Moja najpiękniejsza "przygoda" duszpasterska

Moderator: Marek MRB

Awatar użytkownika
o. Placyd Koń
Administrator
Posty: 376
Rejestracja: 11-04-08, 00:53
Lokalizacja: Neukirchen b. Hl. Blut, Niemcy
Kontakt:

Moja najpiękniejsza "przygoda" duszpasterska

Post autor: o. Placyd Koń » 09-08-10, 07:29

Początek tej historii dla mnie zaczął się sześć lat temu. Dla Sary o wiele wcześniej, bo w czasie II wojny światowej. Nasze drogi zeszły się nie bez zrządzenia Bożej Opatrzności w czasie Mszy św. we wspomnienie św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein) 9 sierpnia 2004 roku. W tym czasie pracowałem w Eggenfelden. Jest to stare, bo sięgające dwunastego wieku miasteczko w Dolnej Bawarii, oddalone 22 km od Marktl am Inn, gdzie przyszedł na świat Ojciec św. Benedykt XVI. Eggenfelden obecnie liczy około 13 tysięcy mieszkańców. Przez wieki pozostawało na uboczu wielkich wydarzeń historycznych. Być może młodszym czytelnikom stało się znane przez postać Daniela Kübelböck, który swoje dzieciństwo spędził właśnie w tym miasteczku.

Ale wróćmy do przerwanego wątku. O godz. 8:00 rano przewodniczyłem Mszy św. w naszej franciszkańskiej świątyni. We wstępie wspomniałem o postaci św. Teresy Benedykty od Krzyża. Urodzona we Wrocławiu, żydowskiego pochodzenia, obywatelka Niemiec, łączyła w sobie miłość dla swojego narodu z patriotyzmem w stosunku do ziemskiej ojczyzny, gdzie przyszło jej żyć. Jednak motywem przewodnim w jej życiu było umiłowanie prawdy. Szukając prawdy, odnalazła Prawdę – Jezusa, Brata według krwi i Mesjasza oczekiwanego przez Żydów. Edith Stein rozumiała posłannictwo swego życia, jak rozumiała to biblijna Estera, która wstawiała się do króla za jej narodem. Przy czym św. Teresa oddała Bogu swe życie jako ofiarę zarówno za lud wybrany Starego Przymierza, jej braci i siostry co do ciała, jak i za Niemców, naród, który prześladował ją i jej rodaków.

Po Mszy św. podeszła do mnie uczestnicząca w tej Mszy św. nieznajoma kobieta i poprosiła o chwilę rozmowy. Droga jej życia niosła w sobie podobieństwo do Patronki dnia. Urodziła się w Niemczech i miała żydowskie pochodzenie. Jej rodzice zginęli z rąk Niemców prawdopodobnie w Auschwitz. Ona cudem uniknęła śmierci, tylko dlatego, że ci, którzy przyszli zabrać jej rodziców, nie zauważyli jej obecności w domu. Miała wtedy zaledwie kilka lat. Podobnie jak Edith Stein nawróciła się na chrześcijaństwo, i co ciekawe, podobny był także sposób, w jaki to się stało. O ile jednak Edith Stein szukała prawdy, Sarah Ashran szukała miłości. Edith Stein odwiedziła przyjaciół i w ich bibliotece znalazła pisma św. Teresy. Czytała je całą noc. Kiedy nad ranem odłożyła książkę, powiedziała: "Znalazłam prawdę". Podobnie Sarah znalazła w hotelowym pokoju na Florydzie Biblię, Nowy Testament, i czytała całą noc. Rano wiedziała, że jest Ktoś, kto ją kocha. Parafrazując powiedzenie Edyty Stein, można by powiedzieć, że Sarah znalazła Miłość. Św. Teresa od Jezusa przez jej pisma pomogła Edycie Stein odnaleźć prawdę. Edith Stein z kolei przez swoje życie pomogła Sarze Ashran okryć miłość Jezusa i znaleźć odpowiedź na wiele pytań, które nosiła przez całe jej dorosłe życie.

W tym samym dniu przyjęła Sakrament Pojednania oraz Sakrament Namaszczenia Chorych. Na drugi dzień przyjęła Pierwszą Komunię św. Ponieważ historia jej życia była jedyna w swoim rodzaju, poprosiłem ją, żeby spisała ją jako świadectwo dla innych. Na drugi dzień przyniosła cztery kartki zapisane pismem odręcznym (niżej przytaczam polskie tłumaczenie). Przyniosła także notatnik w okładce koloru umbry, w którym zapisywała swoje myśli z czasów, kiedy studiowała w Monachium. Ponieważ wiedziała, że już nigdy nie wróci do Niemiec, chciała, aby został w tym kraju. Ponieważ trzy lata temu wyjechałem z Niemiec, zabrałem z sobą tę kopertę z jej wspomnieniami i notatnik. (Oto trzy przykładowe wpisy z tego zeszyty: Teraz, Ojcze, jesteśmy zakochani! Kochamy się wzajemnie i to jest cudowne. Świadomość tej miłości wprowadza nas w jakiś stan oszołomienia z powodu radości i zadziwienia. Dziękujemy Ci, że dane nam było spotkać się i poznać. Każdego dnia możemy doświadczyć czysty cud miłości, która dla innych wciąż jeszcze pozostaje niezauważona.

Chcielibyśmy byś bezkompromisowi, jak Ty, Jezu, ale pomóż nam także, abyśmy kochali jak Ty.

Krytyka i trudy z powodu prawdy – tak!) Traktuję je jak relikwie. Dopiero teraz, po pięciu latach od spotkania z Sarą, dzielę się tym, co napisała. Oto jej świadectwo:

Nazywam się Sarah Ashran. Jestem córką żydowskich rodziców, którzy zostali zamordowani w Auschwitz w 1944 roku. Ocalałam niejako przez cud i razem z żydowskimi krewnymi udało się mi uciec do Ameryki. Pierwsze lata szkolne spędziłam w przytułku dla dzieci, bez Ojczyzny, bez miłości, samotna, chociaż nie cierpiałam głodu ani zimna. Kiedy skończyłam 14 lat moi krewni mieli inne plany dla mnie i zostałam posłana z powrotem do Niemiec, gdzie mieszkałam w internacie. Coraz bardziej czułam się samotna, odizolowana od innych, niekochana. Moja nienawiść do niemieckich kolegów, którzy przecież wszyscy mieli rodziców, również przybierała na sile. Dlaczego musiałam żyć w kraju, w którym część ludzi była winna śmierci moich rodziców? Poczucie bezsensu powiększało się aż do odczuwania rozpaczy. Miałam tylko jedno życzenie – umrzeć!
Ale razem z tym pragnieniem śmierci przyszło też pytanie: Dlaczego żyję? Czy mogę jeszcze nadać mojemu życiu sens? Tymczasem dalej prowadziłam samotne życie. W wieku 17 lat zdałam maturę i wróciłam do USA. Tutaj studiowałam filozofię, muzykę i medycynę. Po pierwszych egzaminach wyjechaliśmy z całym rocznikiem na Florydę. W hotelowym pokoju znalazłam Biblię – Nowy Testament! Czytałam i czytałam – całą noc. Dogłębnie dotknięta przez miłość Jezusa, którą odczuwałam w sobie, postanowiłam zawierzyć Mu siebie. Oto teraz pojawił się w moim życiu Ktoś, komu mogłam oddać moją nędzę, samotność, rozpacz, wraz z nienawiścią, która była większa niż wszystko inne. Po powrocie z Florydy postanowiłam pojechać z powrotem do Niemiec. Myślałam sobie, że tylko tam, gdzie zrodziła się moja nienawiść, mogę ją także pokonać. Pojechałam do Monachium i kontynuowałam moją pracę w klinice i studia. Jednocześnie udało mi się – zostało mi to dane (podkreślenie autorki) – spotkać katolickiego kapłana, który z wielką cierpliwością i dobrocią towarzyszył mi na drodze poszukiwania Bożej miłości. Powoli przezwyciężałam moją nienawiść i otrzymałam dar, że mogłam przebaczyć.
Moje pragnienie spotkania Jezusa było tak wielkie, że w 1965 r. poprosiłam o sakrament Chrztu i dwa lata później, 12. września 1967 r. zostałam ochrzczona.
Podczas studiów spotkałam człowieka, lekarza, jak ja, który troszczył się o mnie w delikatny, a jednocześnie pełen uczucia sposób. Był to muzułmanin z Pakistanu. Po raz pierwszy w moim życiu zaznałam ciepła i akceptacji ze strony drugiego człowieka. Ze względów politycznych konieczna była szybka decyzja. Po krótkim zastanowieniu, 18. września 1967 r. wyjechałam do Pakistanu – tylko jeden dzień przed planowaną pierwszą Komunią św. Cztery tygodnie później zawarliśmy zgodnie z muzułmańskim prawem związek małżeński. Realizując nasze zamierzenia, aby pomagać ubogim, rozbiliśmy namioty na skraju pustyni i zaczęliśmy naszą lekarską praktykę. Ja, Sara, jako pediatra, mój mąż, chirurg i internista. Przez kolejne lata zostaliśmy obdarowani dziewięciorgiem dzieci. Ponieważ kobieta w Pakistanie nie ma żadnych praw, nie mogłam wychowywać ich w wierze chrześcijańskiej. Tylko po porodzie, używając wody moich łez radości znaczyłam znakiem krzyża czoła moich dzieci, i oddawałam je Bogu w darze.
Podczas mojego około 35-letniego pobytu w Pakistanie, ilekroć musiałam iść do meczetu, tyle razy towarzyszyło mi uczucie, że wyrzekłam się mojej chrześcijańskiej wiary, a może nawet, że dopuściłam się zdrady Jezusa. Ale w rzeczywistości, zawsze czyniłam wszystko z miłości dla Chrystusa. Bolesnym doświadczeniem było dla mnie, kiedy widziałam umierające dzieci, i nie byłam w stanie im pomóc. Zdarzyło się czasem, że nadzieja opuszczała mnie całkowicie. Wtedy, szłam na pustynię i modliłam się, ale wybacz mi Boże, bywało, że krzyczałam na Ciebie i sprzeczałam się z Tobą. Ale mimo wszystko, modlitwa była skuteczną pomocą i źródłem pociechy. Szczególnie niektóre Psalmy:
- Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże (42, 2);
- Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? (22:2);
- Pan światłem i zbawieniem moim: kogóż mam się lękać? Pan obroną mojego życia: przed kim mam się trwożyć? (27:1)
- Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody. (63:2);
- Ku Tobie, Panie, wznoszę moją duszę, mój Boże, Tobie ufam: niech nie doznam zawodu! (25:1-2).

Jakiś rok temu zaczęłam odczuwać nieznośne bóle. Pojechaliśmy do stolicy. Badania generalne i diagnoza: złośliwy, nieuleczalny rak, przerzuty w całym ciele. Mój mąż nie chciał, czy też nie mógł uwierzyć. Zadecydował, że pojedziemy do Monachium, aby tam jeszcze raz sprawdzić wyniki. Jednak diagnoza została potwierdzona. Spełniając moje życzenie, zaplanowaliśmy w drodze powrotnej odwiedzić Salzburg. W drodze z Monachium do Salzburga poczułam się nagle bardzo źle, dlatego zatrzymaliśmy się w Eggenfelden. W pobliżu hotelu odkryłam katolicki kościół przy franciszkańskim klasztorze.
Nazajutrz poszłam na Mszę o godz. 8:00 rano. W czasie liturgii wspominana była święta – o ile dobrze pamiętam – Edyta Stein – która, jak moi rodzice, została zamordowana w Auschwitz w 1942 r. Dogłębnie przeżyłam tę Mszę św. Po jej zakończeniu poprosiłam kapłana, który ją odprawiał o rozmowę. W Sakramencie pojednania usłyszałam zapewnienie o Bożym przebaczeniu. Przyjęłam także sakrament Namaszczenia chorych, na drugi dzień mogłam przyjąć po raz pierwszy Komunię św. Wiem, że zostało mi parę tygodni, może parę miesięcy życia. Kiedy, po skończeniu ziemskiego życia, jak mam nadzieję, spotkam się z Panem, powiem Mu również o tym kapłanie…


Kiedy Sarah zatrzymała się w Eggenfelden, jej mąż wyjechał w tym czasie, aby załatwić jakieś sprawy i wrócił na trzeci dzień. Wychodząc do kościoła Sara zostawiała w hotelu burkę, tradycyjny strój kobiet muzułmańskich, a ubierała pożyczoną spódnicę i bluzkę. Kiedy na trzeci dzień wychodziła z pokoju w hotelu, aby przenieść mi rękopis jej świadectwa i pożegnać się, przed wyjazdem do Pakistanu, w drzwiach spotkała męża zdziwionego do granic jej ubraniem. "Pozwól mi teraz wyjść" – odezwała się do niego – "wyjaśnię ci, jak wrócę".
Kiedy Sara żegnając się ze mną, powiedziała, że po powrocie do Pakistanu, zaproszą z mężem ich dzieci i rodzinę, aby spotkać się z nimi po raz ostatni. Później już aż do śmierci nie będzie widzieć się z nikim. Zostaną już tylko sami z mężem. Nie będzie wychodzić z namiotu aż do chwili śmierci.

Myśląc o Sarze Ashran przypomina mi się kazanie Ojca św. Jana Pawła II Wielkiego w czasie kanonizacji św. Kingi. Powiedział on m.in.: "Święci nie przemijają. Święci żyją świętymi i pragną świętości". Tak jak św. Teresa od Jezusa przez swoje pisma pomogła Edycie Stein odnaleźć Prawdę, tak z kolei Edyta Stein pomogła Sarze Ashran w jednym momencie znaleźć odpowiedzi na pytania dręczące ją przez długie lata życia na pustyni. Bóg jest przedziwny w swoich Świętych! Ostatecznie to On jest Prawdą, której szukała i znalazła Edyta Stein; to On jest Miłością, której szukała i znalazła Sara Ashran. Święci nie przemijają, bo Bóg, który jest życiem Świętych, nie przemija.

o. Placyd Koń OFM

Awatar użytkownika
myschonok
Przyjaciel forum
Posty: 957
Rejestracja: 15-02-10, 00:29
Lokalizacja: Miedzy Erkelenz a Hückelhoven

Re: Moja najpiękniejsza "przygoda" duszpasterska

Post autor: myschonok » 09-08-10, 11:09

Ojcze dziekuje Ci za to swiadectwo !

Awatar użytkownika
hiob
Administrator
Posty: 11193
Rejestracja: 24-10-07, 22:28
Lokalizacja: Północna Karolina, USA
Kontakt:

Re: Moja najpiękniejsza "przygoda" duszpasterska

Post autor: hiob » 09-08-10, 18:52

Ja także dziękuję, ojcze Placydzie, i witam Cię po długiej nieobecności na forum. Wiem, że jesteś bardzo zajęty, ale nie zapominaj nas. Jesteś tu potrzebny! ;-)
Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. (1 J 3,1a)

Alex
Przyjaciel forum
Posty: 1424
Rejestracja: 24-10-07, 22:24
Lokalizacja: Gdynia

Re: Moja najpiękniejsza "przygoda" duszpasterska

Post autor: Alex » 09-08-10, 22:28

Ta historia jest tak niezwykła, że właściwie trudno tu o komentarz.
Nasuwa się wiele pytań ale zadanie ich traci sens wobec faktu, że na żadne już nie otrzymamy odpowiedzi.
Dziękuję i pozdrawiam.
Dominus meus et Deus meus!

ODPOWIEDZ