Świadectwo Darka

Moderator: Marek MRB

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11191
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Świadectwo Darka

Post autor: hiob » 28-10-07, 11:37

"Gdyby moje przeżycia miały pomóc choćby jednej osobie to warto. Piszę te słowa z pełnym szacunkiem i pokorą. Nie zawsze słuchamy słów innym, nie zawsze chcemy ich słuchać - ja tego nigdy nie robiłem, dlatego z tym większym szacunkiem kieruję się do osoby, do której to piszę. Niech mnie Duch Św. prowadzi, niech te słowa dotrą do wielu...

Będzie mało popularnie, ale zobaczymy - zacznę od końca, może będzie ciekawiej.

Mam 36 lat, mieszkam z rodzicami, od siedmiu lat nie podnoszę się z łóżka, od końca lat 80-tych do 96 roku, przyprawiałem narkotyki i barbiturany we wszelkich możliwych odmianach. Dla sprostowania, zdając sobie sprawę, że są różne gatunki narkotyków, technicznie znajdzie się tu, że zażywałem od samego początku polską heroinę (kompot), zdarzało się kokainę i wszystko było zasypywane barbituranami (nie chcę wymieniać, żeby z tego informator nie powstał). W ciągu jednej nocy Pan odmienił moje życie, dotknął mnie palcem, powiedział - pobudka - i tyle. Całą noc Pan Bóg mi zadawał pytanie: - albo czarne, albo białe; albo gorące, albo zimne; chcesz, czy nie. Tak blisko jeszcze nigdy nie czułem Jego obecności, tak pozostało do dzisiaj. Tak, chcę, białe, gorące,....

Zaczęło się wszystko od tego, że Bóg pozwolił mi obejrzeć wszystkie Jego dzieła. Tata podobno biegł prędko do szpitala, żeby się dowiedzieć czy chłopak, czy dziewczyna. Mam starszą siostrę, więc Jego pragnienia były skierowane na chłopaka. Pan tak chciał, jest chłopak, co ten chłopak później nawywijał, to inna sprawa, ale powoli...
Jesteśmy rodziną wierzącą w Pana, katolicką, nie napiszę, czy "niedzielną", czy głęboko wierzącą, dla mnie się wierzy i już, i nawet nieraz się złoszczę, gdy ktoś mówi, że się jest osobą małej wiary, czy głęboko wierzącą. To wszystko to już prowadzenie Ducha św., który pozwala nam wiele rzeczy zrozumieć i prowadzi nas przez życie. Cała reszta to wiedza, którą zawsze buduję na fundamentach wiary. Dla mnie wiara to łaska, więc chyba nie może być mowy o dozowaniu jej nam przez Boga.

W przedszkolu wychowawczyni zauważyła u mnie talent muzyczny i całą szkołę podstawową uczyłem się grać na akordeonie w podstawowej szkole muzycznej, ale kiedy zaczęły się lata młodzieńcze, straciłem ochotę do dalszego kształcenia się w tym kierunku. Miałem możliwości, ale nierozsądek zwyciężył. Do tej pory mój tata ma na kartce tekst z tamtych czasów, który własnoręcznie pisałem: "Ja Darek, świadomie rezygnuję z dalszego kształcenia muzycznego i nie roszczę pretensji do rodziców...." Fajne, zrobione dla żartów, zostało, a dzisiaj nabiera całkiem innego sensu. Mam namacalny dowód jak to rodzice zazwyczaj chcą dla nas dobrze, a to my się buntujemy. To mi daje zrozumienie, jaka właśnie może dzielić różnica rodziców i Ich dzieci. Na to lekarstwem jest Pan, w Panu zacierają się wszelkie różnice wiekowe (dokładnie do obserwuję teraz, kiedy mam tylko kontakt z wieloma ludźmi przez Internet), znam wiele rodzin, które są we wspólnotach neokatechumenalnych, Odnowie w Duchu Św. Są żywym i namacalnym przykładem działania Pana, zawsze radością się napełniam, kiedy słyszę jak tworzą wspólnie jakieś nowe przedsięwzięcia w imię chwały Pana - dzieci i Ich rodzice, wspólnie.

Kiedy miałem 15 lat, byłem uznany za najlepszego piłkarza turnieju, który się odbywał w moim mieście. Nie zdążyłem nawet pomyśleć czy warto coś w tym kierunku robić, bo przydarzył mi się wypadek (spadłem ze szkolnej drabinki). Na początku ból przerażający, lekarz, prześwietlenia i niestety mylna diagnoza lekarska. Miało być wszystko dobrze, a okazało się po kilku miesiącach, że zaczynam kuleć, coraz gorzej biodro boli, zamiast mniej jak mi mówiono. Tym razem, gdy lekarz miał już wszystko "podane na talerzu", wiedział, co z tym robić. Trafiłem do szpitala na pół roku (z przerwą na święta), jakieś wyciągi, zabiegi, gips. Straciłem przez to cały rok nauki, a był to moment, kiedy właśnie zaczynałem edukację w szkole średniej. Uczyłem się w innym mieście i mieszkałem w internacie. To była kolejna przyczyna, że odsuwałem się od Pana Boga. Najzwyczajniej na świecie nie chciało mi się chodzić na lekcje religii (jeszcze przy parafii) i chyba nawet było mi tak wygodniej. Mama nie miała kontroli, Darek poczuł swobodę, syntetyczną wolność. Chociaż były katechezy w dni wolne od nauki w moim mieście, to zawsze się jakoś wykręciłem. Tak chciałem, po prostu tak chciałem.

Pan jeszcze nie dał mi się poznać i bardziej w tym wszystkim uczestniczyłem przez szacunek (albo strach?) do rodziców. Nie ma Boga na swoim miejscu w życiu, zaczynają się dziać różne dziwne rzeczy. Poznałem środowisko narkomanów w mieście gdzie się uczyłem i zacząłem brać razem z nimi. Jako że miałem incydentalne spotkanie z narkotykami z swoim mieście (kiedyś natrafiłem u kolegi na produkcję, którą robił Jego starszy brat. On ze strachu, żebym o tym gdzieś nie rozpowiadał, "poczęstował" mnie, a ja wcale nie byłem temu przeciwny) i miłe skojarzenia, nie trzeba mnie było długo namawiać. Jeśli ktoś mówi, że po pierwszym razie nie zaczyna się nałóg, to widocznie nie wie, co mówi. Nałóg to nie tylko ból fizyczny, to przede wszystkim ból psychiczny. U mnie ten pierwszy raz odcisnął takie psychiczne piętno, że gdy tylko się przydarzyła powtórna okazja, to się nie broniłem, a wręcz z radością do niej podszedłem. Nie odbierając nic lekarzom i terapeutom z Ich zasług jakie poczynili dla wyciągnięcia wielu ludzi z nałogu, napiszę w kilku słowach, co Pan zrobił z moim dobrym kolegą. Był po kilku "monarach", po wielu detoxach i ciągle wracał do narkotyków. Dostał adres od sąsiadki do ośrodka w Gdańsku, które prowadzą siostry zakonne (nie wiem czy jeszcze), pojechał z nadzieją. Zaufał Panu, pierwsza modlitwa wstawiennicza, braci i sióstr z ośrodka i do dzisiaj nie pali, nie zażywa narkotyków i jest kantorem we wspólnocie neokatechumanalnej 15 rok (mam Jego zgodę, dlatego tu się znalazł w kilku słowach). Proste? Jasne, że proste, dla Pana nie ma rzeczy skomplikowanych. Wracam do siebie....

Wróciłem po szkole do swojego miasta, miałem 19 lat i zacząłem pracować. Nałóg z lat szkolnych nie pochłonął mnie do reszty, wiec starałem się jakoś funkcjonować i trzymać z daleka od narkotyków. Pana już nie zauważałem w ogóle (chyba, że przy święcie jakimś zostałem wygoniony do Kościoła), mamona mnie pochłonęła. Całkiem dobrze mi się powodziło materialnie, bo trafiłem na czasy, kiedy spekulacja kwitła, a ja miałem do takich rzeczy żyłkę (najpierw jeździło się po buty do producenta i sprzedawało u siebie na miejscu, a później się zaczął Berlin Zachodni). "Dorobiłem" się motocykla ETZ (jak na tamte czasy w tym wieku rarytas), sprzętu audio w domu i wielu innych materialnie wartościowych rzeczy, ale co z tego.... Pana dalej nie było przy mnie, nawet inaczej, bo bym Go obraził ciężko, On zawsze był, to mi się do Niego pofatygować nie chciało.

No i zaczęła się zabawa: najpierw cotygodniowe dancingi lub dyskoteki i alkohol, często, gęsto lądowałem w domu w niedzielę przed południem, po wspólnym śniadaniu z nowo poznaną "przyjaciółką" mijając ludzi idących do Kościoła na Msze św. Później już było mało, to przypomniałem sobie, że znam przecież "atrakcję" w postaci narkotyków. Miałem 21 lat (sic!!!), ech....Nieraz mówią, że jak Pan Bóg chce ukarać to rozum odbiera. Pan Bóg nikogo nie karze, spoko, jestem tego pewien, ale faktem jest, że rozumu normalnego mieć nie mogłem (ech, ktoś inny tam paluchy swoje maczał). Maszynka powoli mnie wciągała, na początku wystarczały mi bieżąco zarobione pieniądze, później, gdy nałóg się pogłębiał zacząłem wyprzedawać wszystko, co wcześniej kupiłem. 23 lata - pierwszy detox w moim życiu załatwiony przez rodziców - oczywiście uciekłem. 25 lat, już totalne dno, obwodowe porażenie nerwowe kończyn dolnych i górnych (uff, ale fachowo) i pod koniec roku pierwszy pobyt w kryminale.

Po roku trafiam do wspólnoty neokatechumenalnej, gdzie zaprosił mnie właśnie ten koleżka, którego Pan tak tknął. Nie mój czas był widocznie jeszcze. Nawet byłem kantorem w najmłodszej wspólnocie (gitara), ale byłem na drodze niecały rok. Wróciłem do narkotyków, spotkała mnie pierwsza próba i pękłem. Odwiesili mi stary wyrok, wróciłem do narkotyków, zniknąłem z miejsca zamieszkania i ukrywałem się przed policją. Meliny, narkotyki, ćpanie do nieprzytomności, zapaści sercowe, zawały - codzienność. Umierali na moich oczach bracia w niedoli, a ja byłem tak zatracony w narkotykach, tak wyzbyty uczuć, że nawet wielu z Nich nie pożegnałem w ostatniej drodze. Liczył się "towar", "towar", "towar", człowiek był nie ważny, sam nawet za takiego się nie uważałem. W 1994 roku skończyło się "dobre" i zostałem zatrzymany przez policję. Tym razem siedziałem jeszcze krócej - 8 miesięcy, bo wyszedłem wiosną na warunkowe zwolnienie. W kryminale, absolutnie żadnej terapii, a i Pana ja dalej nie chciałem poznawać. Wyszedłem i hop - powrót do narkotyków, długo to jednak nie trwało, bo znów musiałem uciekać przed policją i "schowałem" się na ośrodku dla uzależnionych ZOZ, pozorując leczenie. Na wiosnę 96 roku wyrzucili mnie z ośrodka za złamanie abstynencji i powrót w środowisko. Latem tego samego roku mam wypadek - zaćpany wpadam pod samochód i diagnoza jedna: do końca życia łóżko.

Na koniec tej przygody z narkotykami powiem, że w żadnym momencie mojego życia nie zostałem pozostawiony sam sobie przez moich rodziców. Mimo, że Ich często okradałem, że nasłuchali się ode mnie wielu niemiłych rzeczy - trwali, czekali, modlili się o mój powrót do Pana. Dzisiaj gdy patrzę w Ich oczy widzę tam, że zostało mi przebaczone, ludzie mi przebaczyli, Chrystus jest w każdym człowieku. To Im zawdzięczam to, że Pan się nade mną zlitował i dzisiaj mogę to wszystko pisać. Znajduję do tej pory w książeczkach do modlitwy obrazki, kiedy się zamawia Mszę Św. za drugą osobę. Wszystkie są jeszcze z czasów, kiedy jeszcze ćpałem, większość Mszy Św. odbyła się w Częstochowie u Paulinów. Jestem przekonany, że Pan usłuchał próśb i modlitwy mojej kochanej mamy, ale mam nadzieję, a nawet pewność, że ja jestem mu też nieobojętny, jak każdy człowiek, któremu dał życie. Pierwszy okres mojego leżenia na łóżku to była walka z sobą, jeszcze z nałogiem, psychika siadała, myśli o zakończeniu życia wracały jak bumerang, co kilka tygodni, co kilka dni. Ból przeogromny, zapaść za zapaścią, organizm był wykończony narkotykami, nic nie przyjmował, chudłem w oczach, ale cały czas byli przy mnie rodzice, Oni nie pozwolili, żebym sobie zrobił jakąś krzywdę, a naprawdę byłem blisko, bo ból odbierał mi nieraz rozum i poczucie rzeczywistości. Tak przyszła noc, o której wspomniałem na początku, wszystko się rozegrało w ciągu zaledwie kilku godzin, w bólu i we łzach. Rano się "obudziłem" całkiem innym człowiekiem. Dojrzałem Boga, dojrzałem Go z bardzo bliska.

Ja dopiero teraz jestem szczęśliwy, ja teraz dopiero jestem zdrowy. To, że jestem kaleką i nie wstaję z łóżka, to szczegół - jeszcze nigdy nie byłem tak zdrowy, jak jestem teraz. Pan mnie uleczył, Pan to wszystko ze mnie zdjął, całą resztę pomaga mi dźwigać i jestem pewien, że z Nim dam radę to wszystko unieść. Ten samochód, który mnie "strącił" to już nawet zacząłem nazywać błogosławionym, bo był narzędziem w rękach Pana. W cierpieniu można poznać Pana, tak blisko i bezpośrednio - ja tego doświadczam ( jasne, że do Pana dróg jest wiele). Cierpienie cielesne, jakiego doznaję to szczegół z tym, jaki jestem szczęśliwy, że Pan pozwolił mi zasiąść do Swojego stołu. Nie jeden człowiek nazwałby to właśnie karą, a ja to obieram jako łaskę. Nigdy nie doświadczałem takich rzeczy, jakie teraz są dziełem Jego wielkiej miłości do Nas, ludzi. Stawia na mojej drodze, coraz to nowych wspaniałych ludzi napełnionych Jego obecnością. Teraz dopiero jestem wolny, teraz dopiero chce mi się żyć. Pan daje mi się poznawać i czuję się z tym wspaniale. Zdążyłem jak ten łotr, który zawisł obok Jezusa Chrystusa.... Wielu moich kolegów nie zdążyło Go poznać. Mam nadzieję, że da się im poznać już tam, wszak u Niego wszystko jest możliwe.... Modlę się za Nich co dnia...ech....ja zdążyłem. Chwała Panu!!! "Pan moim pasterzem nie lękam się niczego..."

Darek (Nazareth)

"Tęczo życia, uczyń całe moje życie wiosną.
Proszę cię, abym mogła nieść radość każdej osobie, którą spotkam,
abym mogła nieść uśmiech, gdziekolwiek się udam.
Zawsze niech będę świadkiem, że moje zmartwychwstanie>
jest dziełem Twej nieskończonej miłości, która z każdej rzeczy czyni niesamowite cuda.
Przenikaj mnie barwami Twej tajemnicy,
abym oderwała się od wszystkiego, co ziemskie; daj mi wdychać świętość.
Z Twoją mocą zdołam zawsze przejść ponad moimi ograniczeniami
bez zatrzymywania się przed ostatnią słabością, która była przyczyną mojego piekła.
Dziękuję za radości życia, za kryształowe powietrze, którym codziennie oddycham..."

(modlitwa Ivany &#8211; wspólnota "Wieczernik" skupiająca narkomanów - Medjugorje) <font color=black>"

PS. Ja Darka poznałem przez Internet, na jednym z katolickich czatów. Odwiedziłem go jakiś czas później i poznaliśmy się osobiście. Był on już bardzo chory, miał coraz mniej siły na obsługiwanie komputera, jego jedynego kontaktu ze światem. Cierpiał tak, że niemożliwe nawet było przeniesienie go na balkon w pogodne dni, aby mógł zobaczyć cokolwiek, poza ścianami własnego pokoju. Do końca nie stracil jednak pogody ducha i jakiejś wewnętrznej radości z faktu, że spotkal Pana. Miał wiarę pierwszych chrześcijan i bez lęku oczekiwal tego, co mu szykuje los. Darek odszedł do Pana trzeciego marca 2005. roku. Niech odpoczywa w pokoju. Hiob.
Ostatnio zmieniony 23-02-10, 03:57 przez hiob, łącznie zmieniany 3 razy.
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11191
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: Świadectwo Darka

Post autor: hiob » 16-09-09, 22:04

Cisza....


Cisza lekko otuliła moje ciało i cierpienie.
Jeden Pan mnie tylko słyszy, On Ostoja i Marzenie,
Nawet ciszy tej dotykam, tak jest blisko, wyraziście,
W ciszy łza mi popłynęła, przez nią wszystko widzę mgliście.

W ręku krzyżyk i paciorki tak wytrwale obracane,
A na ustach szept modlitwy, która rytmem mnie wypełnia,
W ciszy tonę to wspaniałe jak na usta uśmiech wraca,
I modlitwą mnie wypełnia bardzo szczera, bardzo piękna.

Uproś moja Pani Matko, u Twojego syna proszę,
Gram nadziei, mniej cierpienia, chociaż przy Nim wszystko zniosę,
Lecz człowiekiem tylko jestem, i bez Niego nic nie znaczę,
Daj mi wytrwać dobry Jezu, niech bez łez na świat popatrzę.

Pukam wciąż do Nieba bram, wola Twoja niech się stanie,
W ciszy Matkę o to proszę, o cierpliwość, o wytrwanie,
Jeśli tu mam jeszcze zostać, to z pokora to przyjmuje,
Cud istnienia, miłość, wiara, za to Panie Ci dziękuję.

Darek (Nazareth)
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Awatar użytkownika
Anula
Przyjaciel forum
Posty: 208
Rejestracja: 12-11-07, 19:56
Lokalizacja: Szczecin

Re: Świadectwo Darka

Post autor: Anula » 16-09-09, 22:15

...Darek odszedł do Pana trzeciego marca 2005. roku.
Pamiętam ...

+
... Bądż wola Twoja ... od narodzin ... i niech będzie tak już na zawsze ...

Awatar użytkownika
brunatny
Przyjaciel forum
Posty: 637
Rejestracja: 12-07-09, 22:11
Lokalizacja: POLSKA
Kontakt:

Re: Świadectwo Darka

Post autor: brunatny » 16-09-09, 22:30

myślę że takich świadectw nam potrzeba bo dają do myślenia zmuszają do zastanowienia się nad własnym życiem +++
Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli.

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11191
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: Świadectwo Darka

Post autor: hiob » 17-09-09, 03:22

To prawda, Darek był, jest wspaniałym człowiekiem. Pisał też piękne wiersze, zwłaszcza do Inki. Szkoda, że nie mam ich już, raz mi Inka dała je przeczytać. Nie wiem, czy nie przepadły teraz. Dlatego ten powyższy skopiowałem z jej strony i zamieściłem tutaj. A może kiedyś uda się od Inki wydrzeć tamte... pewnie je gdzieś ma zapisane. :-D
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Pawel888
Przyjaciel forum
Posty: 14
Rejestracja: 12-02-10, 21:39
Lokalizacja: Polska

Re: Świadectwo Darka

Post autor: Pawel888 » 24-02-10, 14:27

Darku dziękuję... Hiobie Tobie również...

,,Nie bój się"

nie bój się kochać jeśli tylko wierzysz
Matka Boska Królową więc Jej ziemia cała
przetrzyma ustrój przeżyje rozstanie
serce jak stary Werter zdolne do cierpienia

a miłość daje to czego nie daje
więcej niż myślisz bo jest cała Stamtąd
a śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej

x. Jan Twardowski

Do zobaczenia :-) mam nadzieję :-D

Awatar użytkownika
motylekcf
Przyjaciel forum
Posty: 9
Rejestracja: 31-05-10, 19:05
Lokalizacja: Toruń
Kontakt:

Re: Świadectwo Darka

Post autor: motylekcf » 08-06-10, 23:53

Chwała Panu!
Miłość porusza się na dwóch nogach: jedną z nich jest miłość do Boga, drugą do ludzi.
Rób wszystko, żebyś nie kuśtykał, ale biegnij na obu, aż do samego Boga.

św. Augustyn (Aureliusz Augustyn z Hippony)

ODPOWIEDZ