Jak wierzyć?

Tutaj są dyskusje na temat wiary. Masz jakieś pytania dotyczące nauki Kościoła, na temat chrześcijaństwa, sekt, wiary, a także komentarz na temat jakiegoś tekstu z mojej stronki? Tutaj możesz wyrazić swoje opinie i zadać pytania.

Moderator: Marek MRB

Damiano
Przyjaciel forum
Posty: 450
Rejestracja: 06-05-10, 22:19
Lokalizacja: Śląsk

Jak wierzyć?

Post autor: Damiano » 19-01-17, 20:39

Witam.

Nie wiem jak zacząć, może po prostu od razu przejdę do rzeczy.
No więc jak można jeszcze w dzisiejszych czasach wierzyć? Jak mając w dzisiejszych czasach wiedzę o świecie można nie mieć wątpliwości? Bo niestety dla mnie naukę i religię jest trudno pogodzić.
Przede wszystkim fakt ewolucji i fakt, że jesteśmy biologicznie zwierzętami. Wiem, Kościół uznaje tę teorię, ale w sumie co to za argument, przecież gdyby Kościół dalej trwał w przekonaniu, że ewolucja jest bajką, to tylko naraziłby się na utratę większej ilości wiernych, bo skoro naukowcy mówią, że ewolucja była (i nadal jest), to raczej to jest bardziej prawdopodobne niż to co uważa instytucja bazująca na starej księdze. No i fakt, że posiadamy narządy szczątkowe nie ukazuje, że to stworzył Bóg. Po co nam wyrostek? Jedyne co on daje to w sumie zagrożenie życia, kiedy dojdzie do jego zapalenia.
Kolejna kwestia - wszechświat jest tak wielki, że my i nasza planeta to jak okruszek piasku na Saharze. Przecież to bez sensu, żeby to wszystko istniało dla takiej jednej planety. Poza tym mówi się, że w przyszłości galaktyka Andromedy zderzy się z Drogą Mleczną, a w przypadku innych galaktyk to już się zdarzało. Jak tu odnieść istnieie Boga skoro to co się dzieje w kosmosie nie wskazuje na to?
Wrócę jeszcze do biologii - przecież prawa, które rządzą tym światem nijak nie ukazują miłosierdzia Boga. Ilość chorób na jaką można zachorować jest wielka, wystarczy choćby policzyć ile rodzajów nowotworów na świecie jest. Nie wspominam już o chorobach, które dzięki np. szczepieniom zostały prawie w 100% wykluczone - czy tak wygląda świat stworzony przez Boga, który podobno kocha swoje stworzenia? Poza tym wiemy, że w tym świecie przeżywają silniejsze i zdrowsze organizmy i tylko dzięki rozwojowi cywilizacji możemy zapewnić w miarę godne życie osobom niepełnosprawnym. W świecie bez "ulepszeń" dokonanych przez człowieka takie osoby raczej szybko by umarły - po prostu biologia.
A co z faktem, że jeszcze przed chrześcijaństwem istniały religie, które zakładały, że po śmierci jest życie wieczne jeśli się zasłużyło, albo na wieczne potępienie gdy było się złym człowiekiem? Dlaczego właśnie chrześcijaństwo miałoby być tą prawdziwą religią, skoro wiele innych obiecuje to samo?
Również to, że uważacie, że człowiek ma duszę już w momencie poczęcia nie do końca mnie przekonuje - bliźnięta jednojajowe w momencie poczęcia nie różnią się od zaplodnionej komórki, z której powstanie jeden człowiek. Czyli powinienem traktować bliźniaków jako jedną osobę? A co z czymś takim jak zaśniad groniasty? Przecież czegoś takiego ciężko nazwać człowiekiem, a jest to twór, który niestety niekiedy powstaje z zaplodnionej komórki jajowej.
Kwestia śmierci - niby Kościół zaleca tradycyjny pochówek, a wiadomo co się dzieje z ciałem no i w zasadzie to mnie zastanawia - przecież podobno w dniu końca świata mamy otrzymać swoje ciała, to jak to się ma do tego, że one się rozpadają i to w taki obrzydliwy sposób? W sumie tak samo dzieje się z ciałami zwierząt. Czy to nie daje do myślenia, że wszystkie organizmy kończą tak samo? Jak można wierzyć, że akurat ny jesteśmy wyjątkowi? Ten świat jest tak skonstruowany, że ludzie nie są jacyś wyjątkowi w porównaniu z innymi zwierzętami.
Jeszcze kwestia świadomości i uczuć - gdy śpimy albo jesteśmy nieprzytomni, nie jesteśmy świadomi. Nieraz spotkałem się z twierdzeniem osób wierzących, że świadomość mamy dzięki duszy, no ale skoro w trakcie snu nie jesteśmy świadomi, to co się z duszą dzieje? No i uczucia - nie tak dość dawno widziałem film, w którym zwierzęta z rodziny malp wydawały dźwięki podobne do płaczu będąc w pobliżu martwego zwierzęcia tego samego gatunku. Niestety nie pamiętam dokładnie co to za zwierzę, ale to jakieś z naszych dalszych kuzynow. Obiecuję, że podlinkuję, jeśli znajdę, bo nie lubię gdy ktoś nie daje źródeł, ale w tej chwili nie msm możliwości tego uczynić. No ale pokazuje to, że u innych zwierząt tez są uczucia, a nie tylko instynkty jak nieraz osoby wierzące twierdzą. W sumie to tylko pokazuje, że nie tylko ludzie mają uczucia, a fakt, że mamy najlepiej rozwinięte mózgi wśród zwierząt może tylko utwierdzać w przekonaniu, że to nie dusza odpowiada za uczucia i świadomość. Z resztą znikąd nie wzięło się, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka.

Nie odbierajcie tego jak atak - ja Wam zazdroszczę wiary, bo wieczna nicość mnie przeraża, ale przecież mój strach nie sprawi, że Bóg się pojawi (jeśli nie istnieje) i w gdzieś w środku mam nadzieję, że on jednak jest. No ale dla mnie dziś jest ciężko wierzyć, a On po prostu milczy. Nie ukrywam, że jeszcze rok temu dobrze mi było bez tej wiary, ale chyba zaczynam doceniać to, że na dłuższą metę to nie działa, ale jak już wspomniałem, to co ja chcę nie wpłynie na świat niestety. Czytałem świadectwa, ale dla mnie jakoś nie ma w nich nic niezwykłego - ktoś doszukuje się działania Jezusa w wydarzeniach w swoim życiu. A ja zawsze sobie zadaję pytanie, czemu tej osobie Jezus pomógł, a wiele innych umiera siedząc w narkotykach, alkoholizmie. Niby wszyscy są równi. No i dlaczego (wierząc świadectwom) Bóg doprowadza ludzi do siebie, ale niektórzy stają się katolikami, inni protestantami? Przecież prawdziwy jest jeden (dla każdego ten odlam, do którego należy) i skoro Bóg ich przywrócił na dobrą drogę, to dlaczego ona jednak prowadzi do różnych odłamów?

W sumie nie wiem czego oczekuję, bo nie zadałem żadnego konkretnego pytania. Musiałem to wszystko wylać, może liczę na poznanie waszego spojrzenia na te kwestie... Ale widzę, że ten post jest długi i nie zdziwie się, jeśli nic nie napiszecie.
Wbrew wszystkiemu zacząłem odmawiać nowennę pompejańską za nawrócenie pewnej osoby (nie wiem czemu, chyba powinienem zacząć od siebie). Może źle do tego podchodzę, nie wiem, liczę na to, że jak zobaczę że ta osoba się nawróci to i mnie to przekona, nie wiem... Pewnie to jest postawa przez Was krytykowana, ale innej opcji nie widzę. Czytanie Biblii mi na pewno nie pomoże, bo dla mnie to na dziś jest to samo jakbym czytał inną księgę religijną, a nie jak przewodnik życia.

Pozdrawiam i z góry przepraszam jeśli kogoś moje słowa urażają, nie miałem takich intencji.

Marek MRB
Administrator
Posty: 1320
Rejestracja: 22-03-11, 00:44
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Post autor: Marek MRB » 19-01-17, 22:32

Damiano pisze:Witam.

Nie wiem jak zacząć, może po prostu od razu przejdę do rzeczy.
No więc jak można jeszcze w dzisiejszych czasach wierzyć? Jak mając w dzisiejszych czasach wiedzę o świecie można nie mieć wątpliwości? Bo niestety dla mnie naukę i religię jest trudno pogodzić.
Nie widzę żadnych punktów rozbieżnych. Co więcej - prawidłowo pojęta (zgodnie z epistemologią, tj, nauką o poznaniu) wiara i nauka nie mają nawet sposobu, by być sprzeczne.
Przede wszystkim fakt ewolucji i fakt, że jesteśmy biologicznie zwierzętami.
Osobiście hipoteza ewolucji wydaje mi się najbardziej prawdopodobna, ale, oczywiście, to jeszcze nie jest "fakt". Ale to na marginesie - osobiście jestem jej umiarkowanym zwolennikiem (umiarkowanym, bo ma jeszcze sporo niejasności).
Wiem, Kościół uznaje tę teorię, ale w sumie co to za argument, przecież gdyby Kościół dalej trwał w przekonaniu, że ewolucja jest bajką, to tylko naraziłby się na utratę większej ilości wiernych, bo skoro naukowcy mówią, że ewolucja była (i nadal jest), to raczej to jest bardziej prawdopodobne niż to co uważa instytucja bazująca na starej księdze.
Tylko że Kościół - wbrew dość powszechnemu przekonaniu - nigdy nie twierdził, że ewolucja jest nieprawdą.

Żyjący w III wieku wielki teolog (wprawdzie pod koniec życia trochę Mu odbiło...) Orygenes, tak pisał na ten temat: Orygenesa z III wieku ("O zasadach"):
"Któż, pytam, kto myśli rozsądnie, uzna za stosowne stwierdzenie, iż "dzień pierwszy, drugi i trzeci" z wieczorami i rankami, o których wspomina Pismo, były bez słońca, bez księżyca i gwiazd?
A pierwszy dzień nawet bez nieba ?
Czyż znajdzie się taki prostak, który by sądził, że Bóg, niby jakiś rolnik, "zasadził drzewa w raju, w Edenie na wschodzie" oraz posadził tam "drzewo życia", to znaczy widzialne i dotykalne drzewo, aby ten, kto je z tego drzewa za pomocą materialnych zębów, otrzymał życie, a ten, kto je z innego drzewa, zdobywał wiedzę "dobra i zła"?
Co się zaś tyczy opowiadania, że "Bóg po południu przechadzał się po raju" i że "Adam skrył się pod drzewem" , zaiste sądzę, że nikt nie ma wątpliwości, iż Pismo przedstawiło je przenośnie, aby w ten sposób wskazać na pewne tajemnice. Również zdanie: "Kain odszedł sprzed oblicza Boga" 5, wyraźnie skłaniają rozsądnego czytelnika, aby zastanawiał się, co oznacza "oblicze Boga" i w jaki sposób może ktoś "odejść" sprzed niego. "


Albo weźmy świętego Augustyna - rozważając pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju, ten sam autor pisze:
"Być może przez "dzień" [stworzenia] należy rozumieć wszelki czas, być może wszystkie przemijające wieki są zawarte w tym słowie; dlatego zwie się nie "pierwszym dniem" ale "jednym dniem", jak mówi Pismo: "I tak upłynął wieczór i poranek, dzień pierwszy"(Rdz 1, 4) Interpretacja ta wskazywałaby, że uczynienie wieczoru oznacza grzech stworzeń rozumnych, a uczynienie dnia ich odnowienie
(…)
Wieczór owych trzech dni przed stworzeniem ciał niebieskich można roztropnie zrozumieć jako koniec każdego etapu pracy stworzenia, a ranek? jako wskazówkę nowej, nadchodzącej pracy"
[św. Augustyn, De Genesi ad Litteram Libri Duodecim, ks. I, 1].

Podobnie wypowiada się św.Augustyn o konstrukcji Wszechświata, pokazując iż opis w Księdze Rodzaju ma charakter raczej symboliczny niż przyrodniczy:
"Kiedy słońce osiągnęło południe, u nas jest dzień; kiedy zaś w swym biegu osiągnęło północ, u nas jest noc, ale przecież nie możemy powiedzieć, że w tym innym regionie [świata] nie ma wtedy słonecznego światła.
Chyba że oddamy się fantazjom poetów, wierząc, że słońce zanurza się w ocean a rankiem wynurza się z drugiej strony.
(…)
Czy światło [stworzone pierwszego dnia] pozostało, zanim noc nie nadeszła, aż do czasu, gdy jeden dzień przeminął?
Albo czy noc, następująca po dniu światła, trwała podczas gdy nocne godziny przemijały aż poranek kolejnego dnia zaświtał, i w ten sposób wypełnił się ów jeden dzień?
Ale gdy wypowiadam te słowa, to obawiam się, że mogą mnie wyśmiać ci, którzy mają wiedzę naukową w tych kwestiach lub przez tych, którzy łatwo orientują się w omawianych tu faktach.
W tym czasie, gdy u nas jest noc, słońce oświeca przecież swoim blaskiem te części świata, z których powraca od miejsca swojego zachodu, do miejsca wschodu. Dlatego też podczas dwudziestoczterogodzinnego cyklu obrotu słońca zawsze jest dzień w jednym miejscu, a noc w innym"
/św. Augustyn, De Genesi ad Litteram Libri Duodecim, ks. I, 10 /


Gorąco polecam następujące pozycje bp. Andrzeja Siemieniewskiego ukazujące i omawiające starochrześcijańskie teksty na ten temat:
Na początek krótki tekst Św. Augustyn radzi, jak czytać Księgę Rodzaju http://wroclaw.biblista.pl/index.php?op ... tnote21sym
Polecam też:
Skąd się wziął świat? http://www.siemieniewski.archidiecezja. ... ?q=node/18
Ścieżką ewolucji do Boga Stworzyciela http://www.siemieniewski.archidiecezja. ... ?q=node/43
Ścieżką nauki do Boga.Nauki przyrodnicze i duchowość w starożytności i w średniowieczu http://www.siemieniewski.archidiecezja. ... /?q=node/8 (tu szczególnie Cię zapewne zainteresuje rozdział Jak św. Augustyn dosłownie zrozumiał Księgę Rodzaju
http://www.siemieniewski.archidiecezja. ... ?q=node/11
No i fakt, że posiadamy narządy szczątkowe nie ukazuje, że to stworzył Bóg. Po co nam wyrostek? Jedyne co on daje to w sumie zagrożenie życia, kiedy dojdzie do jego zapalenia.
Po pierwsze, jeśli Bóg zechciał nas stworzyć w procesie ewolucji, to wyrostek jest na miejscu.
Po drugie, kiedyś rzeczywiście myślano że wyrostek jest "po nic" - dlatego jeszcze kilkadziesiąt lat temu, przy okazji innych operacji, usuwano go "profilaktycznie.
Teraz się tego nie robi, bo stwierdzono że jego posiadanie zapobiega infekcji (to prawda, że bywa zapalenie wyrostka - wówczas, gdy infekcja przekracza jego możliwości).
Kolejna kwestia - wszechświat jest tak wielki, że my i nasza planeta to jak okruszek piasku na Saharze. Przecież to bez sensu, żeby to wszystko istniało dla takiej jednej planety.
To myślenie wynika z naszej perspektywy - wydaje nam się, że "coś się marnuje" albo że dla Boga owe "dodatkowe" galaktyki to jakiś wysiłek :)
A Bóg zawsze działa hojnie.
Inna rzecz że czytałem kiedyś - niestety dawno - jakąś (świecką) książkę, która udowadniała, że pewne wielkości fizyczne wynikające z takiej budowy Wszechświata były konieczne, abyśmy powstali (piszę to na odpowiedzialność tego autora).
Nadto przecież nie możemy wykluczyć, że istnieją także inne stworzenia (kosmici).
Poza tym mówi się, że w przyszłości galaktyka Andromedy zderzy się z Drogą Mleczną, a w przypadku innych galaktyk to już się zdarzało. Jak tu odnieść istnieie Boga skoro to co się dzieje w kosmosie nie wskazuje na to?
Nie bardzo rozumiem, co ma to przyszłe, hipotetyczne zderzenie do rzeczy? Nadto, galaktyki są bardzo, ale to bardzo rozrzedzone - co się własciwie stanie, jak się zderzą?
Prawdopodobnie niewiele - miną się jak dwie chmury.
Wrócę jeszcze do biologii - przecież prawa, które rządzą tym światem nijak nie ukazują miłosierdzia Boga. Ilość chorób na jaką można zachorować jest wielka, wystarczy choćby policzyć ile rodzajów nowotworów na świecie jest. Nie wspominam już o chorobach, które dzięki np. szczepieniom zostały prawie w 100% wykluczone - czy tak wygląda świat stworzony przez Boga, który podobno kocha swoje stworzenia? Poza tym wiemy, że w tym świecie przeżywają silniejsze i zdrowsze organizmy i tylko dzięki rozwojowi cywilizacji możemy zapewnić w miarę godne życie osobom niepełnosprawnym. W świecie bez "ulepszeń" dokonanych przez człowieka takie osoby raczej szybko by umarły - po prostu biologia.
Zapominasz, że to nie jest świat "stworzony przez Boga". To jest świat zniszczony przez grzech pierworodny, który dotknął CAŁY Wszechświat.
"Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić.
Bo stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych.
Stworzenie bowiem zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał – w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych.
Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia.
Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując przybrania za synów – odkupienia naszego ciała."
/Rz 8:18-23/
A co z faktem, że jeszcze przed chrześcijaństwem istniały religie, które zakładały, że po śmierci jest życie wieczne jeśli się zasłużyło, albo na wieczne potępienie gdy było się złym człowiekiem?
Po pierwsze, wizja potępienia i życia wiecznego w chrześcijaństwie (oparta na relacji z Bogiem lub jej braku, a nie na wyobrażeniach będących ekstrapolacją życia doczesnego tyle że idealnego) jest unikalna wśród religii.

Po drugie, religie tzw. naturalne są owocem obrazu i podobieństwa człowieka do Boga, tego naturalnego pragnienia i intuicji Boga, a wreszcie działania ludzkiego rozumu (bo istnienie Boga JEST logiczne!) - dlatego nieuchronnie pewne intuicje muszą być w nich zawarte.
Dlaczego właśnie chrześcijaństwo miałoby być tą prawdziwą religią, skoro wiele innych obiecuje to samo?
Jedyność i niezwykłość oraz prawdziwość chrześcijaństwa nie polega na wizji Nieba i Piekła (choć jak widać sa one istotnie różne od innych religii).
Temat szeroki, nie zmieszczę w jednej odpowiedzi.
Również to, że uważacie, że człowiek ma duszę już w momencie poczęcia nie do końca mnie przekonuje - bliźnięta jednojajowe w momencie poczęcia nie różnią się od zaplodnionej komórki, z której powstanie jeden człowiek. Czyli powinienem traktować bliźniaków jako jedną osobę? A co z czymś takim jak zaśniad groniasty? Przecież czegoś takiego ciężko nazwać człowiekiem, a jest to twór, który niestety niekiedy powstaje z zaplodnionej komórki jajowej.
Powyższe wątpliwości są odbiciem nieporozumienia co do tego, czym jest dusza. Otóż z pojęciem duszy chrześcijańskiej wiąże się wiele nieporozumień (często "ludowych", nie wynikających ze złej woli). Podam dwa charakterystyczne błędy:
  • Niektórzy sądzą, że "są duszą". Jest to kalka z pogaństwa (na pewno słyszałeś sztandarowe hasło hinduistów "nie jesteś Twoim ciałem" - co doprowadziło ich do koncepcji reinkarnacji).
    Otóż człowiek jest istotą cielesno-duchową - nie jesteśmy ani ciałem, ani duszą. Cały człowiek to ciało i dusza.
  • Nieco podobnym błędem jest uważanie duszy, za coś w rodzaju "wkładu do ciała" (coś jak "dusza" w starodawnych żelazkach). To przekonanie często spotykamy w... bajkach, w których diabeł np. wygrywa duszę w karty i "zabiera" ją do piekła
Pozwól, że przytoczę z moich notatek cytat niewiadomego pochodzenia - ale moim zdaniem doskonale oddający o co chodzi :)
W wiekszości waszych postów traktujecie duszę jako pewien element dualizmu platońskiego ciało-dusza.

Ten błąd doprowadza do myślenia o nadaniu duszy wartości jakiegoś oddzielnego bytu, danego przez Boga rodzącemu się ciału, bytu, który ani nie jest całym człowiekiem, ani nie jest ludzkim "ja", ale jakimś bytem oddzielnym, a w konsekwencji, po śmierci człowieka, bytem oddzielonym od ciała.

Nigdy, w chrześcijanskiej (katolickiej) teologii nie mówiło się o dwóch bytach w człowieku. Natomiast, niestety, w potocznym rozumieniu, dusza jest jakimś dodatkowym bytem.
Wygląda to trochę tak (czyniąc pewne niedoskobnałe porównania) jak byśmy wiedząc i mówiąc, że ciało posiada kształt, w pewnym momencie uprzedmiotowili samo pojęcie kształtu i twierdzili, że wprawdzie ciało ginie, ale kształt pozostaje.

(Nawet w metafizyce nie możemy traktować cech jako oddzielne byty, ale co najwyżej jako akcydensy bytów. Żaden akcydens, żaden atrybut, nie istnieją jako byty samoistne)

Pojęcie duszy jest pojęciem filozoficznym i teologicznym i jego rozumienie przez wieki opierało się na wnioskowaniach z zakresu metafizyki (przy tym uwaga: metafizyka to nie żadne czary-mary, czy hokus-pokus tylko dział filozofii mówiący o rzeczach poza-fizycznych i posługujący się specuficznym językiem i specyficznymi pojęciami).

Mówiąc o tym, ze Bóg stwarza ludzką duszę będącą formą ciała chcemy powiedzieć między innymi, że Bóg naszemu człowieczeństwu nadaje wymiar duchowy i nieśmiertelny, kierujący nas ku Niemu samemu i że ten wymiar nie ginie po śmierci ciała.
Przez wieki (głownie scholastyka i św. Tomasz ) mówili jednak o duszy jako o, w pewnym sensie, oddzielnym bycie.
Tymczasem wg nauczania KK "dusza" oznacza zasadę duchową w człowieku, a samo pojęcie wynika z zastosowania pewnego aparatu pojeciowego utrwalonego przez wieki.

Nie otrzymujemy więc w chwili narodzin czy poczęcia żadnego nowego bytu, nie otrzymują żadnego nowego bytu klony, czy chimery.
Mówiąc o otrzymaniu duszy mamy w gruncie rzeczy na myśli w uproszczeniu otrzymanie człowieczeństwa nakierowanego na życie z Bogiem, tego człowieczeństwa, które jest nieśmiertelne w przeciwieństwie do śmiertelnego ciała

Kwestia śmierci - niby Kościół zaleca tradycyjny pochówek, a wiadomo co się dzieje z ciałem no i w zasadzie to mnie zastanawia - przecież podobno w dniu końca świata mamy otrzymać swoje ciała, to jak to się ma do tego, że one się rozpadają i to w taki obrzydliwy sposób?
Bądzmy logiczni - skoro Bóg dał sobie radę z tym, by stworzyć ciała, to i da sobie radę z ich odtworzeniem, prawda? ;-)
W sumie tak samo dzieje się z ciałami zwierząt. Czy to nie daje do myślenia, że wszystkie organizmy kończą tak samo? Jak można wierzyć, że akurat ny jesteśmy wyjątkowi? Ten świat jest tak skonstruowany, że ludzie nie są jacyś wyjątkowi w porównaniu z innymi zwierzętami.
Porównujesz ciało - i faktycznie, pod względem ciała nie jesteśmy wyjątkowi.
Czyż nie czytamy: "(...) Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą."
Jak widzisz, poetyckie wyrażenie o "ulepieniu z prochu ziemi" potwierdza ziemski rodowód naszych ciał. A nawet doskonale pasuje do... ewolucji!
Jednak jestem pewien, że poza tym ściśle cielesnym aspektem (nawet nie odwołując się do religii) jesteś w stanie wskazać bardzo wiele wyjątkowych cech w człowieku, prawda?
Jeszcze kwestia świadomości i uczuć - gdy śpimy albo jesteśmy nieprzytomni, nie jesteśmy świadomi. Nieraz spotkałem się z twierdzeniem osób wierzących, że świadomość mamy dzięki duszy, no ale skoro w trakcie snu nie jesteśmy świadomi, to co się z duszą dzieje?
Rzeczywiście, protestanci łączą niekiedy duszę ze świadomością (albo nawet z psychiką), ale nie jest to raczej katolickie podejście (patrz to co wyżej napisałem o duszy).
No i uczucia - nie tak dość dawno widziałem film, w którym zwierzęta z rodziny malp wydawały dźwięki podobne do płaczu będąc w pobliżu martwego zwierzęcia tego samego gatunku. Niestety nie pamiętam dokładnie co to za zwierzę, ale to jakieś z naszych dalszych kuzynow. Obiecuję, że podlinkuję, jeśli znajdę, bo nie lubię gdy ktoś nie daje źródeł, ale w tej chwili nie msm możliwości tego uczynić. No ale pokazuje to, że u innych zwierząt tez są uczucia, a nie tylko instynkty jak nieraz osoby wierzące twierdzą. W sumie to tylko pokazuje, że nie tylko ludzie mają uczucia, a fakt, że mamy najlepiej rozwinięte mózgi wśród zwierząt może tylko utwierdzać w przekonaniu, że to nie dusza odpowiada za uczucia i świadomość. Z resztą znikąd nie wzięło się, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka.
I znów odpowiem na dwa sposoby:
po pierwsze - gdyby zwierzęta miały jakąś formę uczuć, nie widzę tu specjalnego problemu religijnego. Uczucia związane są z ciałem, z funkcjonowaniem mózgu itd.
po drugie - niezależnie od tego co napisałem powyżej, te objawy, choć podobne do uczuć, prawdopodobnie mają (tak czytałem) zupełnie inne podłoże. Wynikają (generalnie) z instynktów: samozachowawczego, zachowania gatunku i stadnego.
Kot czy pies nie rozpacza (niekiedy przecież wyraźnie) po "człowieku którego kocha" - tylko w ten sposób manifestuje się jego instynkt stadny.
Nie odbierajcie tego jak atak - ja Wam zazdroszczę wiary, bo wieczna nicość mnie przeraża, ale przecież mój strach nie sprawi, że Bóg się pojawi (jeśli nie istnieje) i w gdzieś w środku mam nadzieję, że on jednak jest. No ale dla mnie dziś jest ciężko wierzyć, a On po prostu milczy.
Nie wydaje mi się.
Czy słuchasz Go? Czy do Niego mówisz?
Pozdrawiam i z góry przepraszam jeśli kogoś moje słowa urażają, nie miałem takich intencji.
No coś Ty. Widać że mówisz poważnie.
Ostatnio zmieniony 19-01-17, 22:35 przez Marek MRB, łącznie zmieniany 1 raz.
pozdrawiam serdecznie
Marek
www.analizy.biz

RECEPTĄ NA AKTYWNĄ ROLĘ KOŚCIOŁA, JAKĄ MA ON DO SPEŁNIENIA, NIE JEST JEGO REFORMA, DO CZEGO WZYWAŁY KOŚCIOŁY PROTESTANCKIE, ALE POSŁUSZEŃSTWO, DO CZEGO WZYWAŁ KOŚCIÓŁ WCZESNOCHRZEŚCIJAŃSKI

ODPOWIEDZ