Doktryna katolicka a bezpłodność

Tutaj są dyskusje na temat wiary. Masz jakieś pytania dotyczące nauki Kościoła, na temat chrześcijaństwa, sekt, wiary, a także komentarz na temat jakiegoś tekstu z mojej stronki? Tutaj możesz wyrazić swoje opinie i zadać pytania.

Moderator: Marek MRB

Degron
Przyjaciel forum
Posty: 1
Rejestracja: 15-09-14, 10:50
Lokalizacja: Kujawy i pomorze

Doktryna katolicka a bezpłodność

Post autor: Degron » 15-09-14, 23:04

Witam!

Nie chcę rozpisywać się na temat mojego świadectwa, ponieważ moja droga do Pana Jezusa jest bardzo wyboista i pokrętna. Niemniej jednak w ramach wstępu...
Gdy miałam 14 lat zdiagnozowano u mnie zespół wad genetycznych, będący wynikiem braku jednego z chromosomów X w części komórek organizmu (Zespół Turnera). Jednym z objawów ZT (u niektórych dziewczynek i kobiet) jest bezpłodność.
Wychowałam się w rodzinie letnio wierzącej. Zwłaszcza rodzice nie byli (i nadal nie są) zbyt skłonni do rozmów o wierze, Bogu czy Kościele. Mimo to w dzieciństwie poważnie traktowałam pana Boga, w odróżnieniu od moich rówieśników chętnie chodziłam na Mszę Świętą, i jak na dziecko miałam dość dojrzały stosunek do sakramentów i wiary. Dlatego też ta diagnoza była dla mnie strzałem prosto w serce. Od tego momentu zaczyna się mój konflikt z Panem, a raczej ucieczka przed Nim. Przez 9 lat byłam kimś w rodzaju agnostyka połączonego z deistą. Myślałam sobie: "Jeśli Bóg ma wpływ na nasze życie, to dlaczego nie rozdaje wszystkim po równo? Dlaczego dzieło idealnego Boga miałoby być tak nieidealne?" Chyba nie muszę pisać, jak bardzo się myliłam i jak bardzo takie postrzeganie sytuacji skłaniało mnie do grzechu. Jednak gdzieś w tyle głowy zawsze kryła się tęsknota za wiarą, zwłaszcza, że obserwowałam chrześcijan, i mimo antyklerykalnego i antykościelnego poglądu tęskniłam do żywego, działającego Boga.
W takich momentach "słabości" włączała się jednak lampka, i przypominały mi się słowa księży czy katolickich dziennikarzy, o tym jak istotna jest rodzina, że wielodzietność to błogosławieństwo, i że głównym zadaniem małżeństwa jest prokreacja. Myślałam wtedy "Hej! Przecież obowiązkiem katolika jest coś, czego Ty Kościołowi dać nie możesz. Jesteś chrześcijanką drugiej kategorii. Pogódź się z tym. To Twoje piętno. Taka się urodziłaś."
W końcu jednak przełamałam to myślenie, i po kilku przejściach w życiu osobistym, zmianach, zaczęłam szukać Pana, i na kilka miesięcy wróciłam do Kościoła Katolickiego. Niemniej jednak nie przystąpiłam wtedy jeszcze ani do Spowiedzi ani do Komunii Świętej, gdyż nie miałam na to sił (tak jest z reszta do dzisiaj, ale chyba z innego powodu). Moja wiara była nieożywiona, ani sakramentami, ani realnym działaniem Pana Boga w życiu. Znałam wtedy jedynie Kościół Katolicki i Prawosławny, jako największe wspólnoty wyznaniowe w naszym kraju.
W okolicach Wielkanocy przyjechała do mnie przyjaciółka. Zaczęła opowiadać o tym, jak bardzo Pan Jezus zmienił jej życie, dała mi swoje (i całej jej rodziny) świadectwo, wręczyła gedeonicki Nowy Testament w przekładzie Biblii Warszawskiej, i powiedziała, że na za tydzień ma zaplanowany chrzest na wyznanie wiary w jednym ze zborów baptystycznych. Szybko i ja połknęłam haczyk, zaczęłam czytać Pismo Święte, uczęszczać na nabożeństwa. Nawet byłam na kilku grupach domowych. Nie powiem, że to był czas stracony. Protestanci uświadomili mi, jak wielki wpływ na nasze życie ma Pan i jego wola. W dodatku wszystko wydawało się łatwiejsze, bo nikt tam nie oczekiwał ode mnie założenia rodziny, posiadania dzieci, tak jak mi się wydaje jest to w Kościele Rzymskokatolickim. Pod wpływem Pisma Świętego i spotkań wspólnotowych zauważyłam również poprawę zachowania. W mojej bardzo przekornej naturze było coraz mniej grzechu. Jednak wraz z lekturą Biblii zaczęła się również lektura tekstów apologetycznych zarówno z jednej, jak i z drugiej strony barykady. Zaczęłam interesować się chrześcijaństwem, jego historią w ogóle, i trochę zatęskniłam za liturgią i tradycją katolicką (szczerze, nie zdawałam sobie sprawy z tego, ze jest tak interesująca). Zanim jednak dokonam ostatecznego wyboru o (wciąż jednak siedzącej mi w głowie) konwersji, chciałabym w końcu wiedzieć, jak to jest ze stosunkiem Kościoła Katolickiego do chorób takich jak moja, bo w gruncie rzeczy nie chcę go opuszczać. Czy wspólnota, w której tak wielkie znaczenie ma rodzina może z otwartymi rękoma przyjąć osobę bezpłodną? Czy współżycie dwóch małżonków w małżeństwie katolickim, w którym jedna ze stron jest bezpłodna jest grzechem, bo nie służy prokreacji? Rozumiem, czemu Kościół Katolicki potępia in-vitro, ale czemu są księża, którzy obwiniają dzieci urodzone z in-vitro (ostatnio w mediach słyszy się takie wypowiedzi duchowieństwa jak: Dzieci Frankensteina, czy słynne bruzdy na ciele) za grzech ich rodziców? Co Kościół myśli o adopcji? Ostatnio oglądałam krótką wypowiedź z rekolekcji pewnego bardzo tradycjonalistycznego w swoich poglądach na temat Kościoła księdza, (miłośnika mszy trydenckiej i czasów przedsoborowych). Wyrażał się on o swoich szkolnych koleżankach zapraszających go na spotkania oazowe jako "grube i pryszczate". Chodziło mu o to, że potrzebowały wspólnoty, bo były niedostatecznie silne, ładne, doprecyzowane z katolickiego punktu widzenia. Dlatego czegoś tu nie rozumiem. Przecież również zgodnie z katolicką teologią Bóg jest stworzycielem wszystkiego na tym Świecie, i wpływa na nasz los. Dlaczego zatem niektórzy wierzący wartościują innych przyjmując bardziej deistyczną niż teistyczną postawę?
Ufam Panu. W końcu jest Wszechmogący, i wiem, że jeśli taka będzie jego wola wobec mnie, może nawet mnie uzdrowić. Stworzył mnie jednak taką jaką jestem. Bym dawała o Nim świadectwo ze wszystkimi moimi ułomnościami, więc czemu wciąż czuję się tak, jakbym nie pasowała do Kościoła?

Marek MRB
Administrator
Posty: 1320
Rejestracja: 22-03-11, 00:44
Lokalizacja: Gdynia
Kontakt:

Post autor: Marek MRB » 15-09-14, 23:29

Witam Cię serdecznie. Spróbuję, w miarę moich możliwości, rzucić nieco światła na Twoje watpliwości:

Czy wspólnota, w której tak wielkie znaczenie ma rodzina może z otwartymi rękoma przyjąć osobę bezpłodną? Czy współżycie dwóch małżonków w małżeństwie katolickim, w którym jedna ze stron jest bezpłodna jest grzechem, bo nie służy prokreacji?
Ależ nie.
Kościół nawet błogosławi małżeństwa ludzi niepłodnych. Przeszkodą do zawarcia małżeństwa jest natomiast znana, uprzednia (tj. przed ślubem) i trwała niemożność podjęcia współżycia płciowego. Jest przeszkodą również jeśli małżonkowie nie chcę nigdy mieć dzieci. Jeśli chcą, a nie mogą - przeszkoda nie zachodzi.
Rozumiem, czemu Kościół Katolicki potępia in-vitro, ale czemu są księża, którzy obwiniają dzieci urodzone z in-vitro (ostatnio w mediach słyszy się takie wypowiedzi duchowieństwa jak: Dzieci Frankensteina, czy słynne bruzdy na ciele) za grzech ich rodziców?
Obawiam się, że niezbyt dokładnie wsłuchałaś się w te wypowiedzi (albo usłyszałaś je w mediach które świadomie wycinają wypowiedzi). Porównanie do Frankensteina z pewnością nie dotyczyło dzieci, tylko praktyk in vitro. Również wypowiedzi odnośnie (faktycznie niestety częstych) defektów fizycznych dzieci poczetych tą metodą z pewnością nie było skierowane przeciw dzieciom - raczej jako ostrzeżenie przez krzywdzenie dzieci przez poczynanie tą metodą.
Takie jest stanowisko Kościoła w tej sprawie.
Rozumowanie jest podobne jak (wybacz drastyczne i przerysowane porównanie, oczywiście kazirodztwo nie ma nic wspólnego z in-vitro, ale chcę żeby tłumaczenie było jasne) z dziećmi poczętymi np. w związku kazirodczym. Jeśli kaznodzieja mówi iż jest to obrzydliwa praktyka oraz że duży procent dzieci poczętych ze związku kazirodczego ma wady rozwojowe to nie mówi tego przeciw dzieciom, tylko przeciw niebezpiecznym dla potomstwa praktykom kazirodczym.
Co Kościół myśli o adopcji?
Podchodzi entuzjastycznie i prowadzi nawet ośrodki adopcyjne. Jest to właściwa droga dla niepłodnych fizycznie małżeństw, pozwalająca im zachować płodność małżeńską w miłości (choć nie w ściśle fizycznym sensie).
Ostatnio oglądałam krótką wypowiedź z rekolekcji pewnego bardzo tradycjonalistycznego w swoich poglądach na temat Kościoła księdza, (miłośnika mszy trydenckiej i czasów przedsoborowych). Wyrażał się on o swoich szkolnych koleżankach zapraszających go na spotkania oazowe jako "grube i pryszczate". Chodziło mu o to, że potrzebowały wspólnoty, bo były niedostatecznie silne, ładne, doprecyzowane z katolickiego punktu widzenia. Dlatego czegoś tu nie rozumiem. Przecież również zgodnie z katolicką teologią Bóg jest stworzycielem wszystkiego na tym Świecie, i wpływa na nasz los. Dlaczego zatem niektórzy wierzący wartościują innych przyjmując bardziej deistyczną niż teistyczną postawę?
E tam, deistyczną czy teistyczną. Księży w Polsce mamy niemal 30 000 zawsze znajdzie się jakiś który coś palnie. Nie należy się przywiązywać do każdej wypowiedzi.
pozdrawiam serdecznie
Marek
www.analizy.biz

RECEPTĄ NA AKTYWNĄ ROLĘ KOŚCIOŁA, JAKĄ MA ON DO SPEŁNIENIA, NIE JEST JEGO REFORMA, DO CZEGO WZYWAŁY KOŚCIOŁY PROTESTANCKIE, ALE POSŁUSZEŃSTWO, DO CZEGO WZYWAŁ KOŚCIÓŁ WCZESNOCHRZEŚCIJAŃSKI

skrzydlaty
Przyjaciel forum
Posty: 1189
Rejestracja: 09-03-10, 19:43
Lokalizacja: Polska

Post autor: skrzydlaty » 15-09-14, 23:48

Strasznie wiele rzeczy na raz!
Degron pisze:W dodatku wszystko wydawało się łatwiejsze, bo nikt tam nie oczekiwał ode mnie założenia rodziny, posiadania dzieci, tak jak mi się wydaje jest to w Kościele Rzymskokatolickim.
Założenie rodziny, to nie jest jedyne powołanie, które może realizować kobieta. Po prostu nie każdy ma do tego powołanie (i to obojętne czy kobieta czy mężczyzna). W tej wypowiedzi stawiasz sprawę tak jakby w KK dla kobiet nie było innej drogi, jakbyś była bez wyjścia. Nie rozumiem tego. Nie spotkałem się z takim stawianiem sprawy. Skąd ci się to wzięło?

A może masz na myśli, że niepłodność jest przeszkodą do zawarcia małżeństwa? Niepłodność - przy zachowaniu zdolności do współżycia małżeńskiego - nie jest ani przeszkodą do zawarcia małżeństwa, ani przyczyną do orzeczenia nieważności małżeństwa.

Zrodzenie własnego dziecka nie jest jedyną drogą do realizacji powołania do ojcostwa i macierzyństwa. Dla małżonków cierpiących na niepłodność jest możliwa inna droga, aby jednak ich miłość owocowała i rozlewała się na dzieci - adopcja. Jest wielka potrzeba, jest wiele dzieci czekających na rodziców.
Ostatnio zmieniony 15-09-14, 23:59 przez skrzydlaty, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
eutych
Przyjaciel forum
Posty: 159
Rejestracja: 18-06-11, 23:07
Lokalizacja: Śląsk

Post autor: eutych » 25-09-14, 23:02

Degron pisze:Stworzył mnie jednak taką jaką jestem. Bym dawała o Nim świadectwo ze wszystkimi moimi ułomnościami, więc czemu wciąż czuję się tak, jakbym nie pasowała do Kościoła?
Hej!
Kościół jest jak Jezus – bierze Cię taką, jaka jesteś. Jest dla Ciebie w nim miejsce i to nie jest miejsce w kącie.
Właśnie dałaś świadectwo – mz wspaniałe, bo kogoś, kto mimo przeciwności chce w Kościele być.
W każdym razie mnie zbudowało.
Dzięki.
"Chodźcie i spór ze Mną wiedzcie! - mówi Pan" (IZ. 1,18)

ODPOWIEDZ