnione przeciw Niepokalanemu Sercu Maryi, postanowiliśmy, że każdy z nas wybierze inną intencję. Jeden za grzeszników, drugi za Ojca Świętego, a trzeci jako zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi. Jak tylko zrobiliśmy to postanowienie, zapytałam Hiacyntę, jaką intencję chciałaby sobie wybrać?
– "Ja ofiaruję na wszystkie intencje, bo wszystkie mi się podobają".

Po kilku dniach szliśmy z naszymi owieczkami po drodze, na której znalazłam kawałek sznura od wozu. Podniosłam go i dla żartu owinęłam sobie ramię. Zauważyłam, że ten sznur sprawia
mi dotkliwy ból. Powiedziałam wtedy do moich kuzynów:
– "Słuchajcie! To boli! moglibyśmy się nim wiązać i nosić na sobie jako umartwienie z miłości do Jezusa".
Biedne dzieci przytaknęły memu pomysłowi i każdy z nas po przecięciu na trzy części owiązał go sobie wokół bioder. Czy to grubość i szorstkość sznura była temu winna, a może dlatego, że za
mocno go związaliśmy, w każdym razie ten rodzaj pokuty sprawiał nam okropny ból. Hiacynta często nie mogła się powstrzymać od łez. Gdy mówiłam, by go zdjęła, odpowiadała przecząco:
– "Nie! Chcę złożyć tę ofiarę Panu Jezusowi na zadośćuczynienie i za nawrócenie grzeszników".

Innym razem bawiliśmy się zbierając po murach chwasty, które gdy się je ściska w rękach, wydają trzask. Hiacynta zbierając te chwasty, urwała niechcąco kilka pokrzyw, którymi się poparzyła. Czując ból ścisnęła je jeszcze bardziej w rękach i powiedziała do nas:
– "Patrzcie! Znowu coś, aby czynić pokutę!"
Od tej pory przyzwyczajaliśmy się do tego, by chłostać się czasem po nogach pokrzywami, aby Bogu jeszcze jedną złożyć ofiarę."
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Anteas

Post autor: Anteas » 28-03-13, 17:35

hiob pisze:Bóg nie jest sadystą i nie cieszy się, gdy my cierpimy, ale współcierpi z nami.
Więc nie chce żebyśmy cierpieli, ale i tak zsyła na nas cierpienie? Ciekawe.
A i jeszcze współcierpi z nami. Czyli zsyła na nas cierpienie żeby móc sobie współcierpieć z nami. Czyli z tego co napisałeś wynika że jest nie tylko sadystą, ale również masochistą.
hiob pisze:Każdy z nas może w swoim ciele "dopełniać braki udręk Chrystusa dla dobra Kościoła"
hiob pisze:Nie dlatego, że Pan Jezus za mało cierpiał i my musimy uzupełnić to, czego On nie zrobił,
Bzdura. To co napisałeś jest zupełnie bez sensu. Jeśli Pan Jezus wycierpiał za nas odpowiednio dużo, to co mamy dopełniać? Zresztą samo Pismo twierdzi że w Jego męce były jakieś "braki". Bo gdyby nie było braków to byśmy nic "dopełniać" nie musieli.
Jeśli jest jakiś sens cierpienia zatem, to na pewno nie jest to dopełnianie czegokolwiek. Chyba że Pismo ma rację, i występują "braki" w męce Chrystusa.
hiob pisze:W dzisiejszych czasach jednak Kościół zaleca dużą ostrożność w takich sytuacjach i nikt nie powinien stosować takich umartwień bez pomocy kierownika duchowego.
Jednak w dawnych czasach można było sobie cierpieć ile tylko się chciało, zatem to zalecanie ostrożności nie ma charakteru nieomylności. Zresztą twoi ulubieni święci też nie zawracali sobie głowy radzeniem się kierownika duchowego, jak wynika z załączonego przykładu.

Twin
Przyjaciel forum
Posty: 1413
Rejestracja: 30-10-10, 06:48
Lokalizacja: Kraków

Post autor: Twin » 28-03-13, 22:09

Anteas, proponuję Ci przeczytać swoją wypowiedź (nawet kilka razy jeśli to konieczne) a potem odpowiedzieć sobie na jedno zasadnicze pytanie: Co chciałem tą wypowiedzią osiągnąć i czy to coś można zaliczyć do kategorii dobra? Odpowiedz samemu sobie bo ja i pewnie nie tylko ja znam odpowiedź na wcześniejsze pytanie.
To przykre, że dopuszczasz się takich manipulacji wypowiedziami na forum, na którym cenimy sobie prawdomówność. Przykre jest również to, że Twoje wypowiedzi mają złośliwy, żeby nie powiedzieć agresywny wydźwięk. Nie mam pojęcia w kierunku kogo/czego chcesz kierować swoją złośliwość/agresję i po co w ogóle to robisz ale na tym forum takie zachowanie jest niedopuszczalne. Życzliwie apeluję do Ciebie o przemyślenie swojego postępowania i skupienie się wyłącznie na konstruktywnych wypowiedziach opartych na wypowiedziach rozmówcy a nie na własnej interpretacji tych wypowiedzi. Nie zamierzam pokazywać szczegółowo gdzie dyskutujesz sam ze sobą bo jestem przekonany, że większość czytających nie ma najmniejszego problemu z ustaleniem tych miejsc i wątpię abyś Ty ich nie potrafił dostrzec. Naprawdę bardzo proszę, przemyśl to.
Ostatnio zmieniony 01-01-70, 01:00 przez Twin, łącznie zmieniany 1 raz.
Chrześcijanie to światło świata - pod warunkiem, że są podłączeni do sieci.

staaw
Przyjaciel forum
Posty: 10
Rejestracja: 25-05-10, 22:45
Lokalizacja: Polska

Post autor: staaw » 29-03-13, 13:05

hiob pisze:
staaw pisze:Ja widzę pewną różnicę między bólem mającym przynieść korzyść drugiej osobie/dziecku a bezsensownym (według mnie) kaleczeniem ciała by sprawić "przyjemność" Bogu...
Cierpienie nie jest bezsensowne. Bóg sam nadał sens cierpieniu, bo On poprzez cierpienie odkupił nas od niechybnej śmierci. Dlatego możemy twierdzić, że cierpienie jest skarbem, jest czymś drogim.

Bóg nie jest sadystą i nie cieszy się, gdy my cierpimy, ale współcierpi z nami. Poprzez cierpienie możemy się z Nim zjednoczyć. Przypomnij sobie co na ten temat napisał św. Paweł:

Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół. (Kol 1, 24)

Każdy z nas może w swoim ciele "dopełniać braki udręk Chrystusa dla dobra Kościoła" - czy to przez ofiarowanie Mu cierpień, jakie daje nam np. choroba, czy poprzez dobrowolne umartwianie się, poprzez posty, czy włosiennicę.
Kiedy św Paweł pisał list do Kolosan znosił cierpienie które przyszło na niego z zewnątrz, takie cierpienie oczywiście uświęca. Ja pisząc o bezsensowności cierpienia miałem na myśli sytuację kiedy sam dobrowolnie zamknął by się w więzieniu zamiast znosić trudy np podróży i osobistego głoszenia Ewangelii.
Boże użycz mi pogody ducha...

Awatar użytkownika
o. Placyd Koń
Administrator
Posty: 376
Rejestracja: 11-04-08, 00:53
Lokalizacja: Neukirchen b. Hl. Blut, Niemcy
Kontakt:

Post autor: o. Placyd Koń » 02-04-13, 11:25

Anteas pisze:
hiob pisze:Bóg nie jest sadystą i nie cieszy się, gdy my cierpimy, ale współcierpi z nami.
Więc nie chce żebyśmy cierpieli, ale i tak zsyła na nas cierpienie? Ciekawe.
A i jeszcze współcierpi z nami. Czyli zsyła na nas cierpienie żeby móc sobie współcierpieć z nami. Czyli z tego co napisałeś wynika że jest nie tylko sadystą, ale również masochistą.
Cierpienie na tym świecie nie jest złem absolutnym, co więcej ma wartość - właśnie dzięki Męce Pana Jezusa - zbawczą. Pan Bóg nie chce cierpienia człowieka w tym sensie, że miałby jakąś przyjemność patrząc na to cierpienie. Ale dopuszcza cierpienie w tym świecie, aby ten cierpiący, albo inny dzięki jego cierpieniu doczesnemu, nie musiał ponosić cierpienia, które nie ma końca - potępienia. Można to porównać do lekarza operującego chorego, albo kochającej matki karzącej nieposłuszne dziecko. W pierwszym wypadku cierpienie ma charakter terapeutyczny, a w drugim wychowawczy. Lekarz nie musi, a nawet nie powinien utożsamiać się z cierpieniem pacjenta, ale raczej trudno wyobrazić sobie kochającą matkę, która karze dziecko, nie cierpiąc w jakiś sposób z nim.
Anteas pisze:
hiob pisze:Każdy z nas może w swoim ciele "dopełniać braki udręk Chrystusa dla dobra Kościoła"
hiob pisze:Nie dlatego, że Pan Jezus za mało cierpiał i my musimy uzupełnić to, czego On nie zrobił,
Bzdura. To co napisałeś jest zupełnie bez sensu. Jeśli Pan Jezus wycierpiał za nas odpowiednio dużo, to co mamy dopełniać? Zresztą samo Pismo twierdzi że w Jego męce były jakieś "braki". Bo gdyby nie było braków to byśmy nic "dopełniać" nie musieli.
Jeśli jest jakiś sens cierpienia zatem, to na pewno nie jest to dopełnianie czegokolwiek. Chyba że Pismo ma rację, i występują "braki" w męce Chrystusa.
Cierpienie Pana Jezusa było ogromne, ale nie nieskończone. Nieskończona jest Jego miłość. Dlatego Pan Jezus cierpiał mniej niż kochał, właśnie z tego powodu, że Jego cierpienie chociaż niewypowiedzianie bolesne, było ograniczone w czasie i intensywności.

Pozorny paradoks pomiędzy "brakami" męki Pana (z czego wynika możność uzupełniania jej), a zarazem tym, że cierpiał "odpowiednio dużo", jak to zechciałeś ująć, tłumaczę w ten sposób: Męka Pana Jezusa jest tak ogromna, że jej zasługi wystarczyłyby do zbawienia nie tylko wszystkich ludzi żyjących na ziemi, ale także wszystkich ewentualnych istot żyjących we wszechświecie w każdym czasie. Ale aby tak się stało, to znaczy, żeby ktokolwiek mógł być zbawiony, potrzeba jest jeszcze jakaś współpraca człowieka - Pan Bóg nikogo nie zbawia na siłę. Inaczej mówiąc - potrzeba, aby Jego Męka była zaakceptowana, przyjęta przez danego człowieka. Nie tyle może sama męka, ile miłość Boża, której męka Pana jest wyrazem.

Cierpiąc - lub lepiej akceptując jakiekolwiek cierpienie, które nas spotyka, ponosząc je z cierpliwością i łącząc je z cierpieniami Pana, przyczyniamy się nie tyle do uzupełnienia tego cierpienia Pana, które samo z siebie jest wystarczające, aby zbawić wszystkich, ale przyczyniamy się do tego, aby cierpienie Pana (miłość Boga, zbawienie) zostały przyjęte przez ludzi.

Andriej
Przyjaciel forum
Posty: 446
Rejestracja: 12-02-13, 16:05
Lokalizacja: Alpy

Post autor: Andriej » 02-04-13, 20:48

Doskonale wyjasnienie o.Placydzie :-D

Awatar użytkownika
o. Placyd Koń
Administrator
Posty: 376
Rejestracja: 11-04-08, 00:53
Lokalizacja: Neukirchen b. Hl. Blut, Niemcy
Kontakt:

Post autor: o. Placyd Koń » 02-04-13, 20:59

Dziękuję za miłe słowa :-)

ODPOWIEDZ