Post
autor: standi231 » 12-02-14, 14:53
Dzięki wielke Marek na pewno starczy.
Teraz mam pytanie o faustyne kowalską
Znalazłem takie badania jakiegos profestora
O siostrze Faustynie (Helenie Kowalskiej, 1905-1938) wiem tyle, ile
wyczytałem z jej pamiętnika. Niemniej to, czego się dowiedziałem z lektury,
pozwala mi jako psychiatrze stwierdzić, iż autorka "Dzienniczka" była dotknięta
zaburzeniami psychicznymi. Najbardziej ewidentne objawy tych zaburzeń to omamy,
czyli halucynacje wzrokowe i słuchowe o treści religijnej. Te omamy pojawiają
się tutaj na tle cyklicznych zaburzeń nastroju, które okresowo wyrażają się w
przeżywaniu "niepojętej radości", poczuciu szczególnego wybrania (np. "Ja mam
zająć miejsce w ołtarzu"), wreszcie nadzwyczajnej misji: "Przygotujesz świat na
ostateczne przyjście Moje". Będąc w nastroju podwyższonym siostra Faustyna
nawet czyni cuda: ucisza burzę, tak jak Pan Jezus na jeziorze Genezaret.
Nastrój ten mija. Bez uchwytnej przyczyny zewnętrznej "zaczyna się
ściemniać w duszy mojej"; pojawia się myśl, "że jestem przez Boga odrzucona".
Jak wyznaje - "zaczęły mnie ogarniać lęki prawdziwie śmiertelne (...), rozpacz
zawładnęła całą duszę moją, prawdziwie przeżywam męki piekielne". Pojawiają się
w tym stanie natręctwa myślowe: "Cały rój myśli niedorzecznych cisnął mi się do
głowy i całą moją medytację przewalczyłam". Tym myślom towarzyszą
skrupuły: "Com pomyślała, zdawało mi się grzechem". To przechodzenie od jednego
stanu do drugiego dokonywało się u niej wielokrotnie.
Siostra Faustyna pisze o swojej "walce": "Zaczynam dzień walką, kończę go
walką, zaledwie się uprzątnę z jedną trudnością, to na jej miejsce powstaje
dziesięć do zwalczenia". Z czym walczy? Z grzechami: "I dał mi Jezus poznać, za
jakie grzechy podda się biczowaniu, są to grzechy nieczyste"; "Poznałam (...)
grzech zmysłowy (...) grzech pychy (...) grzech nienawiści". Prawdopodobnie
jest to projekcja własnych impulsów, z którymi autorka walczy przez surową
pokutę. Sama zdaje sobie z tego sprawę: "O Jezu mój, jak bardzo jestem skłonna
do złego, i to mnie zmusza do ustawicznego czuwania nad sobą". Można
przypuszczać, że gdyby siostrę Faustynę, jeszcze jako dziecko, nie uczono na
lekcjach religii, że świętość polega na wyzbyciu się popędu seksualnego, nie
uważałaby siebie za "tak bardzo skłonną do złego", nie musiałaby "prowadzić
nieustanną walkę" i być może nie doświadczałaby patologicznych skrupułów.
Siostra Faustyna obrała heroiczną drogę zmagania się z depresyjnym
nastrojem i natrętnymi myślami. Z jednej strony było to umartwianie się do
granic wytrzymałości, z drugiej zaś - ucieczka w błogostan z podwyższonym
poczuciem własnej wartości i z przekonaniem o szczególnym wybraniu. W
błogostanie pojawia się wątek erotyczny, np. gdy siostra Faustyna słyszy głos
Jezusa, który jej oznajmia: "W tak szczególny sposób łączę się z tobą i
obcuję", na co wybranka odpowiada: "Rozpływam się w Nim jak jedna kropla w
oceanie".
Jakkolwiek siostra Faustyna zna inne "grzechy", to "grzech nieczystości"
wydaje się wysuwać na plan pierwszy. Chce być świętą, a w jej przekonaniu stan
taki polega przede wszystkim na sterylności seksualnej. Świadczy o tym m.in.
hymn, który wyśpiewuje na własną (!) cześć: "O, jak piękna śliczność
twoja, /ty - czysta oblubienica Moja (...) Ponad dziewiczość nie widzę nic
wielkiego, /jest to kwiat wyjęty z Serca Bożego". Można to określić jako
sublimację popędu.
Wbrew opinii siostry Speranzy, przytoczonej w "Przedmowie" przez ks.
kard. Deskura, jakoby siostra Faustyna należała do "dusz prostych", mamy tu do
czynienia z osobą wprawdzie niewykształconą, ale inteligentną, spostrzegawczą,
potrafiącą analizować własne stany psychiczne.
Godne uwagi są spostrzeżenia siostry Faustyny dotyczące spowiedzi i
spowiedników. Przede wszystkim siostra Faustyna zauważa, że bardzo trudno
nawiązać kontakt z osobą w depresji: "Teraz ogarnia duszę straszna ciemność.
(...) Wszystkie męki i katusze świata są niczym w porównaniu z tym uczuciem, w
którym ona jest cała pogrążona"; "Mistrzyni, która przeraziła się moim
widokiem, posłała mnie do spowiedzi, jednak spowiednik mnie nie rozumie, nie
doznaję cienia ulgi". "Spowiednik mało zna drogi nadzwyczajne i okazuje
zdziwienie, jeżeli dusza odsłoni mu te wielkie tajemnice, jakich Bóg dokonywa w
duszy". Wyczuwa ona, że spowiednik uspokaja ją, a sam nie ma pewności. Albo -
co mi się zdarzyło - że spowiednik, nie mogąc przeniknąć niektórych tajemnic
duszy - odmawia jej spowiedzi, okazuje jakąś bojaźń przed zbliżeniem się takiej
duszy do kratki. Przeszkadza jej to, "że spowiednik nie pozwoli się szczerze
wypowiedzieć, okazuje zniecierpliwienie. Dusza wtedy milknie. (...) Miałam
niektóre próby (rady?), z których się śmiałam. (...) Spowiednik to lekarz duszy
więc jak lekarz, nie znając choroby, może dać stosowne lekarstwa?" "Są
niektórzy spowiednicy, że dopomagają duszy (...) jak wszystko idzie dobrze, a
jak dusza znajdzie się w większych potrzebach, wtenczas są jakby bezradni i nie
mogą czy nie chcą duszy zrozumieć". "Się zdarza, że spowiednik nieraz lekceważy
drobne rzeczy. Nic nie ma w życiu duchowym drobnego". "Kiedy poznałam, iż nie
jestem zrozumiana, to nie odsłaniałam swej duszy i nie mąciłam sobie spokoju".
Aby "dusza" mogła odnieść korzyść ze spowiedzi, potrzeba z jej
strony "szczerości i otwartości", "pokory" i "posłuszeństwa".
Siostra Faustyna oczekuje, że spowiednik: będzie cierpliwy i łagodny;
pozwoli na szczere wyspowiadanie się; okaże zrozumienie; będzie kompetentny;
nie będzie bał się wypowiedzi "nadzwyczajnych"; nie będzie udzielał pochopnych
rad ani pouczeń; zda sobie sprawę z własnych ograniczeń i będzie się
dokształcał. Osoba spowiadająca się, aby odnieść korzyść ze spowiedzi, powinna
być szczera i otwarta, pokorna i posłuszna. Jednak zależy to również od postawy
spowiednika. Siostra Faustyna nie zawsze była posłuszna, z niektórych rad
spowiedników po prostu się śmiała.
Postulaty siostry Faustyny chciałbym skonfrontować z postawą niezwykłego
duszpasterza. Ksiądz Bronisław Bozowski tak charakteryzuje swoje
duszpasterstwo, szczególnie osób zaburzonych psychicznie: "Nauczyłem się
słuchać ludzi z prawdziwym zainteresowaniem. (...) Ludzie nigdy się nie męczą
rozmową o nich samych. Ci, którzy do mnie przychodzą, chcą się po prostu
wygadać i ja im stwarzam taką możliwość". "Życzliwe zainteresowanie pełne
szacunku i serdeczność staje się pewną formą przyjaźni. Jest to największym
darem, jaki możemy człowiekowi dać". Taką duszpasterską przyjaźń udało się
siostrze Faustynie nawiązać z księdzem Sopoćką i księdzem Andruszem.
Jako osoba świecka nie mam doświadczenia w zakresie spowiedzi, wydaje mi
się jednak, że to, co postulujemy w odniesieniu do terapeutów, może w pewnym
stopniu dotyczyć również spowiedników. Zarówno relację spowiednik - penitent,
jak i terapeuta - pacjent możemy określić jako relację uzdrawiającą, to znaczy
mającą na celu poprawę i uporządkowanie stanu psychicznego oraz moralnego osoby
cierpiącej. Z tego powodu można postulaty siostry Faustyny pod adresem
spowiedników odnieść również do terapeutów. Bez "cierpliwości i łagodności" nie
da się nawiązać dobrego kontaktu z osobą, która zwraca się do nas o pomoc.
Terapeuta ma czas dla pacjenta, by ten mógł się swobodnie wypowiedzieć.
Siostra Faustyna domaga się, by spowiednik był kompetentny. Powinien on
zatem mieć odpowiednią wiedzę nie tylko teologiczną, ale i psychologiczną, by
nie był bezradny wobec "dróg nadzwyczajnych". Poniekąd każdy człowiek cierpiący
postępuje "drogą nadzwyczajną". Lęk przed przypadkami trudnymi tak u
duszpasterzy, jak i wychowawców czy terapeutów płynie stąd, że sami sobie
stawiamy wymóg, by znać odpowiedź na wszystkie pytania i rozwiązać problemy, z
jakimi ludzie do nas przychodzą. Stąd skłonność do stawiania ocen i dawania
pochopnych rad. Tymczasem - jak mówi ksiądz Bozowski - potrzebne jest przede
wszystkim życzliwe i rozumiejące słuchanie, które okazuje się "całą jego pomocą
i całym jego duszpasterzem".
Parę zdań należy poświęcić "drobnym rzeczom". Każdy z nas porządkuje
swoje sprawy określając jedne jako "ważne", inne zaś jako błahe, nieistotne. Z
kolei, rozmawiając z drugą osobą, usiłujemy jej świat porządkować według
naszego systemu wartości. Dajemy jej do zrozumienia, że to co dla niej jest
problemem, naprawdę jest "drobną rzeczą". W ten sposób okazujemy lekceważenie
tej osobie. Nic, co nasz rozmówca traktuje jako istotne, nie jest "drobną
rzeczą". Problemem zarówno dla spowiednika, jak i dla terapeuty, jest
występowanie skrupułów, które również siostrze Faustynie przysparzały cierpień.
Tego rodzaju nie dające się usunąć wątpliwości na pewno nie są " robnymi
rzeczami". Osoby dotknięte skrupułami autentycznie cierpią, toteż trzeba
traktować je ze zrozumieniem. Siostra Faustyna spostrzegła, że wielką wartość
miało dla niej posłuszeństwo wobec zaleceń spowiednika. Jest to zgodne z
przekonaniem spowiedników, iż stanowcze stwierdzenia i zalecenia z ich strony
przynoszą ulgę skrupulantom.
Uwagi siostry Faustyny na temat spowiedzi i spowiedników są tak
wartościowe, że dla nich samych jej "Dzienniczek" jest godzien przeczytania.
Zostały spisane w latach trzydziestych, kiedy psychoterapeuci nie dopracowali
się jeszcze wspomnianych zasad, a nic mi nie wiadomo, by podobne postulaty pod
adresem spowiedników ktoś wysuwał. Toteż uważam, że siostra Faustyna wytyczyła
tu nowe drogi.
Wartość religijna "posłannictwa siostry Faustyny - jak pisze siostra
Siepak - polega na przypomnieniu odwiecznie znanej, ale zapomnianej prawdy
wiary o miłości miłosiernego Boga do człowieka". Chciałbym na tym miejscu
dokonać psychopatologicznej analizy religijności tej zmarłej w opinii świętości
zakonnicy. To "zapomnienie" ważnej prawdy wiary stało się jednym z czynników
patologizujących życie religijne. Pośród "sześciu prawd wiary" znajdowało się
zdanie o "Bogu sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze".
Natomiast o Bogu miłosiernym brakło wzmianki. Przez całe tysiąclecia w
pedagogice kościelnej dominował Bóg sprawiedliwy i karzący. Jedynie Matka Boska
miała według rozpowszechnionych wierzeń - łagodzić gniew Boga Ojca.
Ten typ religijności pozostawał w zgodzie z patriarchalną formą rodziny,
w której ojciec był przede wszystkim gwarantem ładu i sprawiedliwości. Dobrze,
gdy w takiej rodzinie była matka, która potrafiła okazać dzieciom również
czułość, zrozumienie i wyrozumiałość. Człowiek, który grzeszył "myślą, mową i
uczynkiem" wobec wszechwiedzącego Boga znajdował się na pozycji z góry
przegranej. Myśli i uczucia niełatwo poddają się kontroli, lecz Bóg natychmiast
je zauważa i - oczywiście - szykuje surową karę. Taka pedagogika, w
rzeczywistości sprzeczna z Ewangelią, stała się przyczyną wielu wypaczeń życia
duchowego, a szczególnie pojawiania się skrupułów.
Zanim siostra Faustyna rozpoczęła swoją misję, w Kościele katolickim
istniały różne nabożeństwa, które jakoby odnosiły się do Bożego
miłosierdzia. "Litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa" zawiera 33 wezwania,
z których miłość, dobroć i miłosierdzie wspominają tylko cztery. Szereg innych
inwokacji raczej wzbudza uczucie nabożnego lęku, jak "nieskończony
majestat", "przybytek Najwyższego", "dom Boży".
Także Jezus Chrystus siostry Faustyny był przede wszystkim Bogiem
karzącym: "Gdybyś nie krępowała Moich, wiele kar spuściłbym na ziemię. Córko
moja, spojrzenie twoje rozbraja Mój gniew". Było to zgodne z ówczesnym stylem
pobożności. Prawdopodobnie taka pobożność wpajana od dzieciństwa przyczyniła
się do specyficznych zaburzeń siostry Faustyny. Siostra Faustyna broniła się
przed bólem psychicznym, stosując swoistą autoterapię. Jakkolwiek nigdy nie
wyzwoliła się od wizji Boga karzącego, to przecież była w stanie uruchamiać
szczególną siłę psychiczną, która nie tylko uwalniała ją od przerażenia, ale
wręcz napełniała radością i przekonaniem o własnej wyjątkowości. Te chwile
szczęścia pozwalały jej przetrwać okresy załamania psychicznego. Owa siła
wynikała ze wzbudzania w sobie postawy zaufania do prześladującego ją Boga. Bóg
Jezus z agresora stawał się mistycznym kochankiem zakonnicy. Jak w miłości
ziemskiej, szczególnie w jej wersji romantycznej, tak i tutaj zakochana w
Jezusie zakonnica przeżywała chwile radości przeplatane rozpaczą i poczuciem
odrzucenia.
Wartościowy wydaje się nieustanny wysiłek siostry Faustyny
przezwyciężania stereotypu Boga karzącego i okrutnego, dokonywany wbrew
postawie osób religijnych i wbrew pedagogice duszpasterskiej owych czasów.
Eksponowanie Bożego miłosierdzia w praktykach religijnych oraz rozwijanie w
sobie postawy zaufania do Boga miłosiernego, wyrażonej w akcie "Jezu, ufam
Tobie", to niewątpliwie pozytywny owoc heroicznego żywota siostry Faustyny.
Mając do dyspozycji jedynie "Dzienniczek" i skąpe wypowiedzi osób, które
ją znały, psychiatra może jedynie snuć przypuszczenie, na jaką chorobę ta
pobożna zakonnica zapadła. Była to niewątpliwie choroba cykliczna, z fazami
depresji i hipomanii, powikłana halucynacjami. Toteż z pewnym
prawdopodobieństwem można postawić diagnozę cyklofrenii. Autorzy niemieccy
Kleist i Leonhard wyodrębnili z cyklofrenii psychozę lękowo-ekstatyczną, ale to
określenie nie przyjęło się. Pewien wpływ na pozostawanie u siostry Faustyny
objawów psychopatologicznych mogła też mieć przewlekła infekcja gruźlicza oraz
ogólne wyniszczenie.
Jeżeli uznać, że siostra Faustyna była psychicznie chora, to w jaki
sposób można traktować jej przekonania religijne? Odwołam się wpierw do oceny
literatury i sztuk plastycznych. Według Karola Hildebrandta, "dla oceny poezji
pytanie o zaburzenie psychiczne [autora - przyp. JS] ma znaczenie mniejsze,
aniżeli powszechnie się uważa. Skoro w danym dziele daje się rozpoznać potężny,
porządkujący duch, ocena psychiatryczna jest niepotrzebna, natomiast gdy
[literatura - przyp. JS] jest niezrozumiała lub bezwartościowa, wówczas pytanie
o stan psychiczny jej autora nie jest interesujące". Prof. W. Schollgen, teolog
i duszpasterz chorych, który cytuje Hildebrandta, nie w pełni się z nim
zgadza: "Skoro np. obrazy van Gogha zostały namalowane w stanie
nieustającego "furioso", a przy tym w sposób decydujący przyczyniły się do
przezwyciężenia naturalistycznej sztuki panującej w końcu XIX w., to mamy do
czynienia z przypadkiem, w którym momenty psychiatryczne i artystyczne
wzajemnie się krzyżują". Hildebrandt porównuje twórczość osób psychicznie
zaburzonych do "perły", którą mogą formować małże jedynie pod wpływem
cierpienia. Należy przy tym pamiętać, że twórczość większości chorych
psychicznie, którzy piszą lub malują, to zwykła amatorszczyzna.
Analogicznie należałoby odnieść się do osób prowadzących intensywne życie
religijne, dotkniętych zaburzeniami psychicznymi. W szpitalach psychiatrycznych
i na ulicach można spotkać niemało osób, które wiele się modlą, opowiadają o
swoich religijnych doświadczeniach, uczestniczą w nabożeństwach lub sami je
organizują. Tak jak pośród chorych psychicznie trafiają się wielcy artyści, tak
i niektórzy spośród nich w sposób istotny ubogacają życie religijne, wnosząc w
nie nowe treści. Zatem działalności religijnej nie należy oceniać odnosząc ją
do stanu psychicznego danej osoby, ale - jak słusznie postuluje ksiądz J.
Kracik - raczej zbadać, czy "towarzyszące wizji orędzie jest zgodne z katolicką
wiarą i normą życia, więc może posłużyć do uwielbienia Boga". Jak pisze Dom
Pierre Miquel, "erotyzm, masochizm i integryzm to trzy groźby zagubienia się
mistyki". Do tych zagrożeń dodaje on jeszcze "lubowanie się w cudownościach i
szukanie sensacji".
Chrześcijaństwo zawsze w sposób szczególny troszczyło się o chorych, nie
wyłączając zaburzonych psychicznie. Również współczesna psychiatria zabiega o
to, by chorzy psychicznie byli włączeni w swoją lokalną społeczność lub do niej
powracali. Szereg moich pacjentów, którzy mieli poważne zaburzenia psychiczne
lub nadal je ma, zajmuje eksponowane miejsca w nauce, sztuce i życiu
społecznym. Trzeba, aby również przyjęła ich społeczność wierzących. Siostrze
Faustynie należy się godne miejsce w tej społeczności.
Na koniec krótka refleksja lekarza-praktyka. W latach 20. i 30. tego
stulecia, kiedy żyła i działała siostra Faustyna, szanse jej wyleczenia,
zarówno z gruźlicy, jak i z zaburzeń psychicznych były znikome. Wyobraźmy
sobie, że zastosowanoby u niej dzisiejsze neuro- i tymoleptyki. Prawdopodobnie
pod wpływem takiego leczenia zniknęłyby jej wizje, a zmienny nastrój wahający
się od wzniosłości i błogostanu do przeżywania odrzucenia przez Boga, bezsensu
i udręczenia, uległby stabilizacji. Ale kim wtedy byłaby siostra Faustyna?
Jedną z licznych, nieznanych i niczym nie wyróżniających się zakonnic. Czy
takie "leczenie" miałoby sens?
Osobiscie nie czytałem dzienniczka ale znalazłem na forum protestanckim pare tekstów z niego oni też uważaja że była chora psychicznie trzeba przyznać dziwne te teksy
Po skończonej adoracji, w połowie drogi do celi obstąpiło mnie mnóstwo psów czarnych, wielkich, skacząc i wyjąc, chcąc mnie poszarpać w kawałki. Spostrzegłam, że nie są to psy, ale szatani. Jeden z nich przemówił ze złością: Za to, żeś nam odebrała tej nocy tyle dusz, to my cię poszarpiemy w kawałki. — Odpowiedziałam, że jeżeli taka jest wola Boga najmiłosierniejszego, to szarpcie mnie w kawałki, bo na to słusznie zasłużyłam, bo jestem najnędzniejsza z grzeszników,
Koło południa weszłam na chwilę do kaplicy i znowuż moc łaski uderzyła o serce moje. Kiedy trwałam w skupieniu, szatan wziął jedną doniczkę kwiatów i ze złością rzucił na ziemię z całej siły. Widziałam całą jego zaciętość i zazdrość. W kaplicy nie było nikogo, więc podniosłam się od modlitwy i pozbierałam potłuczoną doniczkę, i przesadziłam kwiat, i spiesznie chciałam postawić na miejscu, nim kto przyjdzie do kaplicy. Jednak nie udało mi się. bo zaraz weszła matka przełożona i siostra zakrystianka i parę sióstr. Matka przełożona zdziwiła się. że coś poruszałam na ołtarzyku i spadła doniczka; siostra zakrystianka okazała swoje niezadowolenie; ja starałam się nie tłumaczyć ani uniewinniać. Jednak pod wieczór czułam się bardzo wyczerpana i nie mogłam odprawić godziny świętej, i poprosiłam matkę przełożoną o [pozwolenie na] wcześniejsze położenie się na spoczynek. Jak tylko się położyłam, zaraz zasnęłam; jednak koło godziny jedenastej szatan szarpnął moim łóżkiem. Zbudziłam się natychmiast i spokojnie zaczęłam się modlić do swego Anioła Stróża. Wtem ujrzałam dusze czyśćcowe pokutujące; postać ich była jako cień, a pomiędzy nimi widziałam wiele szatanów; jeden starał się mnie dokuczyć, rzucał się w postaci kota na moje łóżko i na stopy, a był tak ciężki, jakoby parę pudów.
Odwiedziła mnie znowuż jedna dusza w nocy, którą już kiedyś widziałam, jednak ta dusza nie prosiła mnie o modlitwę, ale robiła mi wymówki takie, że byłam kiedyś bardzo próżna i pyszna
Jak myślisz czy to normalna osoba pisze. Czy normalnego chrzescijanina tak ciągle nawiedzaja demony, mnie np nie. Ja to bym ją do psychiatry posłała na leczenie. Nota bene wysyłali ją do psychatrów ale w tamtych czasach psychatria była w powijakach. Z reszta sama Faustyna przyznała ze niektóre objawienia nie są od Boga.
Nagle zalała mnie obecność Boża i ujrzałam się naraz w Rzymie, w kaplicy Ojca świętego i równocześnie byłam w kaplicy naszej, a uroczystość Ojca św. i całego Kościoła, była ściśle złączona z naszą kaplicą i w szczególny sposób z naszym Zgromadzeniem i równocześnie wzięłam udział w uroczystości w Rzymie' i u nas. Ponieważ uroczystość ta była tak ściśle złączona z Rzymem, że chociaż piszę, nie mogę rozróżnić, ale tak jak jest, czyli jak widziałam. Widziałam w kaplicy naszej Pana Jezusa wystawionego w monstrancji na wielkim ołtarzu. Kaplica była uroczyście ubrana, a w dniu tym wolno było wejść do niej wszystkim ludziom, ktokolwiek chciał. Tłumy były tak wielkie, że ani okiem przejrzeć nie mogłam. Wszyscy z wielką radością brali udział w tej uroczystości, a wielu z nich otrzymało to, co pragnęło. Ta sarna uroczystość była w Rzymie, w pięknej świątyni i Ojciec św. z całym duchowieństwem obchodził tę uroczystość i nagle ujrzałam św. Piotra, który stanął pomiędzy ołtarzem i Ojcem św. Co mówił św. Piotr nie mogłam słyszeć, lecz poznałam, że Ojciec św. rozumiał mowę jego. . . .(Dz 1044)
Jakoś to kłamstwo bo nie była w Rzymie az do śmierci.
Gdy się modliłam za Polskę, usłyszałam te słowa: - Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli ¬Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje.(Dz 1732)
Nagle znalazłam się w nieznanej chacie, gdzie konał starszy już człowiek w strasznych mękach. Wkoło łoża było mnóstwo szatanów i płacząca rodzina. Gdym się zaczęła modlić, rozpierzchły się duchy ciemności z sykiem i odgrażaniem mi; dusza ta uspokoiła się i pełna ufności spoczęła w Panu.
W tej samej chwili ujrzałam się w swym pokoju. Jak się to dzieje - nie wiem.(Dz 1798)
Dziwne nie wiem co o tym myslec.
Ostatnio zmieniony 12-02-14, 18:22 przez
standi231, łącznie zmieniany 1 raz.
Bartek